ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Żegnamy was w imieniu własnym oraz wszystkich moich towarzyszy podróży.
Ababa, abaab, abbab!
Ten końcowy okrzyk w języku abeckim oznaczał: "Niech żyje Abecja!"
- O waszym losie zadecyduje królowa Aba - oświadczył jeden z Abetów.
- Mamy rozkaz, aby was do niej przyprowadzić. Chodźcie. Trzeba uszanować
jej wolę.
Pan Kleks uważał to za zbędną stratę czasu, ale dobre wychowanie, a
zwłaszcza dociekliwość badacza wzięły górę nad pośpiechem. Udali się
przeto za swym przewodnikiem.
Wędrówka przez kręty korytarz trwała już dobrą godzinę, gdy naraz ukazał
się jego wylot i podróżnicy stanęli jak wryci, olśnieni wspaniałym i
nieoczekiwanym widokiem. Znaleźli się bowiem nad jeziorem, którego
przeciwny brzeg ginął na odległym horyzoncie. Woda w jeziorze była
przezroczysta jak szkło i miała barwę lazuru.
Na wybrzeżu, dokoła jeziora, w równych odstępach wznosiły się ciosane w
bursztynie wysokie grobowce zmarłych królów Abecji, a na każdym z nich
stał żar-ptak jaśniejąc płomieniem swych piór aż po kres widnokręgu. U
stóp grobowców, pośród karłowatych pąsowych krzewów, złote i srebrne
pająki snuły pracowicie swoją nić, zamykając dostęp do jeziora.
Z dala od brzegu, na pływającej wyspie, mieszkała królowa Aba.
Spoczywała na wielkiej muszli, dźwiganej stale przez siedmiu
siedmiorękich Abetów.
Na powitanie przybyłych wyspa podpłynęła do brzegu i królowa uniosła się
na muszli. Na jej widok nawet pan Kleks nie zdołał powstrzymać okrzyku
zdumienia. Zamiast spodziewanego stworu o sześciu rękach i jednym oku
żeglarze ujrzeli młodą, piękną kobietę, która obdarzyła ich skinieniem
dłoni i wdzięcznym uśmiechem. Abeci na znak czci pokładli się na ziemi,
Bajdoci pochylili głowy, a pan Kleks, nie tracąc przytomności umysłu,
wygłosił w języku abeckim okolicznościowe przemówienie, wyrażając w nim
hołd i podziw dla pięknej królowej.
W odpowiedzi na słowa pana Kleksa królowa Aba, posługując się płynnie
jego ojczystą mową, odrzekła:
- Nie należę do dynastii wielkich królów Abecji. Objęłam panowanie na
prośbę tego ludu przed siedmiu laty. Byłam żoną króla Palemona, władcy
wesołej i słonecznej Palemonii. Pewnego dnia, podczas podróży okręt nasz
zapadł się podobnie jak wasz. Po wypiciu koralowego wina mój małżonek
oraz wszyscy nasi dworzanie przeobrazili się w siedmiorękich Abetów i
musieli pozostać na zawsze w tym kraju. Ja jedna tylko nie piłam
czarodziejskiego trunku i zachowałam ludzką postać. Poprzedni król
Abetów, Baab-Ba, tak się tym przeraził, że zamknął się w przeznaczonym
dla niego grobowcu, lud zaś obwołał mnie królową. Przyjęłam ofiarowaną
mi godność, gdyż nie chciałam opuszczać mego małżonka. Przybrałam
abeckie imię Aba i zamieszkałam na królewskiej wyspie w otoczeniu
Palemończyków przemienionych w Abetów. Pogodziłam się z moim losem i
pokochałam moich podwładnych. Jeśli złożycie mi przyrzeczenie, że o
naszych dziejach nie zawiadomicie królestwa Palemonii, pozwolę wam
opuścić Abecję i udać się do ojczystego kraju.
- Przyrzekamy! - zawołał uroczyście pan Kleks.
- Przyrzekamy! - powtórzyli za nim Bajdoci, a kapitan, nie mogąc
opanować wzruszenia, urzeczony urodą królowej, pobiegł w kierunku wyspy.
Zaplątał się jednak w pajęczynach i dopiero przy pomocy Abetów wywikłał
się z sideł.
- Nikomu nie wolno zbliżać się do mnie. Takie jest abeckie prawo! -
rzekła groźnie królowa Aba, po czym dodała: - A teraz moi strażnicy
odprowadzą was do Wielorybiej Grani i przekażą przewodnikom z Wyspy
Wynalazców.
- A nasz okręt?! - zawołał pan Kleks.
- Okręt? - zdziwiła się królowa. - Zostanie tutaj, gdyż nie znamy
jeszcze sposobu podniesienia go na powierzchnię morza. Ale nie będziecie
skrzywdzeni. Oto garść pereł, których wartość wielokrotnie przewyższa
poniesioną przez was stratę.
Mówiąc to, rzuciła do nóg pana Kleksa woreczek z rybich łusek, wypchany
perłami.
Zanim jednak pan Kleks zdążył zbadać jego zawartość i podziękować
królowej Abie za hojność, piękna władczyni Abecji rzekła rozkazującym
tonem:
- Posłuchanie skończone!
W tej chwili wszystkie żar-ptaki zgasły równocześnie i dokoła zapanowała
ciemność. Tylko królewska wyspa, odpływająca od brzegu, jarzyła się
błękitnawym światłem.
Abeci otoczyli podróżników i szerokim korytarzem, wyłożonym płytami z
bursztynu, poprowadzili ich w kierunku Wielorybiej Grani.
Dudnienie beczek z atramentowym płynem rozlegało się na wszystkie strony
wielokrotnym echem, utrudniając rozmowę. Dlatego też zarówno Bajdoci,
jak i Abeci szli w milczeniu, zajęci swoimi myślami.
Ale najbardziej zamyślony był pan Kleks.
Szarpał nerwowo brwi i raz po raz wykrzykiwał abeckie wyrazy, pozbawione
wszelkiego związku:
- Abba-ababa-aba-bba!
Abeci, nie chcąc przerywać jego zamyślenia, dreptali w pewnym oddaleniu
i szeptem porozumiewali się między sobą
|
WÄ
tki
|