ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Z pewnego względu jest nieszczęściem, kiedy się człowiek dobije jakiejś
pozycji, bo od
siebie dawnych przyjaciół odstrasza. Jedni mu zazdroszczą, drudzy go posądzają,
że się zmienił,
przypisując mu złe serce.
Tramiński słuchał i nie rozumiał.
O innych ja tam nie dbam mówił gorąco Szkalmierski ale o uczciwych ludzi
jak wy,
których jest na świecie niewielu, chodzi mi bardzo.
Widzisz pan moje zdumienie rzekł, ochłonąwszy nieco z pierwszego wrażenia,
Tramiński
ale wina, jeśli jest w tym jaka, nie moja, panie dobrodzieju. Ubogiemu
człowiekowi trudno się
narzucać, aby nie był posądzonym o interesowność, daruj pan.
Któż by poczciwego Tramińskiego o to mógł posądzić mówił mecenas dokąd
idziesz?
na śniadanie? nieprawdaż?
Szanowny mecenasie śmiejąc się udobruchany rzekł Tramiński, czując się
bardzo
szczęśliwym, że się tak na człowieku omylił u mnie śniadanie z obiadem a
często i z wieczerzą
stanowi nierozłączną całość, ale idę jeść, to prawda.
No, to zrób mi tę grzeczność, chodź ze mną Pod Karasia, ja w domu jeszcze nie
mam nic
gotowego, ale rad będę sobie stare czasy młodości przypomnieć za skromnym stołem.
Mam chwilę
czasu, pogawędzimy.
Tramiński słuchał i uszom nie wierzył, jakaś nieufność odzywała się w nim, ale
poczciwy człek
strofował samego siebie za nią. Poszli razem, śmiejąc się i gawędząc, Pod
Karasia, gdzie od lat
dziesięciu noga mecenasa nie postała. Szkalmierski kazał dać izdebkę osobną,
zadysponował
śniadanie obfite i zasiadł za stołem, prosząc ubogiego kancelistę, aby z nim
ceremonii nie robił.
Gdybyś był ode mnie tak widocznie nie unikał rzekł byłbym cię dawno
umieścił w
mojej kancelarii, ale byłem tego przekonania zawsze, że się gniewasz na mnie.
Tramiński ruszył ramionami. A ja znowu, że pan mecenas mnie unika.
Ale cierpliwości dodał amfitrion jakoś to się ułoży, wprawdzie na teraz
miejsca
pozajmowane, jednak ja to we własnym interesie urządzę tak, aby cię do siebie
ściągnąć i mieć tak
poczciwego człowieka.
Pan mecenas ma już Klemensa, który jest i zdatny, i porządny chłopiec.
To prawda, ale on przy mnogości interesów nie starczy, musi często się
absentować, a
kancelaria zostaje bez dozoru i figle mi płatają.
Mecenas westchnął głęboko
Nie uwierzysz, panie Tramiński, co to za przykre, choć na pozór świetne,
położenie nasze.
Odpowiedzialność ogromna, a przyjaciół tym mniej, im się człowiekowi lepiej
wiedzie. Rozumie
się szczerych, bo fałszywych roje lgną jak do cukru ale co po nich. Oprócz
tego dawne stosunki
się zrywają same, ubożsi stronią, szczęście zawsze ma to do siebie, że w
nieszczęśliwych wzbudza
posądzenia, iż się je nieprawymi sposoby nabyło. Plotki i uwłaczające wieści
szarpią sławę,
słowem, jak to dawniej mawiano, porównywając do łaźni im kto wyżej siedzi, tym
srożej się
poci.
Tramiński słuchał tych skarg ze współczuciem, a wierzył w ich szczerość całą
duszą, bo
dobremu zwykł był z łatwością dawać wiary.
To prawda, wszystko to prawda rzekł ale każdy ma coś do znoszenia, a żaden
stan od
tego nie jest wolny.
Wiesz, kochany Tramiński, gdybym ja teraz wybierał sobie według woli, to bym z
pewnością średni stan mieszczański nad inne przełożył. Nie ma człowieka
szczęśliwszego nad
takiego bogatego kupca, mieszkańca lub tym podobnie. Żadne obowiązki towarzyskie,
które są
kajdanami, nie wiążą go, a dostatek ma, który go z innymi równa, i może go, nie
zatruwając sobie
żadnymi formami, używać.
Panie mecenasie odparł Tramiński wy już rafinujecie, my biedacy powiadamy:
jakikolwiek stan, byle z uczciwej pracy wyżyć można. Wierzcie mi:
najstraszniejsze położenie,
brak sił przy braku chleba.
Ale to są ostateczności przerwał mecenas ja wracam do mojego założenia, ot
taki na
przykład poczciwy pan Sebastian? hę? cóż mu brak? kamienica jak pałac, pieniędzy
jak lodu,
spokój, życie swobodne, fraka jak żyje nie kładł i nie włoży. Rodzinę ma
poczciwą, dzieci mu się
hodują.
Wniesiono właśnie zadysponowane śniadanie, zrazy wołowe, które się tu nazywały
bifsztykiem, faszerowanego szczupaka, porter i wódkę. Zapach orzeźwiający cebuli,
którą te
potrawy obficie były zaprawne, rozszedł się po izdebce i może niezbyt przyjemnie
połechtał nerwy
mecenasa, ale dla Tramińskiego był miłym. Stary po skromnym kieliszeczku
kminkówki wpadł w
zupełnie dobry humor i siadł z apetytem ubogich do stołu. Mecenas nawykły teraz
do
wykwintniejszego jadła, dał się wszakże przez samą przyzwoitość uwieść
szczupakowi.
To prawda odezwał się Tramiński że pan Sebastian jest człowiek szczęśliwy,
ale i on
ma kłopoty oto i teraz pisałem mu podanie do sądu ma proces o kawał ogrodu.
Komuż go powierzył? spytał prawnik. A Pierzchalskiemu.
Nic nie mam przeciw poczciwemu Pierzchalskiemu, ale to, z pozwoleniem, mazgaj,
jak
zacznie zwłóczyć, myśleć, brać niby na rozum, a w istocie na lenistwo, da się
przeciwnikowi ubiec.
To prawda śmiejąc się odparł Tramiński stary człek i zbytni flegmatyk
|
WÄ
tki
|