ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Szybko pan liczy.
Po sto tysięcy sztuka? Frank, daj spokój, człowieku, głęboko w to wdepnąłeś.
Co? Dali mi upoważnienie do stu milionów. Chce pan...
Tydzień temu przerywa Lichter. Podwyższyli ci limit tydzień temu, a ty
zawsze mu-
sisz iść na maksa.
Jaki sens ma zatem przyznawanie mi limitu, jeśli nie chcą, żebym z niego
korzystał?
Słuchaj, zmniejsz ilość o połowę. W porządku? Robisz świetną robotę, wszyscy
to wiedzą.
Obserwują cię. Za kilka miesięcy będę ci pewnie przynosił kawę. Ale teraz ciągle
jestem twoim prze-
łożonym i mówię ci: sprzedaj te kontrakty.
Ściska ramię Slattery'ego, po czym udaje się w kierunku swojego biura,
wymieniając po dro-
dze powitania z innymi maklerami na sali.
Marcuse wychyla głowę zza przepierzenia naprzeciw Slattery'ego.
Lepiej zabierz się do tego, słoneczko.
Slattery milczy, stukając gniewnie w klawiaturę, by wyświetlić dalsze tabele i
liczby. Marcuse
pozostaje jednak, wsparty podbródkiem na przepierzeniu jak współczesny Kilroy.
Nie widzę, żebyś podnosił słuchawkę dodaje. Czy Lichter nie kazał ci
sprzedać?
Zdaje się, że wstrzymali ci kieszonkowe.
Slattery mruży oczy, lecz nadal przygląda się ekranom, udając, że nie zauważa
drwin. Nie-
zniechęcony Marcuse ciągnie dalej: Nie zamierzasz chyba sprzeciwić się
jednoznacznemu polece-
niu, prawda? Możesz za to pójść w odstawkę i przez lata każą ci zmywać gary.
Mógłbyś się odczepić i dać mi popracować, dobra? Nie przychodzę do twojej
sypialni i nie
mówię ci, jak masz pieprzyć swoją żonę, prawda?
Marcuse udaje, że ociera łzę.
Myślałem, że lubisz moją żonę?
Lubię twoją żonę. Jej największa wada to fakt, że wyszła za ciebie.
Robisz się trochę złośliwy, co, Frank? Słuchaj, jestem po twojej stronie.
Wszyscy robimy
w tym samym zespole, nie?
Slattery odjeżdża w tył na swym fotelu i spogląda w górę na Marcuse'a.
Mam robotę, więc zrób mi uprzejmość, dobra? Po prostu zrób mi tę uprzejmość i
zamknij
się. Co będzie, to będzie; ciebie to nie dotyczy.
Masz to jak w banku, Frank rzuca Marcuse, mrugając. Daj im popalić.
Jeśli to nie wyjdzie, myśli Slattery, przeskoczę przez przepierzenie i złamię mu
ze trzy żebra.
Pocieszę się okładając go pięściami, dopóki nie przyjdą ochroniarze i nie
wyrzucą mnie za drzwi. Inni
na tym piętrze na pewno nie będą mi w tym przeszkadzać. Większość nie znosi
Marcuse'a od re-
cepcjonistek po wiceprezesów. W oczach firmy rehabilituje go jednak fakt, że
przynosi jej wysokie
zyski. Jeśli Charlie Manson wykazałby się talentem w dobieraniu akcji lub
zbywalnych obligacji, każ-
dy dom maklerski na Wall Street starałby się go pozyskać, składając mu
ekstrawaganckie oferty.
Slattery zamyka oczy i ściska grzbiet nosa. Wie, że to fatalnie (Nigdy nie
dopuszczaj do tego,
by sprawy osobiste odrywały cię od gry w numerki".), lecz jak zignorować
Marcuse'a człowieka
przekonanego o tym, że jego wzlot zależy od upadku Slaterry'ego? Znacznie
łatwiej byłoby prze-
skoczyć przez to przepierzenie, złapać go za gardło i zażądać szacunku. Odrobina
przemocy, która
złagodziłaby nieco presję cywilizowanego wychowania, to wszystko.
