ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nanomaszyneria będzie utrzymywać wasz system gastryczny w stanie ciągłej gotowości do działania, nawet wtedy, kiedy przez dłuższy czas nie będzie używany. Genomodyfikowane enzymy zaprojektowano tak, by eliminowały - poprzez allosteryczne interakcje - wszelkie subiektywne odczucia głodu.
Kiedy macie dostęp do pożywienia, możecie jeść i magazynować energię przez fosforylację oksydacyjną. Kiedy nie ma pożywienia, możecie położyć się bezpośrednio na ziemi, w nasłonecznionym miejscu, i czerpać energię z fotofosforylacji.
Teraz już rozumiecie.
Jesteście autotrofami.
Jesteście wolni.
KSIĘGA PIĄTA
Lato
2115
Naszą obroną jest nie oręż, nie nauka ani nawet zejście do podziemia. Nasza obrona to prawo i porządek.
ALBERT EINSTEIN w LIŚCIE DO RALPHA E. LAPPA
20
Billy Washington: East Oleanta
W KOŃCU ZNALAZŁEM ANNIE GŁĘBOKO W LESIE - PO kilku godzinach poszukiwań. Nawet mi nie powiedziała, że się wybiera. W ciągu ostatniego roku zrobiła się taka właśnie - niezależna. Byłem wściekły.
- Annie Francy! Szukam cię po całym lesie!
- A ja cały czas jestem tutaj - odpowiedziała.
Leżała na plecach w takim jakby wgłębieniu, a kiedy usiadła, zaraz mi wywietrzało z głowy, że miałem być wściekły. Żywiła się. Nagie czekoladowe piersi zachybotały, we włosach utkwiło kilka liści, dostrzegłem też brzeg jej tyłeczka, tam gdzie wciskał się w miękką ziemię. Moja fajka nabrzmiała od razu. W dwu skokach znalazłem się przy niej.
Ale ona mnie odepchnęła. Ja mogłem zapomnieć, że jestem na nią wściekły, ale Annie nigdy nie zapomina o swojej złości.
- Nie teraz, Billy! Mówię ci!
Dałem spokój. Nie przyszło mi to łatwo. Była taka słodka, że wydawało mi się, że nigdy nie będę miał jej dość - chociaż od zejścia do Edenu minął już cały rok. A choćby minęło i dziesięć, choćby i sto! Moja stara fajka sterczała sztywno jak rurka metalowa.
Annie wstała, tak jakby od niechcenia strzepnęła liście z ud i tyłeczka. Wiedziała, jak na nią patrzę. Nawet miała leciutki uśmieszek w oczach. Ale dalej była zła.
- Billy, ja nie chcę, żebyśmy szli do tej Zachodniej Wirginii. To nic nikomu nie pomoże.
Trochę poluzowałem sobie portki.
- To Lizzie chce iść. I pójdzie. Z nami albo bez nas.
Annie spojrzała na mnie gniewnie. Ona i Lizzie kłócą się teraz jeszcze bardziej, odkąd Lizzie skończyła trzynaście lat. Widzi mi się, że Annie chce, żeby Lizzie dalej była małą dziewczynką - tak samo jak przez długi czas chciała, żebym ja był dalej takim staruchem, jak to kiedyś bywało. Przedtem. Annie nie lubi zmian. To dlatego nie chce iść do Zachodniej Wirginii.
- Lizzie naprawdę tak powiedziała? Że pójdzie beze mnie?
Pokiwałem głową. Lizzie pójdzie, nawet gdyby nie szła Vicki.
Teraz już nie sposób powstrzymać Lizzie. Można by pomyśleć, że od czasów Przedtem najbardziej zmienili się chorzy i starzy, ale tak naprawdę to najbardziej zmienili się młodzi. Teraz już niczego nie można im zabronić. Kiedyś było tak, że dwunasto-, trzynastolatki potrzebowały naszej opieki. Trzeba je było karmić, opiekować się nimi w chorobie, chronić przed wściekłym szopem, zranieniem, zepsutym jedzeniem. Teraz już nie. Już nas nie potrzebują.
Tak samo jak my nie potrzebujemy Wołów.
Annie wciągnęła na siebie sukienkę; widziała, że się przyglądam, ale udała, że niczego nie zauważa. Jej sukienka była dłuższa niż sukienki młodszych kobiet, nawet latem, bo Annie nie może tak od razu wszystkiego wokół siebie pozmieniać tylko dlatego, że skończyły się odwieczne dostawy kombinezonów, kurtek i butów. Sukienkę utkała sobie z jakiejś rośliny - ale nie bawełny - na robocie tkackim, jakieś dwa tygodnie temu. Nie ma koloru, jak to one wszystkie. Ludzie teraz lubią, żeby ich rzeczy były naturalne, choć nie ma w tym za grosz sensu, bo sukienka Annie już jest nadjedzona przez jej piersi, biodra i tyłeczek. We wszystkich ciekawych miejscach ma już malutkie dziurki. Z moimi portkami było podobnie. Ale nie mam zamiaru nosić żadnej kiecki, jak to teraz młodzi mężczyźni - chociaż może i łatwiej się wtedy żywić. Ale ja w głowie nie jestem wcale młody, bez względu na to, co wyprawia teraz moje ciało.
Wspaniały tyłeczek Annie Francy zniknął już pod opuszczoną sukienką.
Zawiązała sandały, które zostały jej jeszcze z czasów Przedtem. Już prawie się rozpadały. Właśnie o butach mieliśmy dzisiaj rozmawiać na wieczornym zebraniu rady, aż nagle wyszła tamta druga sprawa i już nie będzie wieczornego zebrania rady East Oleanty. A może i żadnego innego? Nigdy?
Kiedy szliśmy w stronę miasta, trzymałem Annie za rękę. Przypomniałem sobie czasy, kiedy za nic nie weszłaby do lasu. Teraz nawet Annie Francy nie boi się lasu.
Ale Zachodnia Wirginia - to zupełnie co innego.
Dłoń Annie, taka mocna i gładka. Malutkimi kółeczkami pocierałem kciukiem jej wnętrze. Annie Francy. Annie. Francy. A ona szła z gniewem w oczach i ustami zaciśniętymi w wąską kreskę.
- To nie w porządku, żeby dwunastolatki miały prawo głosu. To nie w porządku.
Nie byłem taki głupi, żeby znów dać się w to wciągnąć.
- Gdyby nie głosy dzieci, nie szlibyśmy na tę bezsensowną wycieczkę. Bo to jest bez sensu, Billy. Co taka trzynastolatka może wiedzieć o dorosłym głosowaniu? To jeszcze dziecko, choć jej się wydaje, że jest inaczej!
Nie odezwałem się, nie jestem idiotą.
Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu. Pod nogami mieliśmy suche igliwie, a w nasłonecznionych miejscach kwitły stokrotki i indiańskie pędzelki. Las był tak samo piękny i pachniał tak samo ślicznie, jakby przed rokiem świat wcale się nie zmienił z powodu czegoś tak maleńkiego, że nawet tego nie widać.
Vicki nieraz już próbowała wytłumaczyć mi, o co chodzi z tym czyścicielem komórek. I z tą nanomaszynerią. Lizzie najwidoczniej to wszystko rozumie, ale dla mnie ciągle jeszcze nie jest jasne.
Zresztą wcale nie musi być jasne
|
WÄ
tki
|