ďťż

Lotne nasionka się rozproszyły i pomknęły z wiatrem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Usta dziewczyny były nadal złożone do dmuchnięcia, gdy Griffon bezczel nie pochylił się ku niej. Pocałowałby ją, gdyby nie ryk hrabiego Coldfella. Hawkowi serce uciekło w pięty. - Tego już za wiele, mój panie! - grzmiał srogi ojciec, zmierzając do mło dej pary z laską w ręku. Odsuń się natychmiast od mojej córki! Spotkanie z kandydatem na posła nie wypadło najlepiej. W krótkim czasie Hawk i bynajmniej nie skruszony Clive Griffon opuścili ogród i wrócili do swych koni. 214 - Zakochałem się w niej, i tyle. - Nie rób z siebie jeszcze większego osła, niż jesteś! Po coś się tak od razu rwał do całowania?! 1 to na oczach jej ojca! - Co ja na to poradzę, jeśli serce mówi mi wyraźnie: ,,całuj!"?! Zresztą, jej się to spodobało. - Skąd wiesz? I w ogóle jak mogłeś się z nią porozumieć? - Ona ma takie wymowne oczy! A poza tym moja ulubiona kuzynka też jest głucha. To żaden kłopot, tylko kwestia przyzwyczajenia. Jaka ona pięk na!... Griffon przyciskał kapelusz do serca i wracał do swego wierzchowca ra kiem, nie odrywając oczu od hrabiowskiej rezydencji. Hawk spojrzał także w tym kierunku i zdążył zobaczyć, że zasmucona Juliet z górnego piętra posyła Griffonowi całusa. Młodzieniec z okrzykiem radości schwytał buziaka i roześmiał się na cały głos. Hawkscliffe się nabur muszył, nie tyle z zazdrości o ewentualną przyszłą żonę, co z irytacji na metody tego Romea. W tej chwili z zapałem ślubowałby dozgonny celibat. Wbił cylinder na głowę i wskoczył na konia. - Ożenią się z nią, Hawkscliffe! Ona jest moim przeznaczeniem! - A ty jesteś największym durniem, jakiego spotkałem w życiu! - burknął hrabia, gdy wjechali z powrotem na główny trakt i zmierzali truchtem w stroną Knightsbridge. - Ktoś musi się z nią ożenić, prawda? A mnie jej głuchota wcale nie prze szkadza! Jaka ona cudowna... Bredził tak w kółko, jak w gorączce, aż wreszcie Hawk nie mógł już tego znieść. - Griffon, postanowiłem dać ci tę szansą - przerwał mu niecierpliwie. Młody człowiek na chwilą stracił mową. - Wasza... Książęca Mość?... - Panna Hamilton była zdania, że powinienem ci pomóc. A teraz zamknij się, bo zmienią zdanie! Dolph Breckinridge wrócił z klubu do swej garsoniery na Curzon Street i znalazł tam czekający na niego liścik. Ujrzawszy odciśnięty na laku herb Hawkscliffe'a, pośpiesznie złamał pieczątkę i z szyderczym uśmiechem prze czytał władcze wezwanie księcia. Namyślił się wreszcie! 215 Baronet nie miał zamiaru skakać, tak jak Hawkscliffe mu zagra. Wziął papier i pióro i nagryzmolił odpowiedź: Biały Łabędź mi nie odpowiada. Jestem tam zbyt dobrze znany a ta sprawa dotyczy wyłącznie nas trojga. Kieruj się na HampstedHeath. Jedź po Cha/k Farm Road w kierunku Haverstock Hi/1. Kilometr za skrzyżowa niem zAdelaide Road. po prawej, jadąc od ciebie, stoi domek kryty strze chą. Nie na poboczu drogi, tylko nieco dalej. Tam się spotkamy jutro wie czorem; proponuję dziewiątą ze względu na znaczną odległość. Przywieź ze sobą pannę Hamilton. D.B. Tego wieczoru otoczona rojem adoratorów i skrząca się od klejnotów Bel siedziała w loży operowej, wynajętej za - bagatelka! - dwieście pięćdziesiąt funtów na cały sezon w Teatrze Królewskim w Haymarket i wpatrywała się w scenę martwym wzrokiem. Była w skrajnej rozpaczy. Teraz, gdy