ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Gdyby on ją przeprosił, gdyby choć powiedział: znieważyłem panią, ażeby dokuczyć
innej
kobiecie... przebaczyłaby mu. Miałaby dowód, że jednak w oczach tego człowieka
coś znaczy.
A gdyby się teraz oświadczył?... Ach, o tym Madzia nie mogła myśleć. Odmówiłaby
mu... odmówiłaby i umarła, usłyszawszy od niego odpowiedź tylko na jedno
pytanie: czy
teraz naprawdę mnie kochasz?...
Kochasz... kochasz?...
Madzia kilka razy powtórzyła ten wyraz i ogarnęło ją zdumienie. Dotychczas wyraz
ten
wywoływał w niej zdziwienie i kłopot. Wiedziała, że w podobnym wypadku trzeba
coś odpowiedzieć
i jakoś zachować się... Ale co i jak?...
Lecz dzisiaj na myśl, że Solski mógłby jej powiedzieć: kocham... wyraz ten
nabierał uroczystego
znaczenia. Zdawało jej się, że słowo takie w jego ustach stałoby się wielkim
wypadkiem
w naturze, spadłoby na nią jak śmierć. Przy tej błyskawicy zbladłyby wszystkie
jej
zamiary, trwogi, ukochania. Ziemia i niebo odleciałyby gdzieś w nieskończoność
popchnięte
przez tego człowieka:
Ale ona tego nie usłyszy. Solski nigdy jej tego nie powie, jak nie powiedział
dotychczas;
łatwiej mu było zaproponować małżeństwo dla upokorzenia Heleny!...
Pewnego dnia wracając z lekcyj na obiad Niecałą ulicą Madzia zobaczyła o kilka
kroków
przed sobą młodego człowieka ze zwieszoną głową, w cylindrze nasuniętym na oczy.
Młody
człowiek szedł kiwając się w sposób, który oznaczał lekceważenie świata, i od
czasu do czasu
cieniutką laseczką uderzał się po jasnych spodniach, co mogło wyrażać
podniecenie nerwowe.
Zanim Madzia zdążyła sformułować, że melancholijnie rozkołysanym młodzieńcem
jest
pan Kazimierz Norski, już on pomimo głębokiego zamyślenia spostrzegł ją i
przywitał. Madzia
podała mu rękę, co skłoniło pana Kazimierza, że ofiarował się przeprowadzić ją
przez
ogród.
Madzia nie lubiła męskiego towarzystwa na ulicy i umiała pozbywać się
niepotrzebnych
towarzyszów. Ale propozycję pana Kazimierza przyjęła. Zawsze był w jej oczach
synem
ubóstwianej przełożonej, niepoznanym geniuszem... Zajmował w jej marzeniach
wyodrębnione
stanowisko, prawie jak Solski. Tylko że w Solskim Madzia czuła potężnego władcę,
któremu niepodobna oprzeć się, zaś w Norskim pięknego demona, który swoim
zuchwalstwem
zasiał w niej niepokój, a teorią ateistyczną rozbił duszę.
Gdy Madzia i towarzyszący jej demon w jasnopopielatych spodniach wszedłszy do
Saskiego
Ogrodu skręcili w boczną aleję, pan Kazimierz nagle zawołał wciąż machając
laseczką:
Więc pani odrzuciła Solskiego!...
A ponieważ Madzia milczała zmieszana, mówił dalej:
Nie śmiem odgadywać pobudek tej szlachetnej stanowczości, ale... muszę
powinszować...
Bo pomijam drobiazgi, które dla każdej kobiety robiłyby pana Stefana nieznośnym
mężem, ale... proszę pani, Solski to wariat... Całe życie schodzi mu na
awanturach, ponieważ
gwałtem chce pozować na wyższość...
To rozumny i szlachetny człowiek! przerwała Madzia.
