ďťż

A potem znów rozdzwoniły się sygnały alarmowe i każdy pospieszył na swe stanowisko bojowe...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Na ekranach ukazał się znany już obraz sypiącego się na nas zewsząd rojowiska gwiazd. Osima krzyknął z przerażeniem, że jest to ten sam rój gwiezdny, w którym już byliśmy. Niemal natychmiast Głos potwierdził to przypuszczenie. — Zapadamy się w przeszłość! — Oleg wpatrywał się z pobladłą twarzą w migotliwe iskierki szybko wyrastające do rozmiarów gwiazd. — Pędzimy w przyszłość — poprawiła go skrupulatna Olga. — Wszystko co nas czeka jest przecież naszą przyszłością, chociaż akurat w tym szczególnym wypadku owa przyszłość już raz nam się przydarzyła. Intensywnie myślałem. Lot ku przyszłości, która jest zarazem przeszłością, mógł oznaczać tylko jedno. Wpadliśmy w tak zakrzywiony strumień czasu, że nie było w nim początku ani końca i gdzie każda chwila była zarazem przeszłością i przyszłością. Dotychczas podobne sytuacje zdarzały się jedynie w powieściach fantastycznych i nikt nie podejrzewał nawet, że zawirowanie czasu może w ogóle realnie istnieć. — Znaleźliśmy się w pętli czasowej — powiedziałem. — I sądząc z tego, że przeszłość nastąpiła bardzo szybko, średnica pętli jest niewielka. Będziemy teraz nieustannie krążyć po zamkniętym torze, kręcić się jak pies wokół własnego ogona. Co zamierzasz zrobić, Olegu? Oleg zbladł jeszcze bardziej, ale jego glos brzmiał pewnie i zdecydowanie: — Postaramy się wyrwać z tej pętli. Bilonie, przygotuj się do włączenia generatorów metryki! Głosie, daj sygnał do ich włączenia zanim ponownie znajdziemy się w luce czasowej! Teraz pozostawało jedynie czekać. Znów rozpłomieniło się stado słońc, znów dwie gwiazdy wyprysnęły z roju i z szaloną szybkością popędziły ku sobie, a ja skurczyłem się w oczekiwaniu na rozdzierający ból, którego tym razem pewnie bym nie przeżył... Ale samobójcze słońca zaczęły nagle blednąc i znikać, i już po chwili nie było zwartego gwiezdnego roju, tylko uprzedni gwiezdny chaos, może jedynie nieco gęściejszy i bardziej rozedrgany. Wyrwaliśmy się ze śmiertelnej pułapki w zwyczajną przestrzeń jądra. — Luka czasowa była, jak się okazuje, nie tylko przerwą w strumieniu temporalnym, lecz także jego odgałęzieniem — powiedziała z ulgą w głosie Olga. — W przeciwnym razie nie znaleźlibyśmy się w przyszłości poprzedzającej przeszłość. Poradziłem jej, aby podyskutowała na ten temat z Głosem, który przecież jako pierwszy wykrył lukę czasową. Ten probierń nie wiedzieć czemu wydawał mi się w tym momencie mało ważny. Bardziej niepokoiło mnie to, że ślimak grawitacyjny nie wyrzucił nas poza granice jądra, lecz jeszcze głębiej wepchnął do jego środka. 8 Wybrałem się z Mary do Truba, który czuł się bardzo źle. Stary Anioł leżał na miękkiej sofie zwiesiwszy na podłogę swe ogromne skrzydła. Jego postarzała, silnie po- marszczona twarz była równie szara jak jego wyblakłe bokobrody. Z przyzwyczajenia rozczesywał je zakrzywionymi pazurami, ale tak wolno i niepewnie, że Mary nie zdołała powstrzymać łez. Truba próbowano leczyć wszelkimi znanymi metodami — od natrysków promienistych do baniek — ale było oczywiste, że jego dni są już policzone. Wiedział, że jest już jedną nogą na tamtym świecie, lecz zachowywał pogodę ducha. — Eli, ta luka czasowa mnie wykończyła — wyszeptał. — Anioły nie mogą istnieć w paru czasach naraz. Wiesz przecież, admirale, że mamy piekielnie silny organizm, ale co za dużo to niezdrowo! Każdy z nas jest zdeklarowanym realistą i nie umie pogodzić się z żadnym zjawiskiem nadprzyrodzonym, a przecież poplątanie czasu zakrawa na cud. Lusin zresztą nie zniósłby czegoś podobnego, jestem o tym święcie przekonany. Mary pocieszała Truba, a mnie nie było na to stać. Kobiety potrafią zbuntować się przeciwko najoczywist-szym w świecie faktom, jeśli tylko ranią one ich uczucia. Mary pod tym względem była nieodrodną córą Ewy. Słuchałem w milczeniu, jak przekonywała Anioła, że nie jest z nim wcale tak źle, że jeszcze wstanie z postania i będzie latał jak młodzieniaszek. Musi tylko cierpliwie poddać się leczeniu, a wszystko niebawem będzie w najlepszym porządku. Nie jest wykluczone, że sama wierzyła we własne słowa. Trub nie wierzył, ale patrzył na nią z wdzięcznością. Wszedł Romero i zapytał mnie szeptem o czym myślę. Myślałem o tym, że luka czasowa niemal nie zaszkodziła przedmiotom, a na wszystkie istoty żywe poza Mizarem sprowadziła groźne dolegliwości. Paweł pogłaskał Mizara, który położył się przy jego nodze. Mądry pies nie spuszczał oczu z Truba. Słyszał, co o nim mówiłem, ale nie zareagował. Wprawdzie dzięki staraniom Lusina doskonale rozumiał ludzką mowę, jeśli tylko nie zawierała ona pojęć zbyt dla niego abstrakcyjnych, ale jednak nigdy nie proszony nie wtrącał się do naszych rozmów. — Wskazał pan na fakt ogromnej doniosłości, admirale — powiedział Romero. — Prawdopodobnie fazowe przesunięcie czasu czy też jego przerwanie, jak uważa Głos, było w naszym pokładowym światku tak minimalne, że przedmioty martwe nie zdołały nań zareagować. Jednak dla żywej komórki, zwłaszcza komórki nerwowej nieistnienie w ciągu jednej lub dwóch sekund równa się mi-krośmierci. Musimy w przyszłości o tym pamiętać. — Najbardziej dostało się Trubowi. — Podobnie jak Romero mówiłem niemal szeptem. — Wstrząs, jakiego doznały komórki nerwowe, doprowadził do ciężkiej choroby. On sam zresztą tak to sobie tłumaczy. — Anioł chyba poczuł się lepiej — powiedział uradowanym głosem Paweł. — Poruszył się! Romero niestety się mylił. To nie było ożywienie, tylko agonia. Ciało Truba wyprężyło się gwałtownie, zadygotało i opadło. Skrzydła znów bezsilnie rozpostarły się na podłodze. Trub odszedł. — To koniec, Mary! — wykrzyknąłem z rozpaczą. — Na kogo teraz przyjdzie kolej? Mary płakała. Romero w milczeniu stał przy posłaniu i nie ocierał łez płynących mu po twarzy. Dopiero teraz spostrzegłem, że jego nieodłączna laseczka przestała mu już służyć wyłącznie jako starożytny atrybut stroju i stała się po prostu niezbędną podporą. Wyprężony opodal Gig żałobnie postukiwał kośćmi. Ten chrzęst szkieletu na zawsze pozostanie w mej pamięci. W konserwatorze stanął kolejny przezroczysty sarkofag. Przez kilka kolejnych nocy zupełnie nie mogłem spać
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.