ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
"Lituję się
nad pani ciotką"... Mógłby sobie
tego oszczędzić, dobrze, że nie
dodał, iż nie może krzywdzić
sieroty... Zawsze, kiedy było
jej źle, powtarzała sobie, że
jest w dodatku sierotą, ale nie
znosiła, kiedy wspominali o tym
inni. W ogóle nie cierpiała, gdy
ktoś się wtrącał w jej sprawy.
Pozwalała na to Suzanne, bo nie
miała wyjścia, ale inni - wara
im od niej...
Całymi dniami przesiadywała
teraz w stadninie, ponieważ
zbliżał się termin zawodów, w
których po raz pierwszy miała
wziąć udział. Przedtem ciągle
była za młoda. Teraz, w czerwcu,
skończyła szesnaście lat...
Miała tam - można powiedzieć -
przyjaciela, którego nazywano
Ogiermajstrem i który był
niegdyś słynnym jeźdźcem, wygrał
kilka międzynarodowych zawodów,
a teraz trenował konie. Do
Eweliny miał wyraźną słabość i
udzielał jej lekcji za darmo,
chociaż z okolicznych pań, które
pragnęły posiąść tajniki konnej
jazdy, niemiłosiernie zdzierał.
Przy ludziach mówił do niej
"panno Ewelino", ale kiedy byli
sami, przechodził na ty.
- Twoja Carmelita, Ewelinko,
jest już dla ciebie za słaba,
czas, żebyś się przesiadła na
prawdziwego wierzchowca. Miałbym
nawet dla ciebie jedno takie
cudo...
- I tak nie kupimy - odrzekła
z nosem spuszczonym na kwintę. -
Nie mamy pieniędzy, ciocia
zastanawiała się, czy nie
sprzedać Carmelity.
- Szkoda, bo to naprawdę
okazja. Trzylatek, pójdzie na
licytację...
A mimo to wygrała zawody, ona,
najmłodsza w konkursie. Kiedy
wyczytano ją przez megafon, nogi
się pod nią ugięły, ale wzięła
się w garść. Carmelita też była
zdenerwowana, mięśnie drgały jej
pod skórą. Ewelina przytuliła
policzek do jej chrap.
- Nic się nie bój -
wyszeptała. - Wygramy, musimy
wygrać...
Podszedł do nich Ogiermajster
i udzielał ostatnich rad.
- Na wodę najeżdżaj z
ostrogami i batem, bo ci się
wyłamie, ona to bardzo lubi.
Moim zdaniem jest za nerwowa jak
na wyścigówkę...
- Nie ma wprawy - próbowała
jej bronić.
Najechały na pierwszą
przeszkodę, Carmelita pokonała
ją bezbłędnie i chyba uwierzyła
w siebie, bo właściwie płynęła
po parcoursie. Miały najlepszy
czas przejazdu. Ewelina dostała
piękną uzdę firmy Lasota, a
Carmelita kolorowe flo.
Ciotka i Jasio siedzieli na
trybunach, ale kiedy podeszła do
nich szczęśliwa, zlana potem,
zobaczyła zupełną obojętność.
Oni jej nie rozumieli, to był
moment, kiedy całym sercem
zatęskniła za ojcem. Poczuła
piekący żal, że ją opuścił...
Podchodzili do nich ludzie,
gratulowali jej. Zjawił się
rozpromieniony Ogiermajster.
- Na takiej klaczy wygrać
zawody, to trzeba być geniuszem!
- powiedział.
- Co to za zawody - odrzekła
Suzanne - kilka koni z
okolicy...
- Zawody to zawody, proszę
pani - odrzekł obrażony.
W kilka dni później ciotka i
brat pojechali do krawca, który
szył Jasiowi frak na wyjazd, a
Ewelina poszła nad rzekę. Zwykle
rozkładała koc obok "siodełka",
gdzie było bardzo płytko, coś w
rodzaju brodu. Można było
przejść na drugą stronę, bo w
najgłębszym miejscu woda sięgała
najwyżej do kolan. Ewelina
lubiła tu przychodzić,
przynajmniej była pewna, że nikt
jej nie obserwuje z okien.
Pochodziła trochę po wodzie, a
potem położyła się na kocu,
patrząc na płynące wolno po
niebie chmury. W pewnej chwili
zorientowała się, że nie jest
sama, uniosła się i po drugiej
stronie rzeki zobaczyła jakiegoś
mężczyznę. Miał na sobie jasne
ubranie i od razu widać było, że
to ktoś nietutejszy.
- Dzień dobry - powiedział,
jakby się od dawna znali.
- Wszedł pan na teren prywatny
- nastroszyła się.
- O, przepraszam - powiedział.
- Jestem po drugiej stronie
rzeki, na łące.
- Ale to nasza łąka.
- To mam sobie pójść?
- No nie - zawstydziła się
Ewelina.
Uśmiechnął się szeroko, a ona
zastanawiała się, kim jest ten
człowiek i skąd się tutaj wziął.
- Pani mnie nie zna, ale ja
wiem, kim pani jest. To pani
wygrała zawody!
Ewelina zaczerwieniła się z
zadowolenia; no proszę,
zaczynała być znana. Mężczyzna
podwinął spodnie i wszedł do
rzeki. Śmiesznie wyglądał,
trzymając w ręku letnie,
plecione pantofle. Podszedł do
Eweliny.
- Pani pozwoli? - spytał
wskazując miejsce obok niej na
kocu.
- Proszę...
Miał już lekko siwiejące
włosy, a wokół oczu potworzyły
się zmarszczki, z czym zdaniem
Eweliny było mu do twarzy.
- Jestem na wakacjach -
powiedział. - Wynajmuję w
sąsiednim majątku domek
myśliwski, mam tam święty
spokój...
- Pan jest z Warszawy?
Wstał.
- Pani pozwoli, że się
przedstawię, Stanisław Chmurka.
- Ewelina Lechicka.
Po tej prezentacji z powrotem
usiadł na kocu.
- Lubi pan konie? - spytała.
- Mam być szczery?
- Oczywiście.
- Ja się koni boję, wolę
oglądać je z daleka. Ale oglądać
lubię, nawet bardzo.
Ta odpowiedź nie rozczarowała
Eweliny, nawet jej się podobała.
Rozgadała się teraz na dobre,
opowiadając mu, ile traci, nie
interesując się bliżej
jeździectwem
|
WÄ
tki
|