ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jeśli przygotowano zasadzkę, to atak powinien nastąpić właśnie teraz. Nie mieliby innej drogi ucieczki, jak tylko w głąb coraz bardziej zwężającego się wąwozu.
- John... - W oczach Natalii zobaczył niepokój. - Co się z tobą dzieje?
- Czuję ich nad nami. Są gotowi.
- Tak, ja również - potwierdził Rubenstein.
- Kiedy to się zacznie, Paul, bierz Natalię i zmykajcie j w głąb wąwozu.
- Sama sobie poradzę.
- Paul, rób, co ci każę. Czekajcie w głębi wąwozu, aż nadejdziemy z O'Nealem i jego ludźmi. Natalia będzie trzymać się O'Neala, a my będziemy ich osłaniać.
Rozległ się ciężki grzmot wystrzału, przypominający odgłos broni myśliwskiej dużego kalibru. Ściany wąwozu odbiły jego echo. Rozległo się niesamowite wycie.
- Trafili jednego z moich ludzi! - krzyknął O'Neal. Rourke odbezpieczył CAR-15 i rozłożył jego składaną kolbę.
- Biegnijcie! - wrzasnął, osłaniając ich ogniem, który skierował w górę wąwozu.
- Prędzej, Natalio - Rubenstein ciągnął ją za rękę. Nie patrzył już na nich. Coś poruszało się wśród skał.
Wypuścił trzy pociski. Człowiek spadł na skalną półkę. Szukał kolejnego celu, ale czuł, że sam jest na muszce. Pociski padały wokół; uderzały w skały odłupując kawałki granitu. Dostrzegł człowieka ze strzelbą, prawdopodobnie snajpera, który zabił żołnierza O'Neala. Posłał mu dwie krótkie serie. Ciało strzelca pochyliło się ku ziemi, broń wypadła mu z rąk, a on sam runął w końcu gdzieś między skały.
Biegł teraz dnem wąwozu. Paul i Natalia zniknęli już w zwężeniu przypominającym literę V. Cole i jego podwładni strzelali bez przerwy do widocznych na skałach przeciwników. Ludzie O'Neala pędzili w jego kierunku.
- Niech się nie zatrzymują, poruczniku!
O'Neal odkrzyknął coś w odpowiedzi, ale jego głos zagłuszyła kanonada. Rourke zbliżał się do zwężenia wąwozu, ostrzeliwany bez przerwy przez znajdujących się w górze napastników. Na jego głowę sypały się odłamki granitu i drobny pył skalny. Przywarł na chwilę do skały i oddał trzy strzały, nie dbając o to, czy pociski trafią kogokolwiek. Zebrał się i wycelował, tym razem dokładnie. Ciało stoczyło się po stoku, aż zniknęło w rozpadlinie.
Strzelił do drugiego dzikusa, ale chybił. Długa seria przeleciała nad jego głową i uderzyła w skałę, za którą się ukrywał.
Nacisnął spust. Dwa, jeszcze raz dwa i jeszcze dwa pociski... Człowiek w górze runął na plecy. Doktor ruszył naprzód. O'Neal i jego grupa byli tuż za nim. Nie było Cole'a i jego ludzi. Rourke padał i przetaczał się po ziemi, uważając na rykoszety pocisków.
- John! Tutaj!
Dotarł do Rubensteina, to biegnąc, to znów skacząc pomiędzy szarymi blokami skał. Paul osłaniał go. John błyskawicznie wymienił magazynki i podniósł broń. Dzicy zajmowali pozycje nad ich głowami. Każdy strzał to jeden martwy człowiek. Wziął na muszkę postać z długimi włosami, nie wiadomo, mężczyznę czy kobietę. Postać upadła.
- Gdzie jesteś, Cole?! - Starał się przekrzyczeć kanonadę. M-16 Rubensteina pluł ogniem coraz intensywniej.
Rourke poczuł gorącą łuskę z broni Paula na swej szyi, a następna spadła na jego przedramię. Strzelał. Kolejny dzikus, nie bacząc na nic, stał odkryty na wierzchołku skały. Dwa strzały i runął w dół ze straszliwym wrzaskiem.
- Jesteśmy! - To nadbiegał Cole i jego żołnierze. Ostrzeliwali się rozpaczliwie. Doktor złożył się do strzału i trafił w kudłatą głowę, wychylającą się zza krawędzi skały.
- Ruszajmy, John - powiedział Rubenstein, zmieniając magazynek. - Cole jest już tutaj.
- Leć pierwszy - warknął Rourke.
Poczekał, aż jego przyjaciel zniknie w głębi wąwozu i dopiero wtedy ruszył naprzód, odwracając się co chwilę i ostrzeliwując skały. Wąwóz stawał się wąziutką szczeliną, która skręcała w prawo i opadała nieco w dół. Nie ustawał stukot pocisków.
Przystanął. Umilkły dźwięki rykoszetów odłupujących kawałki granitu. Uświadomił sobie, że jest poza zasięgiem strzałów. Tutaj kończyła się wąska szczelina wąwozu. Spojrzał przed siebie. Rozpościerała się przed nim dolina. U wylotu wąwozu siedziała Natalia, z głową opartą na kolanach. Na jej bladej twarzy malowało się zmęczenie. Rubenstein i porucznik O'Neal zatrzymali się przy niej zdyszani. Z ramienia porucznika płynęła krew, ale trzymał się jeszcze na nogach. Jeden z żołnierzy leżał na ziemi, a jego odzież była czerwona od krwi.
W głębi doliny widniała ogrodzona wysokim płotem Baza Wojsk Lotniczych Filmore. W północnej części doliny znajdowało się kilka lejów wyrwanych w ziemi. Nie widać było żadnych oznak życia. Wszędzie rosły martwe drzewa, a ziemię pokrywała brunatna trawa. Do uszu nie docierał świergot ptaków.
- Radioaktywność była tu w normie. Co, do diabła, się wydarzyło? - Paul spojrzał pytająco na doktora.
- Bomba neutronowa. Te kratery lub leje powstały wskutek jej działania.
- John. - Natalia zamknęła oczy i obróciła twarz ku słońcu. - Dlaczego oni przestali strzelać? Dlaczego nie idą za nami?
- Boją się promieniowania. Wszystko w dolinie jest martwe. Może żyje ktoś z personelu bazy, ukryty w schronie?
Rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Jak musiało tu być zielono przed wybuchem wojny. A teraz widać tylko śmierć.
Trzeba pomyśleć o rannych. Człowiek leżący na wznak wyglądał na najbardziej potrzebującego pomocy.
- Jeśli masz dosyć sił, Natalio, zajmij się ranami O'Neala.
Rourke podszedł do rannego, który pełnił funkcję ogniomistrza na łodzi podwodnej. Doktor złapał go za przegub ręki, chcąc sprawdzić puls. Już nie żył
|
WÄ
tki
|