ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
..
- Nie przerywaj jej, bo się zatnie. No mów, co było dalej?
Siedzieliśmy przy kolacji, na którą bardzo przydały się ryby od Marka. Teresa umyła się już i odzyskała wigor. Jej pobyt w łazience cała rodzina przeczekiwała w szalonym napięciu, czyniąc różne przypuszczenia i do czasu do czasu waląc w drzwi dla upewnienia się, że ona tam jest i nie zginęła ponownie. Zbyszek poleciał po klucz dla Lilki, żeby mogła iść na nocleg do teściowej o dowolnej porze nic nie tracąc z narady familijnej. Lilka oświadczyła, że przedłuża urlop i jutro nie idzie do pracy. Teresa zgodziła się kontynuować opowieść.
Dalej obcy bubek, wielce zmartwiony, oznajmił, że on też zabłądził. Dawno był" tym przewodnikiem i trochę zapomniał. Ale to nic nie szkodzi, już wie, gdzie trafili, zejdą inną drogą na drugą stronę, pożyczy tam od znajomego motor i Teresę odwiezie.
Pożyczanie motoru potrwało przeszło pół godziny. Teresa przez ten czas umyła sobie nogi przy studni i napiła się mleka, rozmyślając nad wiekiem swego przewodnika. Wydawał jej się cokolwiek za młody na to, żeby przed paroma laty piastować jakąkolwiek funkcję, ale doszła do wniosku, że pewnie piastował ją jako harcerz. Wściekła była na siebie, na ojca i w ogóle na wszystko, więc nie przynaglała go zbytnio, chcąc wykorzystać czas na odzyskanie równowagi. Spokojnie poczekała, wsiadła na motor za młodzieńcem i pozwoliła się powieźć w dal. Młodzieniec gawędził z nią uprzednio, wiedział, że mamy kwaterę główną w Polanicy, zaproponował zatem, że od razu ją tam zawiezie. Krótszą drogą, na przełaj, przez las. Oczekująca rodzina niewątpliwie również tam się uda, szczególnie że zostawił we wsi wiadomość o szczęśliwym uratowaniu Teresy i jej zamiarze powrotu do domu motorem. Teresa miała niejakie wątpliwości, czy tak będzie najlepiej, uległa jednak, bo i jechało jej się znakomicie, i te boczne drogi bardzo ją ciągnęły, a okolica była prześliczna.
Młodzieniec w lesie parę razy zboczył, zjechał z góry na dół, wydostał się na jakąś szosę, przejechał przez wsie i łąki, znów wjechał w górę i w las, wąskimi ścieżkami przebrnął przez kilka potoczków i rozmaite wądoły, długo jechał i ostro, wreszcie zatrzymał się przy starej, ale solidnej, drewnianej szopie. Tamże oznajmił, że znów zabłądził, grzecznie przeprosił, wyjaśnił, że dawno go tu nie było i dlatego ścieżki trochę mu się pomyliły, ale już wszystko w porządku. Wreszcie trafił, już wie, jak jechać. Ta budowla to jest szopa jego brata, który trzyma w niej różne rzeczy, między innymi pożywienie i kocher. Zimno się robi, więc może Teresa wejdzie i wybierze sobie coś do okrycia, jakąś chustkę albo co, a w ogóle to najlepiej napiją się kawy i coś zjedzą. Teresa trochę się już zdenerwowała pustkowiem i zawiłościami drogi, która jej zdaniem, osobliwie się przedłużała, ale głodna była niemożliwie i rzeczywiście zmarzła, bo ścierka z Cieszyna jakoś słabo grzała. Poza tym od tej jazdy odgniotło jej się wszystko i wypoczynek był pożądany. Młodzieniec wydawał się grzeczny i pełen skruchy.
- I ja, głupia, zgodziłam się tam wejść! - oznajmiła nam ze zgrozą. - Żeby mnie chociaż ciągnął albo co, ale nie! Zaprosił mnie uprzejmie, a ja weszłam!
Rodzina wreszcie zaniechała komentarzy i uwag, słuchaliśmy z przejęciem, Teresa otrząsnęła się nerwowo na wspomnienie strasznej chwili.
Młodzieniec z galanterią wprowadził ją do szopy, sam wyszedł i natychmiast zrobił coś niepojętego i przeraźliwie okropnego. Mianowicie zamknął drzwi! Oniemiała ze zdumienia i przerażenia Teresa usłyszała szczękanie skobla i kłódki i zaraz potem warkot motoru. Nie wierzyła własnym uszom, nie zdążyła nawet nic krzyknąć i już młodzieńca nie było.
- Myślałam, że mnie szlag trafi, bo od razu zaczęłam się dusić - opowiadała z odrazą, jeszcze teraz trzymając się ręką za gardło i odrobinę siniejąc na twarzy. - Całe szczęście, że te okienka dały się otworzyć i nie miały szyb. Ale zamknięte były od wewnątrz na zasuwki i zanim je otworzyłam...
Cała rodzina wstrzymała oddech. Teresa cierpiała na klaustrofobię i zamknięcie gdziekolwiek natychmiast wywoływało u niej straszne objawy. Oczy wychodziły jej z orbit, siniała i zaczęła się autentycznie dusić. Niegdyś zamek w łazience mojej mamusi zacinał się i pewnego razu wywlekliśmy ją stamtąd półżywą. A nawet ćwierćżywą. Co zaś przeżyłam z nią w windzie, która zepsuła się między piętrami, lepiej nie wspominać
|
WÄ
tki
|