– No, bierz i nie mów, że cię wyrolowałem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wzruszyła ramionami, schowała pieni±dze do torebki i ruszyła chwiejnie do baru. Była rozczochrana, szminkę rozmazała sobie na policzku a nogi mocno jej się pl±tały. Chciała jednak jeszcze wypić drinka, ale barman jej odmówił, a byczkowaty wykidajło bezceremonialnie wyprowadził na dwór i wsadził do taksówki, sprawdzaj±c czy ma czym zapłacić za kurs. Marek poczekał chwilę na kelnera, zapłacił rachunek i spojrzał na zegarek. Minęła północ. Było jeszcze wcze¶nie jak na niego, nie miał tu już nic do roboty. Jednak po chwili namysłu wstał i podszedł do baru. Cygan skin±ł przyjaĽnie głow± i odsun±ł się, robi±c mu miejsce obok siebie. Dwaj jego ochroniarze czekali w napięciu, ale widz±c, że szef zachowuje się spokojnie, zastygli w bezruchu nad swoimi szklaneczkami, tylko od czasu do czasu rzucaj±c okiem na Marka i Cygana. – Cze¶ć – odezwał się Cygan. – Cóż to, starych przyjaciół nie poznajesz? – Marek nic nie odpowiedział, tylko zamówił coca-colę. – No i masz – roze¶miał się Cygan. – My¶lałem, że łykniemy sobie po jednym, a ty wci±ż tę swoj± lemoniadkę. Napij się, postawię ci whiskacza. – Jak będę chciał, to sobie sam postawię – odpowiedział niezbyt przyjaĽnie Marek. – To po co¶ do baru przyszedł? – drwił Cygan. – Tu się pije, a nie odmawia pacierze... – Ty¶ zd±żył chyba ze trzy różańce odmówić i to wolno – odparował Marek. – Tkwisz tu przez cały wieczór... – Lubię tak sobie poci±gać, popatrzeć na ludzi, posłuchać muzyki – niemal z rozmarzeniem odpowiedział Cygan. – Czasem się co¶ zobaczy, co¶ usłyszy, a jak nie, to też dobrze. Jak leci? – Nie narzekam. Ty też chyba nie... – Różnie – wzruszył ramionami Cygan. – Chudo na mojej działce, wyrolowałe¶ mnie, stary... Marek odwrócił ku niemu z wolna twarz i popatrzył w oczy. – Umowa jest umow± – powiedział twardo. – Trzymaj się tego, co uzgodnili¶my. – Trzymam się, choć sam wiesz, że mnie wyrolowałe¶. Gdańsk to nie to, co Sopot, zwłaszcza w sezonie... – Nie płacz – warkn±ł Marek. – Tak się zgodziłe¶ i kropka. A jak twoje oprychy będ± zagl±dały na mój teren, to którego¶ dnia nie doliczysz się ich... – Jakie oprychy? – Cygan uniósł brwi. – I w ogóle, o czym mówisz? Może jaki¶ amator czasem ci zamiesza, ale moje chłopaki? – To już amatorów zatrudniasz? – roze¶miał się Marek. – Nie miej mnie za frajera, wiem jak jest i ostrzegam... – Dobra, dobra – łagodził Cygan. – Może i czasem który¶ się zapędzi na twoj± działkę, jak u nas pusto, ale wiesz, że trzymam się umowy. 33 – Lepiej żeby tak było – z pogróżk± w głosie powiedział Marek. – I to tylko chciałe¶ mi powiedzieć? – A co jeszcze chciałe¶ usłyszeć? – No, może by¶ powiedział, jak się ma Kaziu? – Kaziu? – Marek udał zdziwienie. – Jaki Kaziu? – No, ten stary taryfiarz, co teraz udaje niemieckiego barona – roze¶miał się Cygan. – Nie powiesz mi, że przyjeżdża tu od czasu do czasu tylko po to, żeby łykn±ć kielicha z tob±... – Za dużo chcesz wiedzieć – chmurnie odparł Marek. – Mnie cudze sprawy nie obchodz± – wzruszył ramionami Cygan. – Ale jakby wam był potrzebny kto¶ do pomocy, to wiesz, że możesz na mnie liczyć. Kazia znam od wieków, jeszcze jak jeĽdził po Trójmie¶cie rozklekotan± taryf± i dmuchał pijane kurewki w lasku, zamiast brać od nich za kurs. – Mówiłe¶, że cię cudze sprawy nie obchodz± – przypomniał Marek. – Bo nie. Ale, jakby mi się co¶ przytrafiło, to bym chętnie wskoczył do interesu. Mówiłem ci, że moja działka mała, muszę dorabiać, stary, trudno dzi¶ wyżyć... A twoja większa i chyba jeszcze się powiększa... Marek wolno odwrócił się do Cygana, popatrzył na niego groĽnie, potem wzi±ł go palcami za ucho, mocno ¶cisn±ł i poci±gn±ł do tyłu. – Słuchaj, ¶mierdzielu – sykn±ł przez zęby. – Uważaj, żeby¶ nie wdepn±ł w gówno, bo może ci być trudno się oczy¶cić. Pilnuj swojej działki, bo i to ci mogę zabrać... Cygan nie bronił się, tylko nieznacznie odsun±ł swoj± szklaneczkę whisky i uniósł dłoń do góry. Wtedy dwaj jego ciemnowłosi ochroniarze nagle, jakby poderwani jednym impulsem, skoczyli zza stolików i momentalnie znaleĽli się przy szefie. Jeden złapał Marka za łokieć a drugi przyłożył do boku ostry koniec noża, ale tak, że z parkietu niczego nie było widać. Marek zesztywniał. Pu¶cił ucho Cygana, chciał się odsun±ć od tego z nożem, lecz drugi przycisn±ł go do baru. – No i co? – zapytał z krzywym u¶miechem Cygan. Nagle u¶miech zgasł mu na wargach. Zobaczył jak dwóch rosłych osiłków staje po obu stronach jego ochroniarzy. Jeden trzymał rękę za pazuch± i patrzył groĽnie a drugi uj±ł tego z nożem za ramię i powiedział: – Odsuń się, kole¶, bo się chcę napić – a ciszej dodał – i schowaj to, bo się skaleczysz... Cyganie zdawali się być zaskoczeni t± niespodziewan± interwencj± i patrzyli wyczekuj±co na swego szefa. A on roze¶miał się gło¶no i powiedział do Marka: – Może jednak napijemy się po jednym, prawdziwym, a nie tej lemoniadki? – palcem pokazał szklaneczkę z coca-col± stoj±c± przed Markiem. Barman, który doskonale orientował się, co zaszło, podszedł, nalał dwie szklaneczki i pochyliwszy się powiedział szeptem do Marka i Cygana: – Spokojnie, panowie, spokojnie. Tu nie Ameryka, nie będziecie sobie łamać ko¶ci a mnie rozbijać mebli
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.