ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Siadł i podrygując w takt podskoków wagonu patrzył
przez ciemne okno. Nie była to zabudowana dzielnica, z rzadka tylko przesuwało się
światło jakiegoś domku na działkach, potem było Brzeźno, także niezbyt imponujące, zwłaszcza
nocą. Wreszcie tramwaj dojechał do pętli przy dawnej strefie wolnocłowej, do dziś ogrodzonej
wysoką, metalową siatką. Kostek wyszedł i powędrował znajomymi ulicami w głąb
dzielnicy Nowy Port. Początkowo miał po lewej stronie basen portowy, widział oświetlone
statki, niektóre załadowane, inne puste i ciche o tej porze, budynki magazynów i dźwigi, których
szczyty ginęły w ciemności. Potem zaczęły się stare zabudowania Nowego Portu. Stąd
już było blisko do znajomej knajpy. Uderzył go tylko brak ruchu, wokół nie było niemal nikogo,
a pamiętał, że w czasie jego dobrych lat o takiej właśnie porze, od bramy portowej wędrowały
liczne grupki mężczyzn, marynarzy pragnących nocnej rozrywki; że bywały tu
19
dziewczynki, przepędzone przez konkurentki z restauracji, kręcili się cinkciarze wymieniający
marynarskie waluty na polskie złotówki po korzystnym kursie obydwu stron. Teraz nikogo
prawie nie było, nie licząc rzadkich przechodniów spiesznie gdzieś podążających.
Dotarł w końcu do centrum dzielnicy. Na rogu znajdował się Albatros, jego knajpa, w
której spędził większość życia, pomiędzy odsiadkami. Było ciemnawo i pusto. Daleka, słaba
latarnia oświetlała jednak trochę ów narożnik. Zobaczył nawet trzy schodki, po których
wchodziło się do wnętrza Albatrosa.
Ale nie było tam napisu świetlnego, który dawniej, pokazywał drogę marynarzom, mewkom,
cinkciarzom i wszystkim spragnionym zabawy w nocnej, portowej knajpie. Także drzwi
były zamknięte, a wokół nie było widać ani jednego człowieka.
Kostek stanął przed wejściem i długo patrzył na zamknięte drzwi, nad którymi z trudem
odczytał nieoświetlony napis Sklep spożywczy. Na bocznych szybach lokalu, dawniej
szczelnie zasłoniętych, by gapie nie mogli podglądać jak tu się bawi portowe towarzystwo,
teraz widniały ukośne, białe napisy: sery, masło, drób, pieczywo, wędliny...
Kostek splunął, zapalił wymiętego papierosa i gapił się przez długą chwilę na lokal, który
kiedyś był dla niego drugim domem. Poczuł się naprawdę samotny i bezradny. Nie był sentymentalny,
ale kiedy mu się przypomniało, jak tu się bawił i kim był dla licznych bywalców
Albatrosa, zrobiło mu się smutno jakby utracił coś bliskiego. To miejsce pamiętał, o nim
myślał często, gdy nostalgia za wolnością stawała się za grubymi murami nie do zniesienia.
Tu przecież bywał z Zośką, tu ona królowała, tu...
Zośka. Wypluł niedopałek na chodnik i wyprostował się. Przecież żyje, mieszka w tym
mieście, pracuje, ma córkę. J e g o córkę. Poczuł przypływ optymizmu. Ale również przypomniał
sobie w jaki sposób rozstali się ostatnio. W gniewie, z wzajemnymi oskarżeniami, niemal
z nienawiścią. On nie mógł darować jej ciągłych wymówek i żądań by wreszcie zaczął
normalnie żyć, a nie wegetować na marginesie i to przeważnie na jej koszt. On ciągle wypominał
jej przeszłość, że go zdradziła, opuściła, gdy po raz pierwszy poszedł do więzienia złapany
na gorącym uczynku. Ona na to rzucała oskarżenie, że to przez niego, przez głupie
uczucie, którym go darzyła, stała się mewką, że nawet potem, gdy ją odszukał po wyjściu z
więzienia i gdy mimo wszystko przyjęła go pokaleczonego, samotnego, ale jeszcze jej bliskiego,
nawet wówczas nie umiał zerwać ze starym życiem, choć ona już z ogromnym wysiłkiem
to uczyniła. Takie kłótnie przeplatały się z przebaczeniami, nienawiść z miłością, rozstania
z powrotami, bo Kostek niejeden raz odchodził i niejeden raz wędrował za kratki. Nawet
narodziny Jolki nie potrafiły go zmienić. A kiedy w złości poddał w wątpliwość swoje
ojcostwo, Zośka nie mogła tego ścierpieć i wyrzuciła go za drzwi. Nie obeszło się przy tym
bez bijatyki, interwencji sąsiadów, nawet milicyjnego patrolu, który jednak uznał, że nie będzie
się wtrącał do rodzinnej dyskusji.
A kiedy wówczas, gdy zapadał ów ostatni, długi wyrok, ubłagał ją w liście by przyszła na
widzenie, ona poszła, ale tylko po to, żeby mu powiedzieć, że nigdy więcej nie chce go widzieć,
bo nie wierzy, żeby się zmienił i lepiej jeśli Jolka będzie żyła bez ojca niż ze świadomością
tego, że jest nim typ spod ciemnej gwiazdy, opryszek, bandzior, nawet morderca. Bo
ten wyrok za rozprawę nożową między cinkciarskimi konkurentami otrzymał właśnie Kostek.
Według zeznań świadków zadał śmiertelny cios młodemu, butnemu chłopakowi, który
wszedł do jego rejonu działania. Nie pomogły zaprzeczenia Kostka, że jest niewinny zabójstwa,
że w tej ogólnej bijatyce ktoś inny zbyt mocno pchnął nożem chłopaka przeszłość
przemawiała przeciwko niemu i sąd jako notorycznemu recydywiście wydał surowy wyrok, a
on odsiedział go w całości.
A jakby teraz zareagowała Zośka, gdyby się u niej pojawił? Zadał sobie w duchu to pytanie
i wiedział jaka byłaby odpowiedź. Ale wiedział też, że była dobra, potrafiła okazać wyrozumiałość
czy litość, a on potrzebował i jednego, i drugiego
|
WÄ
tki
|