ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
A nasze pisemko pan spalił? - Głos
Kazika przestał już być uprzejmy. - Ale w głowie zostało, nie?
- O czym pan mówi? Co z gestapo? Ja...
Kazik wyprostował się.
- Chodzi o ostrzeżenie - wyjaśnił. - Mam na myśli papierek, który
dostał pan przed miesiącem, a który przestrzegał, że współpraca z
gestapo może mieć smutny koniec.
Mężczyzna krzyknął coś i wtedy Kazik strzelił. Janek usłyszał
jeszcze jeden strzał. i jeszcze jeden, a potem głos Kazika:
"Szkoda naboi", i westchnienie ulgi.
Pralinka zatrzymał się na półpiętrze. Usłyszał trzask zamykanych
drzwi.
"Zaraz będzie po krzyku" - pomyślał. Poszperał w kieszeniach i
skrzywił się z niezadowoleniem, bo znalazł tylko dwie marne
miętówki. Za kilka minut wyjrzy na ulicę i poczeka, aż Smutny
zdejmie okulary. Fatalnie Smutnemu bez okularów. Zdjęte okulary to
znak, że wszystko jest w porządku. Janek i Kazik będą czekać na
górze, aż zakaszle. Dziecinnie łatwe.
Gdzieś nad jego głową znów stuknęły drzwi. Kroki zatrzymały się
piętro wyżej. Pralinka wsunął miętówkę do ust i podszedł do okna.
Spojrzał w górę, ale nie dostrzegł nikogo, spojrzał w dół i
schrupał miętówkę, a potem zbliżył twarz jeszcze bardziej do
brudnej szyby. Patrzył na ulicę bardzo uważnie, ale nie mylił się.
Ulica była pusta. Smutny zniknął.
Janek i Kazik zbiegli z góry równocześnie prawie z pojawieniem się
żandarmów. Pierwszy zobaczył ich Pralinka, i ledwie zdążył
krzyknąć: "Niemcy", jak Kazik już strzelał. Stał, przytulony do
załomu klatki schodowej, i pruł tak, jakby miał cholernie dużo
nabojów. Janek zaczął szarpać go rozpaczliwie za rękaw marynarki:
"Zostaw trochę, zostaw", Kazik pociągnął go za rękaw, zbiegli na
dół, znów strzały, Janek zobaczył za plecami jednego z żandarmów
szczupłą sylwetkę Smutnego, wycelował i pewnie dobrze nie trafił,
jednak Smutnemu udało się odskoczyć, wybiec z bramy, więc Janek
strzelił znowu i znowu, Kazik pociągnął go za sobą, bo musieli się
stąd wydostać, za wszelką cenę umknąć z tej bramy. Wreszcie ulica.
Janek biegł na końcu. Usłyszał za sobą pacnięcie w chodnik. Potem
drugie i trzecie. Obejrzał się. Byli blisko. Nie zwalniając
strzelił za siebie. "Byle do rogu - przebiegła myśl. - Uliczki są
krótkie. Byle do rogu." Coś uderzyło go w udo. Zapiekło. Róg ulicy
był tuż. Ból zatrzymał go chwilę na miejscu. Poderwał się,
pobiegł; w trzasku wystrzałów nie usłyszał nadjeżdżającego
samochodu. Cofnął się w momencie, gdy potrącił go błotnik.
Samochód stanął. Oddzielił go od chłopców. Janek upadł. Usłyszał
znów serię strzałów. Chciał się podnieść, ale stało się to nagle
bardzo trudne. Nad głową zamajaczyły postacie w hełmach. "Koniec"
- pomyślał.
Gwałtowny zakręt rzucił Janka na drzwi samochodu. Hamulce
zgrzytały na asfalcie. Pochwyciły go twarde ręce i wywlokły z
auta. Szucha. Krew pulsuje w skroniach jak żarna wielkiego młyna.
"Szucha. Nie mogę nic powiedzieć. Nic. Czy udało im się uciec?" I
jedno natrętne, przebijające się przez wszystko inne: "Będą mnie
bili. Będą bili".
Janek patrzył prosto w oczy siedzącego za biurkiem esesmana.
Niemiec był młody. Nie miał chyba jeszcze dwudziestu lat.
Przyglądali się tak sobie jak dwaj bokserzy na ringu. Mieli bardzo
podobne ciemnobrązowe oczy. "Wyduszę z ciebie wszystko" -
postanawiał Rudi Lorenz. "Nic ze mnie nie wydusisz" - powtarzał
sobie Janek.
Pierwsze pytania bez odpowiedzi. Pytania ponawiają się. Odpowiedź
znowu nie przychodzi. Rudi Lorenz daje znak czekającym żandarmom.
Po półgodzinnym biciu Janek zemdlał. Czekał na tę chwilę, kiedy
tylko zaczęli. Dobry był przecież każdy moment przerwy. Ocknął się
pod strumieniem lodowatej wody. Leżał w małym pokoiku na betonowej
posadzce. Woda tamowała oddech w piersiach, rozsadzała płuca,
dławiła. Na próżno usiłował ją połykać. Zaczął się krztusić. Całe
ciało piekło, jakby leżał na gorejącym stosie. Zachłysnął się.
"Nic nie wiem" - wyjąkał.
Po dwóch godzinach badania Rudi Lorenz pienił się z wściekłości.
Każde uderzenie podnosiło w nim pasję. A leżący przed nim ludzki
strzęp milczał. Rudi wiedział, że wydostanie z niego wszystko i
tak, ale chciałby już. Już:
Po tych godzinach badania Janek prawie zupełnie przestał myśleć.
Nie wiedział też, czy lepiej jest mdleć, czy być przytomnym. Kiedy
był przytomny, ciało rozrywały mu uderzenia mocne, odmierzone,
jakby biła maszyna. Kiedy tracił przytomność, dusiła go lodowata
woda: Gdy Rudi osobiście zaczął podkutymi butami deptać mu dłonie,
nie mógł już prawie jęczeć. Uleciało gdzieś nawet pragnienie
śmierci. Przez zalewającą oczy krew widział wszystko jakby z
bardzo daleka
|
WÄ
tki
|