Potem miaBa lepszy i znowu mnie zabraBa

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
A teraz...  A teraz jeste[ z ni i nadszedB zBy okres, tak?  Tak. I widzi pani, ja ju| nie chc wraca do |adnej babci, ani do |adnej ciotki. To jest dobre dla mBodszych. Odczuwaj, ale nie rozumiej. A |y z moj mam, czy te| obok mamy... na to zwyczajnie nie mam ju| siBy. Ka|dy wieczór, caBe noce... czasami musz jej szuka... znajduj... nie chc tak |y, nie mog. Mam chyba prawo inaczej?  Ju| Dominiko, ju| wszystko wiem.  No, wic widzi pani. Nie sta mnie na inne oczy.  Rozumiem. Izabela wstaBa, podeszBa do okna, poprawiBa zasBony. Potrzebne jej byBy jakie[ gesty zwyczajne, codzienne, które mogByby pomóc w zatarciu tego obrazu, wizji, która nasunBa si przed oczy Izabeli w chwili, kiedy Dominika mówiBa:  czasami musz jej szuka, znajduj". PrzesunBa zegarek bardziej w prawo, doniczk bardziej w lewo, ale przecie| wiedziaBa, |e za ni le|y dziewczyna, która ma za sob noce peBne poszukiwaD, te tragiczne odnalezienia, mroki tamtych spraw, dramat ciemnych ulic, deszczowych powrotów, nieprzytomnych sBów. Tiulowe, biaBe firanki, antyczny zegar, doniczka z dracen, ale przecie| w koDcu trzeba si odwróci i spojrze na dziewczyn kaszlc sucho za jej plecami. Izabela usiadBa na tapczanie w milczeniu.  Filip tego nie rozumie. Ma dom, rodziców, brata. Pewnie, |e i on, pomimo wszystko ma swoje problemy, szarpie si, nie potrafi... och, mniejsza z tym. A jednak nie rozumie. Bo on uwa|a, |e w przyjazniach, w uczuciach, trzeba za kim[ i[ do koDca, chocia|by to miaBa by droga skazaDca. A ja nie, ja chc si ratowa, |y jako[ 702 inaczej, lepiej, bez tego wszystkiego. Filip mówi:  Musisz z ni by, musisz trwa w najgorszym, nawet w najgorszym". A ja, prosz pani, nie umiem. Bo to nie ja, to on jest nieprzemakalny.  Nieprzemakalny?  On tak mówi, |e jestem nieprzemakalna. Mo|e dla niego jestem. Ale on jest inny ni| moja matka. I dla niego jest mi Batwo by nieprzemakaln. SignBa po szklank i wypiBa troch herbaty. Izabela poBo|yBa rk na jej czole.  Chyba podskoczyBa ci gorczka.  Chyba tak. Pani rka wydaje mi si bardzo chBodna. Czy mo|e pani potrzyma j jeszcze przez chwil? Le|aBa nieruchomo, z zamknitymi oczyma.  Mo|e nie powinnam o to pyta, ale czy nigdy nie odczuwaBa pani braku?  Dziecka? Nigdy. A potem Izabela przymknBa oczy i powiedziaBa z wahaniem:  Nigdy, chyba.  Chyba? Izabela spojrzaBa na ni. CofnBa rk.  Kiedy tak patrz na ciebie, sBucham tego, co mówisz, my[l, no, nie wiem. PowiedziaBa[, |e musz by dobr matk. Mo|e bym i byBa, kto to mo|e wiedzie. Mo|e bym i chciaBa by. Nie wiem, doprawdy, Dominiko, mo|e co[ straciBam.  My[l, |e od pani nikt nie chciaBby odchodzi, wic chyba pani straciBa. Izabela signBa po papierow serwetk le|c na stoliku i zaczBa skBada j w coraz mniejsze trójkty.  Nigdy nie odeszBam od swojej matki tak do koDca, wiesz? ByBo to odej[cie pozorne, fizyczne. ByBam przy niej swoim niepokojem, wyrzutami sumienia, lkiem o jej przyszBo[. I zmieniBabym to, gdybym nie wróciBa za pózno
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkÅ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gównianego szaleÅ„stwa.