Slattery nie umie sobie odpuścić. Nocami często śni mu się zemsta za oszczerstwa
rzeczy-
wiste lub wyimaginowane. Budzi się z uczuciem satysfakcji i słuszności, po to
tylko, by uzmysłowić
sobie, że wymierzenie sprawiedliwości było czystą fantazją, a źli są nadal
niepoprawni. Każdemu
mężczyźnie zdarzyło się nie podjąć walki, gdy powinien był to zrobić. Pewnego
razu, gdy Slattery pił
w barze, w porze zamykania, bramkarz powiedział mu Już czas. Wychodź.
Pozwól, że dokończę piwo.
Bramkarz wytrącił szklankę z ręki Slattery'ego. Już skończyłeś. Nadeszli dwaj
inni, duzi
mężczyźni i stanęli po bokach kolegi.
I po co to, kurwa, zrobiłeś? spytał Slattery.
A co mi zrobisz? zapytał bramkarz. Slattery nie zrobił nic. Wyszedł z baru i
poszedł do
domu. Od tej pory stale ma o to do siebie pretensje.
Albo ten człowiek o oczach szaleńca w metrze, który zaczął przeklinać, gdy
Slattery przypad-
kiem nastąpił mu na nogę. Slattery natychmiast przeprosił, lecz facet zbliżył
swoją wilgotną twarz do
jego oczu.
Chcesz ze mną zacząć, skurwysynu? Slattery odwrócił się i odszedł. Mężczyzna
wrzeszczał za nim: Tak myślałem, skurwysynu. Lepiej uciekaj!"
To było dziesięć lat temu. Slattery miał siedemnaście lat. Każdy rozsądny
nowojorczyk od-
szedłby, unikając bójki (Nigdy nie bij się w metrze; nigdy nie walcz z
wariatem".), lecz fakt, że po-
stąpił racjonalnie, nie pociesza Slattery'ego. Wielokrotnie odtwarza to
zdarzenie w myślach, wyobra-
żając sobie najlepszą odpowiedź doskonały prawy sierpowy, idealne powalenie
przeciwnika,
świetne uderzenie głową. Człowiek o szalonych oczach odszedł jednak bez szwanku.
Slattery marzy o kręgu, wymalowanym na betonie, pośrodku pustyni. I żeby na mile
wokół
nie było żywej duszy tylko on i szczerzące się w uśmiechu demony. Marzy o
okazji, by walczyć z
każdym z nich po kolei bramkarzem, człowiekiem o oczach szaleńca, z nimi
wszystkimi aby ich
złamać i upokorzyć, lub nawet przegrać walkę, lecz zrobić to z godnością i
zyskać sobie szacunek
wszystkich tych mężczyzn, którzy mu go nie okazali. Chcę spokoju" myśli późno
w nocy. Chcę
spokoju". Zaraz potem śni mu się walka na pięści.
Nawet w chłodnym, sterylnym otoczeniu biur banku, te brutalne marzenia
przeszkadzają mu
się skupić. Siłą woli zmusza się, by powrócić do liczb, niekończących się
notowań i symboli walut.
Sprawdzając opłacalność, obliczając procenty, analizując wszystko drobiazgowo
zaczynasz zapomi-
nać o ogromie transakcji, o tym, że każdy wzrost lub spadek kursu o ułamek
procenta to równowartość
posiadłości przy klifach w Engelwood. Slattery nie ma czasu na takie rozważania.
Zacznij podziwiać
ogrom lasu, a walniesz łbem w drzewo. To kara za błąd perspektywy.
Slattery uważa się za kryptologa, spędza całe godziny rozszyfrowując niekończące
się szeregi
informacji. Wyniki rynkowe, stopa inflacji, prognozy ekonomistów, deklaracje
polityków, poziom za-
pasów, warunki meteorologiczne, zmiany nastrojów konsumentów wszystko to ma
ważne znacznie
przy ustalaniu wyniku
|
WÄ
tki
|