ďťż

Dzięki niemu natura bierze odwet na społeczeństwie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Niekiedy zdąża dramat do celu wprost i z głębi wydobywa na wierzch namiętności obalające wszystko po drodze. Niekiedy znowu, jak wielokrotnie dramat współczesny, obiera okrężną drogę i z sofi-styczną często zręcznością obnaża sprzeczności samego społeczeństwa, przesadnie przedstawia wszelką sztuczność praw społecznych i w ten pośredni sposób, rozdzierając tym razem powłokę, pozwala nam sięgnąć 13 — Śmiech 194 do głębi. W obu atoli wypadkach, czy to wówczas, gdy osłabia społeczeństwo, czy znów wówczas, gdy umacnia naturę, ściga ten sam cel, jakim jest odkrycie skrytej przed nami cząstki nas samych, tragicznego elementu — można tak to nazwać — naszej osobowości. Takie wrażenie wynosimy z dobrego dramatu, Albowiem zajęło nas nie to, co opowiedziano nam o drugim człowieku, lecz to, co dano nam zobaczyć w nas samych — całe mroczne światy nieustalonych rzeczy, które by może pragnęły bytu i szczęściem dla nas nie dostąpiły go. Zdaje się też, że odwołano się do drzemiących w nas nieskończenie odległych wspomnień atawistycznych, a tak głębokich, tak obcych naszemu obecnemu życiu, że życie to zaczęło wydawać się nam przez chwilę jakby czymś nierealnym lub czysto umownym, czego należałoby na nowo się uczyć. Tak więc dramat ruszył na poszukiwanie rzeczywistości głębszej, leżącej pod pożyt-kowymi naleciałościami i ma ten sam cel, co każda sztuka. Wynika z tego, że sztuka ma na oku tylko to, co indywidualne. Malarz utrwala na płótnie to, co pewnego razu widział w pewnym miejscu, pewnego dnia, o pewnej porze, w kolorach, których nikt już nic zobaczy. Poeta opiewa jakiś stan duszy, który był jemu i tylko jemu dany, a który już nigdy nie powróci. Dramaturg roztacza przed naszymi oczami bieg ludzkiej duszy, żywy wątek uczuć i zdarzeń, w końcu coś, co raz się wytworzyło, by nie powtórzyć się już nigdy. Nadajemy owym uczuciom nazwy ogólne, chociaż w innej duszy nie będą już te same, ponieważ są zindywidualizowane. Przez to samo przede wszystkim należą do sztuki, ponieważ ogół, symbol, typ, co kto woli! są jedynie liczmanami naszego powszedniego postrzegania. Skąd wzięło się tedy nieporozumienie na tym punkcie? Powód jest ten, że pomieszano dwie różne rzeczy: ogólność przedmiotów oraz ogólność sądów o nich wydawanych. Z tego, że jakieś uczucie jest powszechnie uznawane za prawdziwe, bynajmniej nie wynika, że jest ono uczuciem powszechnym. Nic bardziej jednostkowego niż postać Hamleta. Jeżeli przypomina od pewnych stron innych ludzi, to nie to w niej wzbudza nasze żywe zainteresowanie. A przecież została wszędzie przyjęta, wszędzie uznana za żywą. I tylko w tym sensie ucieleśnia jakąś prawdę powszechną. To samo z innymi wytworami sztuki. Każdy z nich jest czymś ]'ednostko- 13* wym, osobliwym, lecz o ile tylko nosi na sobie piętno geniuszu, zostanie przyjęty przez wszystkich. Dlaczego przyjmą , go wszyscy? A jeśli jest czymś jedynym w swoim rodzaju, to po czym poznać, że jest prawdziwym? Jak sądzę, poznajemy go po wysiłku, do jakiego dzięki niemu się zmuszamy, by samemu z kolei widzieć równie szczerze. Szczerość daje się przekazać. Rzeczy widzianych przez artystę nie zobaczymy już, to pewna, a przynajmniej nie zobaczymy na jego modłę; lecz jeśli on sam widział je naprawdę, przeto wysiłek, jakiego dokonał dla uniesienia zasłony, narzuci się naszemu naśladownictwu. Jego dzieło jest przykładem pouczającym. Zaś skuteczność pouczenia jest właśnie miarą prawdziwości dzieła. Prawda niesie z sobą moc przekonującą, a nawet nawracającą — właśnie po tym znamieniu daje się poznać. Im większe jest dzieło i im głębsza jest dojrzana prawda, tym silniejszy da się odczuć jego skutek, ale też tym powszechniejszym będzie się starał ten skutek okazać. Powszechność tedy tkwi tutaj w wytworzonym skutku, a nigdy w przyczynie. Całkiem odmienny jest cel komedii. Tutaj ogólność tkwi w dziele samym. Komedia maluje charaktery, które spotkaliś- 197 my lub które spotkamy jeszcze na swej drodze. Podkreśla podobieństwa. Chce ukazać nam typy. W razie potrzeby stworzy typy nowe. Przez to odcina się od sztuk pozostałych. Znaczące są już owe tytuły wielkich komedii. Mizantrop, Skąpiec, Gracz, Roztargniony 76), są to wszystko nazwy rodzajowe. Tam zaś, gdzie komedia charakterów ma w tytule imię własne, to wkrótce to imię wpada przez swe treściowe brzemię do strumienia imion pospolitych. Powiemy o kimś „harpagon", nie powiemy nigdy „fedra". Poecie tragicznemu nie przyjdzie też na myśl otoczyć swoją główną postać jakimiś drugorzędnymi postaciami, które byłyby, że tak powiem, jego uproszczonymi kopiami. Bohater tragiczny jest indywidualnością jedyną w swoim rodzaju. Można go naśladować, lecz wówczas z tragizmu świadomie albo nieświadomie stoczymy się w komizm. Nikt nie jest doń podobny, albowiem on sam nie jest podobny do nikogo. Przeciwnie postąpi komediopisarz. Zadziwiający instynkt każe mu, kiedy buduje główną postać, otoczyć ją korowodem innych postaci noszących te same ogólne rysy. Wiele komedii ma w tytule rzeczownik użyty ig8 w liczbie mnogiej: Uczone bialoglowy, Pocieszne wykucintnisie, albo rzeczownik zbiorowy: Świat nudów1^ itp. Spotykają się w nich na scenie liczne postacie odtwarzające ten sam podstawowy typ. Jakże interesującą rzeczą byłoby poddać analizie tę dążność komedii. Przede wszystkim dałoby się prawdopodobnie odnaleźć w niej przeczucie sygnalizowanego przez lekarzy faktu, że zaburzenia równowagi jakby wskutek tajemnego przyciągania wywołują inne zaburzenia przynależące do tego samego rodzaju
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.