zniszczyła wszystko, co ją łączyło z Hawkscliffe'em, a w do datku złamała pierwszą zasadę kurtyzany, czuła, że musi rozejrzeć się za nowym opiekunem. Harriette od początku radziła jej mieć zawsze na oku bogatego następcę. Chyba najwyższy czas posłuchać życzliwych rad mentorki! Bel nie mogła wprost uwierzyć, że spoliczkowała Roberta! Czy naprawdę sądził, że zależy jej tylko na pieniądzach? Rozpacz ją ogarniała na myśl, że jedynym sposobem naprawienia zerwanych przez nią więzi mogło być szczere wyznanie całej prawdy. Rozkoszowała się pieszczotami Roberta i odwzajemniała je z nieprzystoj nym zapałem... ale jak mogła mu wyjaśnić, że zwykły brzęk sztućców budzi w niej trwogę? Żeby wynagrodzić wyrządzoną opiekunowi krzywdę, mu siałaby opowiedzieć mu o naczelniku więzienia... a nie mogła znieść myśli, że Robert dowie się o jej najstraszniejszej hańbie. Widział przecież tego potwora na własne oczy! Może pomyśli, że sama go sprowokowała?... Że postanowiła go uwieść, by lepiej traktowano jej ojca? Nie, nie mogła zwie rzyć się Robertowi ze swej tragedii! Narazi się tylko na jeszcze straszliwsze upokorzenie, gdyby opacznie wytłumaczył sobie jej intencje i fakty. W gruncie rzeczy była w jego oczach tylko dziwką, wykorzystującą swe ciało do zdobycia tego, czego pragnęła. I rzeczywiście tak postępowała. Ale dopiero później, nie wtedy, gdy spotkało ją tamto... 216 Tylko jak to wytłumaczyć Robertowi? Nigdy tego nie zrozumie! Bel spoglądała ukradkiem na twarze mężczyzn otaczających ją w zaciem nionej loży teatralnej. Jak mogłaby się oddać któremukolwiek z nich, jeśli nie potrafiła znieść miłości swego ukochanego?! Powróciwszy po zakończeniu spektaklu do Knight House, wysiadła ze swego vis-a-vis z pomocą Williama i zebrawszy wszystkie siły, ruszyła do głównego wejścia. Ciekawe, co Hawkscliffe sobie pomyślał o jej wieczornej wyprawie do teatru w pojedynkę? A może w ogóle nie zauważył jej nieobec ności? Z ciężkim westchnieniem zebrała spódnicę jedną ręką i zaczęła wspinać się po spiralnych schodach. Pogodziła się już z myślą że pójdzie zaraz do łóżka, nie spotkawszy się ani na chwilę z Robertem przez cały dzień. Była już w połowie schodów, gdy usłyszała zdecydowane, niespieszne kroki Hawka na marmurowej posadzce parteru. A potem dotarł do jej uszu głęboki, wyro biony baryton księcia. - Chwileczkę, panno Hamilton, jeśli łaska! Zaczerpnęła raptownie powietrza i obróciwszy się na stopniu, spojrzała w dół. Robert stał we frontowym holu, tuż pod nią. Ubrany na czarno, stał twarzą do drzwi, wyprostowany jak struna, sztywny, pogardliwy. - Słucham? - odezwała się trochę zdyszana. Wpatrywał się nadal w drzwi. - Jutro wieczorem o dziewiątej mamy spotkanie z Dolphem Breckinridge'em. Poinstruuję panią jak należy się zachowywać. - Doskonale - odparła słabo; zimny ton jego głosu zmroził ją. - Potem będzie pani mogła opuścić ten dom przy pierwszej sposobności. Kiedy uświadomiła sobie znaczenie jego słów, coś w niej umarło. Czemu właściwie tak ją zaskoczyło, że chciał się jej pozbyć czym prę dzej? Wydawał się jej taki daleki, pogrążony w myślach. Wszystko wokół niej wirowało, a serce pękało z rozpaczy. Chciała się rozpłakać, przywołać do siebie Roberta, ale wykrztusiła tylko z trudem: - Rozumiem. - Dobranoc... panno Hamilton. Wbił wzrok w marmurową posadzkę
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.