ďťż

Przekupstwo i groźby cudownie skut- kowały wobec wszystkich - z wyjątkiem fanatyków...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Jeffers jest wyjątkowy, a szkoda twoich ludzi na to zadanie. Tu, w Stanach, cię poszukują i potrzebujesz swoich ludzi do ochrony. Mam nadzieję, że znalazłeś sobie bezpieczne miejsce? - Farma na obrzeżach Kansas. A ty lepiej martw się o siebie. Po- ruszasz się z motelu do motelu, bez nikogo, kto by cię strzegł. - Przywykłem sam troszczyć się o siebie. Wolę nie ryzykować zdra- dy. A tej nigdy nie można wykluczyć. - No i ta kobieta. Gdyby moi ludzie się nią zajęli, już by nie żyła. Uśmiech zniknął z twarzy Estebana. - Kaldak znał wszystkich twoich ludzi. A oni jego. To mogłoby przysporzyć problemów. - Kaldak by ich zgarnął i wycisnął z nich wszystko, co wiedzieli. De Salmo nie okazał się skuteczny, ale przy- najmniej nie dał się złapać. -1 zapewne ucieszy cię wiadomość, że tak wszystko zaaranżowałem, by osobiście doglądać sprawy. - Jeszcze nie mogę ruszać. Potrzebuję trzech dni. - Dostaniesz je. Rozłączył się. Trzy dni. Esteban poczuł napięcie w barkach i wzruszył ramionami, żeby się go pozbyć. Nie może ulec napięciu. Za długo planował tę nadchodzącą chwilę. Nic nie może się zepsuć. Nie dopuści, by cokolwiek go teraz powstrzymało. Kobieta to po prostu kolejna bariera do pokonania. A jeśli nie można zaatakować od frontu, trzeba tę barierę po prostu obejść i spróbować od tyłu. Trzy dni... Dzień pierwszy Atlanta 6.05 R ozumiem, że nie wybierasz się dziś wieczorem na bat micwę Alison. - Marta Katz się skrzywiła. - Po prostu nie chce ci się włożyć garnituru i krawatu. - Tak, i umówiłem się z Kaldakiem, żeby mi zwalił ten syf na kark, tylko po to, żeby się wykręcić od imprezy. Ed dopił swój sok pomarańczowy. - To, że nie lubisz mojej siostry, nie oznacza, że musisz obrażać jej córkę. - Dam Alison cudowny prezent. - Ale nie lubisz mojej siostry, prawda? Był zbyt zmęczony, żeby zaprzeczać. - Leslie to snobka. Uważa, że popełniłaś mezalians. Co oznacza, że jest także głupia. - Może. W takich chwilach zaczynam w to wątpić. Nie było cię w domu od trzech dni. Uśmiechnął się uwodzicielsko. - Ale zjawiłem się wczoraj w nocy. - Na cztery godziny. Tylko dlatego, że akurat byłam płodna. Wstał i pocałował ją w czubek nosa. - Sądzę, że wreszcie nam się udało. Czy spisałem się jak prawdziwy ogier? Za dziewięć miesięcy od dziś będziemy zmieniać pieluchy. - Ja będę zmieniać pieluchy. Ty pewnie będziesz dalej sterczał w ośrodku, bawiąc się z tymi obrzydliwymi zarazkami. - Patrzyła, jak Ed chwyta walizkę i rusza do drzwi. - Spójrz na siebie. Nie mogłeś zo- stawić roboty nawet na te parę godzin? - Przepraszam. W drodze do laboratorium chcę sprawdzić parę wyników. - Wpadniesz przynajmniej na godzinkę na bat micwę? - Nie mogę, kochanie. Jestem za blisko celu. - A Donovan? Nie poradzi sobie bez ciebie? - Może i tak. Ale teraz najbardziej liczy się czas. Wiesz, że nie opu- ściłbym święta Alison, gdyby to było w mojej mocy. Z rezygnacją skinęła głową i poszła za nim. - Dobra, usprawiedliwię cię. - Złapała go w drzwiach. - Wracaj tu. - Ujęła jego twarz w dłonie. - Z całą pewnością ogier. - Pocałowała go. -1 nie zaharowuj się tak. Nie chcę, żebyś dostał zawału, nim pojawi się maluszek. - Nie bój się. Jesteśmy prawie u celu. - Uścisnął ją i zbiegł po stop- niach ganku. - Co tam, może nawet zdążę wpaść na bat micwę? - Obiecanki cacanki. - Skrzywiła się na widok szarego forda, za- parkowanego przy ulicy. - Miałam dać tym policjantom kawy. Zapo- mniałam. - Po drodze wstąpimy do McDonalda. Paul lubi frytki. - Paul to kierowca, tak? - Jim szoferuje, Paul jest jego wspólnikiem. - Po co ta obstawa, Ed? Dlaczego sam nie prowadzisz? Czy to ebo- la albo coś w tym rodzaju? - Mówiłem ci, jestem bardzo ważnym człowiekiem. Prezydent, bur- mistrz i ja, każdy z nas potrzebuje obstawy policyjnej. - Puścił do niej oko. - A gdy uporamy się z tym świństwem, nie zapomnij się pochwalić siostrze. Uśmiechnęła się. - Leslie to dobra dziewczyna. Po prostu pewnych spraw nie rozumie. - Wracaj do środka, bo zmarzniesz. - Ciepło mi w szlafroku, a powietrze jest przyjemne. Idąc do samochodu, Ed czuł na sobie spojrzenie żony. Nie powinien był jej robić nadziei, że wpadnie na bat micwę, ale czuł się winny. Marta naprawdę jest bardzo wyrozumiała. Może w przyszłym miesiącu zabierze ją na wakacje. Przy odrobinie szczęścia za niecały tydzień będą mieć gotowe antidotum. Ostatni test okazał się bardzo obiecujący. Obiecujący? Do licha, omal go nie rozsadzało z radości. Naukowcowi rzadko trafia się szansa pokrzyżowania szyków chorobie. - Cześć, chłopaki. - Wskoczył na tyle siedzenie i zatrzasnął drzwiczki. - Musimy wstąpić do McDonalda. Zapomniałem wziąć dla was kawy. Marta... Żadnej odpowiedzi. Jim i Paul patrzyli prosto przed siebie. Spod kołnierzyka Paula sączyła się strużka krwi. - Chryste. Ed chwycił klamkę. Już nie usłyszał krzyku Marty. - Jesteś pewny? Bess znieruchomiała w fotelu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.