Zasypywał pani oczy filantropią, ale kiedy od pani dostał odkosza, ze złości
zabił ulubionego
psa... Wreszcie, w jego rodzinie od dawna panuje obłęd... O śmierci ojca kursują
niejasne wspomnienia... Panna Ada, kobieta skądinąd niepospolita, ma skłonność
do melancholii...
Jakiś stryj zastrzelił się...
Chociaż dodał po chwili z westchnieniem pan Kazimierz na to, ażeby palnąć
sobie w
łeb, nie potrzeba wariata.
Madzia ukradkiem spojrzała na niego i spostrzegła, że zapuścił niewielką,
jasnoblond brodę,
której niedbałe utrzymywanie znamionowało cichą rozpacz. Chcąc mu dać do
zrozumienia,
że znane jej są przynajmniej niektóre źródła jego samobójczych aspiracyj,
szepnęła:
Widziałam się z Helenką...
Ach, tak?... zawołał obrzucając ją spojrzeniem pełnym goryczy i rezygnacji.
Więc
już wie pani wszystko!...
Podobno poróżnił się pan z nią o to, że wychodzi za Korkowicza?...
Cha! cha! cha!... sucho zaśmiał się pan Kazimierz. Czy dlatego, że
Korkowicz jest
tylko piwowarczykiem?... Ależ, panno Magdaleno mówił wzburzony niechby
wyszła za
furmana piwowarskiego... niechby została kochanką stróża, byle z miłości,
byłbym dla niej
najlepszym bratem... Broniłbym jej honoru wobec głupców...
Madzia spojrzała na niego zdziwiona.
Upewniam panią prawił pan Kazimierz że nie byłoby to nawet ofiarą z mojej
strony.
Bo moją siostrę potępiałyby tylko osobniki o ciasnych głowach... Ale każdy
szlachetny i inteligentny
człowiek uchyliłby przed nią czoła rozumiejąc, że ta kobieta walczy z
zaśniedziałymi
przesądami, że... ma serce...
Ale mojej siostry nikt, niestety! nie posądzi o posiadanie serca...
Więc dlaczegóż wychodziłaby za Korkowicza? wtrąciła Madzia.
Bo Solski był niepewny jak każdy półwariat, a nade wszystko bo chciała mnie
zmiażdżyć...
Jej było wiadomo, że moja przyszłość i stosunki opierają się na jej małżeństwie
z Solskim.
Dobra siostra, tak obojętna dla miłości, jak ona, wybrałaby Solskiego, ażeby
poprzeć
moje zamiary... Trochę gorsza siostra przynajmniej nie zrobiłaby skandalu w tych
czasach,
kiedy miałem dostać świetną posadę... Ale ta... moja siostra, właśnie dlatego
dziś przyjęła
Korkowicza, ażeby raz na zawsze pogrzebać moje plany.
Ona z przyczyny pana zerwała z panem Solskim... Pan Kazimierz nieco zarumienił
się.
Słyszałem tę bajkę odparł z lekceważeniem ale nie ja jej uwierzę...
Zrobiła niegodziwość,
a teraz chce pozować na ofiarę... Paradna!... Alboż nie pamiętam, że ona
zazdrościła
mi nawet pieszczot matki... Czy to raz dostrzegałem w błysku jej oka... w
ruchach... nienawiść
dla mnie...
Ach, panie Kazimierzu...
Pan Kazimierz umilkł, lecz wściekle machał laseczką.
Proszę pani... zaczął po chwili. Parę tygodni temu pewien bankier, mój
znajomy,
gotów był dać mi posadę korespondenta z pensją dwa tysiące rubli rocznie na
początek. W
tych dniach zaś, kiedy zażądałem posady... dał mi, ale z pensją sześciuset
rubli. A jakie robił
miny!...
Na chwilę stanął w alei, odrzucił głowę w tył, lecz znowu pochylił ją i idąc
mówił jakby
do siebie:
Czy warto żyć na świecie, w którym znaczy tylko przypadek albo
szachrajstwo?... Gdzie
moje ideały... moje cele?... Biedna matka!..
|
WÄ
tki
|