ďťż

W połowie szerokiego chodnika uświadomił sobie, że coś jest nie tak...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przystanął i uważnie rozejrzał się dookoła. Na przednim siedzeniu limuzyny znajdował się jakiś mężczyzna. Siedział plecami do Springera, na wpół zwrócony w stronę Audrey. Szyba dzieląca kierowcę od kabiny pasażerów była opuszczona. Po drugiej stronie daimlera, zaparkowany równo z nim, stał czerwony cadillac z dwoma mężczyznami w środku. Oprócz przedniej, wszystkie szyby tej limuzyny zabarwione były na czarno. Springera uderzyła niewielka odległość dzieląca oba samochody. Zaledwie parę cali. Zapewne z tego powodu odniósł wrażenie, że mają one ze sobą coś wspólnego. Zaraz potem przyszła refleksja, iż ustawiony w ten sposób cadillac uniemożliwia wyjście z daimlera po stronie kierowcy. W jaki zatem sposób Groat wydostał się na zewnątrz? Stał z dłonią na klamce tylnych drzwi i podciągnąwszy ku\górze kąciki ust, markował przyjemny uśmiech. Tak jakby chciał zwabić ptaszka do klatki. Audrey siedziała tuż obok drzwi. Wychyliła się na zewnątrz, wyciągnęła ku Springerowi rękę. Uśmiechała się, lecz jej oczy pozostawały śmiertelnie poważne. Springer pomyślał, że widać w nich napięcie. — Cześć, kochanie! — zawołała głośno. Ostrzeżenie. Nigdy się nie witali ani nie żegnali. Podszedł powoli do samych drzwi samochodu. Pochylił się i ujął 358 wysuniętą w powitalnym geście dłoń Audrey. W następnej chwili zamiast wsiąść do środka, cofnął się o krok i gwałtownie szarpnął. Przeciągnął dziewczynę obok kompletnie zaskoczonego Groata. Poczuwszy chodnik pod nogami, Audrey natychmiast pobiegła. Springer nadal trzymał ją za rękę, toteż musiała go wręcz ciągnąć. Osobiście nie widział powodu do pośpiechu. Skoro znalazła się już na zatłoczonej ulicy, to chyba czas przystanąć i wyjaśnić sobie, o co w tym wszystkim chodzi. Obejrzał się. Dostrzegł trzech mężczyzn. Po chwili dołączył do nich czwarty, który wysiadł z cadillaca. Stali w miejscu badając wzrokiem zalewający aleję tłum. Wszyscy byli mocno zbudowani i należeli do grupy sprawnych, śmiertelnie niebezpiecznych osobników, którzy nieustannie kręcili się wokół Libby. Ale skąd ta agresja wobec niego i Audrey? Spojrzawszy jeszcze raz, stwierdził, że pogoń ruszyła. Prześladowcy trzymali się krawężnika, dzięki czemu mogli uniknąć zderzeń z przechodniami. Światła na Czterdziestej Ósmej Ulicy zmieniły się z zielonych na pomarańczowe. Springer i Audrey przebiegli na drugą stronę dosłownie w ostatniej chwili. Za moment strumień samochodów popędził w kierunku wschodnim. O tej porze na ulicy niemal nie było widać prywatnych wozów. Przeważały taksówki, walczące ze sobą zawzięcie o każdy cal wolnej przestrzeni. Rozpędzone, żółte auta całkowicie uniemożliwiały wejście na jezdnię. Czterech ludzi z ochrony Libby znalazło się w grupie przechodniów oczekujących na zmianę świateł. Przebyli połowę odległości dzielącej ich od Czterdziestej Dziewiątej Ulicy, zanim Springer zdołał nakłonić Audrey, by zwolniła. — Chcieli nas zabrać na przejażdżkę — wysapała. Jej policzki zabarwił silny rumieniec, oczy były szeroko otwarte. — Trzymali mnie na muszce. Wystarczyło pociągnąć za spust i byłoby już po mnie. Springer niczego nie rozumiał. Dlaczego Libby miałoby na czymś takim zależeć? — Czy jesteś pewna, że to był pistolet? — Potrafię rozpoznać broń. — Ale... Audrey oswobodziła dłoń. — Audrey! — wrzasnął Springer. — Audrey, daj spokój! Jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia. Pomknęła przed siebie, wymijając zygzakami kolejnych przechodniów. Springerowi nie pozostało nic innego, jak tylko pójść w jej ślady. Skręciła ku krawężnikowi, po czym wpadła na jezdnię tuż za autobusem, wprost w wyrzuconą przez niego ciemną chmurę spalin. Przekonana, że 359 Springer podąża za nią, bez wahania ruszyła wprost na spotkanie mknących aut. Musieli szybko biec, robić uniki, a parę razy hamowali raptownie i wciągając brzuchy patrzyli, jak rozpędzony metal mija ich ciała w odległości zaledwie kilku cali. Kiedy wreszcie dotarli do przeciwległego krawężnika, nawet Audrey musiała przystanąć i upewnić się, że nadal żyje. Springer złapał ją za łokieć, ścisnął niemal do bólu, żeby się nie wyrwała i poprowadził za sobą przez chodnik do jednego z okien wystawowych Saksa. Postanowił, że właśnie tutaj się zatrzymają i ustalą, co tak naprawdę się dzieje. Spojrzał czujnie na drugą stronę ulicy. Jeśli ludzie Libby wciąż jeszcze są na ich tropie, powinien ich dostrzec w oczekującym na przejście tłumie. Nie zauważył żadnego z nich, podobnie jak wśród przechodniów na najbliższym skrzyżowaniu. Być może ta idiotyczna, śmiertelnie niebezpieczna gonitwa była zupełnie niepotrzebna. Przeniósł wzrok na Audery. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się ze skruszoną miną. Patrzyła Springerowi prosto w oczy, wierząc, że jest to najlepszy sposób obrony. Ile jeszcze razy będzie musiał znosić podobne melodramatyczne nonsensy? Do jakich granic Audrey mogła się posunąć? Miał ochotę porządnie nią potrząsnąć. Aby się powstrzymać, stanął twarzą do dwóch obojętnych, znudzonych manekinów na wystawie, których jaskrawoczerwone stroje wyraźnie odcinały się od czarnego tła. Audrey przywarła do ramienia Springera, domagając się, by zwrócił na nią uwagę, a zarazem czerpiąc z jego bliskości poczucie bezpieczeństwa. Znów zaczął ją kochać, choć nie bez pewnej rezerwy. Gdyby nie rozpięta nad oknem wystawowym Saksa markiza, której cień wytłumił odbijane przez szybę blaski, gdyby nie czarne tło ekspozycji, Springer zapewne nie dostrzegłby zarysu sylwetki tamtego człowieka. Zjawił się tuż za nimi tak nagle, jakby wyrósł spod ziemi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.