ďťż

-Fantastycznie posługuje się lassem, rokrocznie wygrywa na zawodach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Natomiast Bodine jest zupełnie nowy. - Poruszył się niespokojnie, próbując zrobić wszystko, by zarówno jego oczy, jak i ton, dokładnie wyrażały to, co myśli. - Za nowy. - Potrzebna mi pomoc. Jeżeli to właśnie któryś z nich zabawia się ze mną w ten sposób, to nawet lepiej, że będę go miała pod nosem. Łatwiej będzie go dopilnować. - Wypuściła z płuc powietrze. Powinni rozmawiać o pogodzie, cieleniu się krów, a nie o morderstwie. - Straciliśmy osiem cieląt, Ben. Nie mam zamiaru tracić ani jednego więcej. - Willo. - Zanim zdążyła się odsunąć, położył rękę na jej ramieniu. - Nie wiem, co mogę zrobić, żeby ci pomóc. -Nic. - Zrobiło jej się jednak przykro, że powiedziała to tak ostro, więc wsunęła ręce do kieszeni i dodała już nieco łagodniejszym tonem: -Nikt nie jest w stanie nic na to poradzić. Musimy przez to przejść, i tyle, a poza tym od kilku dni jest spokojnie. Może ten człowiek już skończył swą zabawę, może się stąd wyniósł? Sama w to nie wierzyła, ale usiłowała to ukryć. - Jak znoszą to twoje siostry? - Lepiej, niż można by się tego spodziewać. - Jej rysy trochę złagodniały, kiedy się uśmiechnęła. - Tess nawet pomagała wyciągać cielęta. Przy pierwszych dwóch było mnóstwo pisków i krzyków, ale potem całkiem nieźle dawała sobie z tym radę. - Dużo bym dał, żeby to zobaczyć. W tym momencie roześmiała się serdecznie. - Warto byłoby nawet kupić bilet, byle to widzieć. A zwłaszcza ten moment, kiedy pękły jej dżinsy. - Cholera! Nie zrobiłaś przez przypadek zdjęcia? - Żałuję, ale nie pomyślałam o tym. Ostro zaklęła pod nosem, natomiast panowie, no cóż, prawdę mówiąc, byli niezwykle zadowoleni z tego widowiska. Daliśmy jej potem sztruksy Wooda. Willa obejrzała się za siebie. Właśnie zbliżała się do nich Tess. Miała na sobie sztruksowe spodnie, pożyczony kapelusz i jeden z płaszczy Adama. - Wygląda w tym dużo lepiej niż w obcisłych dżinsach, które dotychczas nosiła. - To zależy, z której strony się patrzy - powiedział Ben. - Dzień dobry, ranczerze McKinnon. - Dzień dobry, ranczerko Mercy. Tess uśmiechnęła się do niego promiennie i nasunęła na bakier swój kapelusz. - Lily parzy właśnie kilka wiader kawy - powiedziała do Willi. - Potem przyjdzie pomóc przy wbijaniu igieł w krowie zadki. - Masz zamiar pomagać przy wyciąganiu następnych cieląt? Tess spojrzała na Bena, potem na Willę. Z ich twarzy wyczytała, że opowieść o jej wyczynach zatacza coraz szersze kręgi. - Biorąc pod uwagę, że dzięki temu najbliższy weekend spędzę w uzdrowisku w Górach Skalistych, chyba mogłabym poświęcić temu zajęciu jeszcze jeden dzień. W tym momencie uśmiech zniknął z twarzy Willi. - O czym ty, do diabła, mówisz? - O naszym maleńkim zakładzie. - Mam cię, pomyślała Tess i uśmiechnęła się niewinnie. - Tamtego dnia wyciągnęłam o dwa cielaki więcej niż ty. Ham wszystko dokładnie policzył. - Co za zakład? - próbował się dowiedzieć Ben, jednak żadna z pań nie potrudziła się nawet, by udzielić mu odpowiedzi. Willa zbliżyła się do Tess i stanęła z nią twarzą w twarz. - Z byka spadłaś? - To wcale nie był byk, w związku z tym na pewno z niego nie spadłam. To były cielaki. Oczywiście niektóre z nich najprawdopodobniej rzeczywiście są bykami, ale z tym problemem spróbujesz się uporać za kilka miesięcy i przy tym już ci z całą pewnością nie pomogę. Ranczo Mercy jest nam winne weekend w miejscowości wypoczynkowej. Zresztą zrobiłam już rezerwację. Wyjeżdżamy w piątek rano. - Do diabła, nic z tego. Nie zostawię rancza na dwa dni po to, żeby siedzieć po uszy w borowinie. - Oszustka! Oczy Willi zamieniły się w szparki. Ben głośno odchrząknął i delikatnie odsunął się poza zasięg ich rąk. - To nie ma nic wspólnego z oszukiwaniem. Mieliśmy poważne kłopoty i w związku z tym nie pamiętałam nawet o jakimś głupim zakładzie. Musiałam przeprowadzić kilka rozmów przez telefon i wyjaśnić wszystko gliniarzom. Przynajmniej przez kilka godzin byłam zajęta czym innym i nie pomagałam przy cielakach. - Ale ja to robiłam i wygrałam. - Tess jeszcze bardziej zbliżyła się do Willi, aż zetknęły się czubki ich butów. - Dlatego właśnie jedziemy. Jeśli się wycofasz, dołożę wszelkich starań i osobiście zawiadomię wszystkich w promieniu dwustu kilometrów, że rzucasz słowa na wiatr. - Zawsze dotrzymuję słowa i każdy, kto twierdzi, że jest inaczej, po prostu kłamie. -Moje panie... Willa gwałtownie odwróciła głowę i zmierzyła Bena lodowatym Wzrokiem. - Zjeżdżaj, McKinnon! - Mam zjeżdżać - wymamrotał, cofnął się i bezradnie rozłożył ręce. -Każą mi zjeżdżać. - Jeśli chcesz wyjechać, kiedy wszystko wali się nam na głowę - ciągnęła Willa i mocno szturchnęła Tess w ramię - to jedź. Ja muszę zająć się ranczem. - Ty także wyjeżdżasz. - Tess odwzajemniła się Willi takim samym szturchnięciem. - Ponieważ taka była umowa. Ponieważ przegrałaś zakład, a Lily marzy o tym wyjeździe. Ponieważ nadszedł już czas, żebyś w takim samym stopniu, jak liczysz się ze swoimi cholernymi krowami, zaczęła się liczyć z otaczającymi cię ludźmi. Żeby do tego doprowadzić, harowałam jak wół, aż pękły mi spodnie. Od sześciu miesięcy jak idiotka tkwię na tym znajdującym się na krańcu świata ranczu
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.