Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Bo gdyby gdzie¶ wyp³yn±³, mieliby¶my to w naszych archiwach. Quinn mia³ jeszcze jedno pytanie. Sk±d ten Bernhardt w ogóle pochodzi³. Lutz przerzuci³ kartki.
- Z Dortmundu - powiedzia³. - Urodzi³ siê i wychowa³ w Dortmundzie. Mo¿e tamtejsza policja co¶ wie. Ale oni ci nie powiedz±. Prawa obywatelskie, sam rozumiesz. My, tu w Niemczech, jeste¶my bardzo czuli na punkcie praw obywatelskich. Quinn podziêkowa³ mu i pu¶ci³ go do domu, po czym ruszy³ z Sam spacerem uliczk± w poszukiwaniu jakiej¶ obiecuj±cej restauracyjki. - I dok±d teraz? - spyta³a Sam.
- Do Dortmundu - odpar³. - Znam tam jednego faceta.
- Kochanie, a czy jest takie miejsce na ¶wiecie, gdzie by¶ nie zna³ jednego faceta?
W po³owie listopada Michael Odêli spotka³ siê sam na sam z prezydentem Cormackiem w Pokoju Owalnym. Wiceprezydent by³ wstrz±¶niêty zmian±, jaka zasz³a w jego starym przyjacielu. Daleki od przyj¶cia do siebie po pogrzebie, John Cormack jakby siê w siebie zapad³. Nie tylko jego wygl±d fizyczny zaniepokoi³ Odella. Zniknê³a poprzednia zdolno¶æ koncentracji, ulotni³a siê gdzie¶ ca³a dawna b³yskotliwo¶æ. Spróbowa³ przyci±gn±æ uwagê prezydenta do rozk³adu dnia. - Ach tak - powiedzia³ Cormack, z wyra¼nym wysi³kiem próbuj±c siê o¿ywiæ. Zobaczymy, co tam mamy. Zacz±³ przegl±daæ stronê na poniedzia³ek.
- John, dzisiaj jest ju¿ wtorek - powiedzia³ ³agodnie Odêli. Po przekrêceniu strony wiceprezydent ujrza³ szerokie czerwone linie skre¶lonych spotkañ. Do miasta przyby³ szef jednego z pañstw cz³onkowskich NATO. Prezydent powinien powitaæ go na trawniku przed Bia³ym Domem. Nie musia³ prowadziæ z nim rozmów - Europejczyk by to zrozumia³ - wystarczy³o, ¿eby go po prostu przywita³. Poza tym nie chodzi³o o to, czy zrozumie to europejski m±¿ stanu; chodzi³o o to, czy je¶li prezydent siê nie poka¿e, zrozumiej± to amerykañskie ¶rodki przekazu. Odêli obawia³ siê, ¿e zrozumiej± a¿ za dobrze.
- Zast±pisz mnie, Michael? - spyta³ b³agalnie Cormack. Wiceprezydent skin±³ g³ow±.
- Jasne - powiedzia³ z przygnêbieniem. By³o to ju¿ dziesi±te spotkanie odwo³ane w tym tygodniu. Papierkow± robotê mogli za³atwiæ urzêdnicy; Bia³y Dom mia³ obecnie ¶wietny zespó³ pracowników. Cormack dobrze ich sobie dobra³. Ale naród amerykañski obdarza wielk± w³adz± tego jednego cz³owieka, który jest prezydentem, g³ow± pañstwa, szefem naczelnego organu wykonawczego, naczelnym dowódc± si³ zbrojnych, cz³owiekiem z palcem na j±drowym guziku. Pod pewnymi warunkami. Jednym z nich jest prawo do ogl±dania go, i to czêsto. Godzinê pó¼niej niepokoje Odella wyrazi³ w Pokoju Sytuacyjnym prokurator generalny.
- On nie mo¿e w nieskoñczono¶æ tam tak siedzieæ - powiedzia³ Walters. Odêli zda³ im wszystkim sprawozdanie ze stanu, w jakim zasta³ prezydenta godzinê wcze¶niej. Obecna by³a tylko szóstka z naj¶ci¶lejszego grona: Odêli, Stannard. Walters, Donaidson, Reed i Johnson oraz doktor Armitage, którego poproszono o wziêcie udzia³u w posiedzeniu w charakterze doradcy.
- To strzêp cz³owieka, cieñ tego, czym by³ kiedy¶. Do diab³a, zaledwie piêæ tygodni temu - powiedzia³ Odêli. Jego s³uchacze siedzieli przybici i zasêpieni. Doktor Armitage wyja¶ni³, ¿e prezydent Cormack cierpi na g³êboko traumatyczny szok pourazowy, z którego najwyra¼niej nie potrafi siê otrz±sn±æ.
- Co to znaczy, obrane z ¿argonu? - burkn±³ Odêli.
- Znaczy to - wyja¶ni³ cierpliwie doktor Armitage - ¿e szef pañstwa pogr±¿y³ siê w osobistej bole¶ci tak wielkiej, i¿ pozbawi³a go ona wszelkiej woli wytrwania. W okresie tu¿ po porwaniu, ci±gn±³ dalej psychiatra, wyst±pi³a u niego podobna depresja, lecz nie tak g³êboka. Wtedy powodem jej by³o napiêcie i niepokój p³yn±cy z niewiedzy i obawy - z braku wiadomo¶ci o losie jego syna, o tym, czy ¿yje, czy zosta³ zabity, czy traktowano go dobrze, czy te¿ maltretowano, i kiedy zostanie uwolniony. Pó¼niej stres nieco zel¿a³. Prezydent dowiedzia³ siê przynajmniej, po¶rednio od Quinna. ¿e jego syn ¿yje. Wraz ze zbli¿aniem siê terminu wymiany i przekazania zak³adnika jego stan nieco siê polepszy³. ¦mieræ jedynego syna i bestialski sposób, w jaki j± zadano, by³y niczym fizyczny cios. Introwertyk, który niezbyt ³atwo nawi±zywa³ kontakt z innymi, pe³en zahamowañ uniemo¿liwiaj±cych wylewne okazywanie uczuæ, zasklepi³ siê w swej bole¶ci i popad³ w trwa³± melancholiê, która podkopywa³a jego umys³owe i moralne si³y, te przymioty, które okre¶la siê mianem woli. Zebrani s³uchali w przygnêbieniu. Polegali na wyja¶nieniach psychiatry dotycz±cych tego
|
WÄ…tki
|