ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Postąpiłeś
rozumnie.
Głos twoich wystrzałów doszedł do naszych uszu, a żona pantery, która także je
słyszała, nie
przyjdzie już tej nocy do zagrody.
Dziękuję ci, zihdi! gospodarz przyłączył się do ogólnego uznania że
obroniłeś moją
trzodę. Rabusie już dziś nie przyjdą, gdyż poszedłeś w ciemność i ostrzegłeś ich
głosem strzelby!
Zdawało im się zatem, że strzelałem dla odstraszenia zwierząt.
Żona pantery przyszła ze swoim małżonkiem odpowiedziałem i zabiła ci jedną
owcę.
Musisz pójść po nią, bo w pobliżu jest szakal, który ją pożre.
Niech ją pożre! Allah niechaj uchroni nogę moją od tego, żebym miał wychodzić
do
państwa śmierci, gdzie zostałbym rozdarty!
Nie zostaniesz rozdarty, ponieważ pantera nie żyje, a pan jej leży obok niej
ze strzaskanym
czołem.
Allah kerihm, Bóg jest łaskawy! Czy mówisz prawdę, zihdi?
Słowo moje jest prawdziwe! Czy widzisz to obuwie, Hassanie? Jest nieuszkodzone
i ani
jeden włos nie spadł mi z głowy, ale moja sura zabrzmiała i oba zwierzęta
powaliła pięść śmierci.
Pomóżcie mi, ludzie, przynieść je tutaj!
Słowa moje wywołały wśród wszystkich nadzwyczajne poruszenie. Wierzyć mi nie
chcieli,
długo musiałem ich przekonywać, zanim ostatecznie zgodzili się pójść ze mną.
Gdyśmy zbliżali się z zapalonymi pochodniami do zagrody, owce stłoczyły się
przestraszone
ogniem. Zaledwie Arabowie ujrzeli zabite pantery, rzucili się na nie, zaczęli
okładać je pięściami,
kopać obcasami, miotać przezwiska, w jakie tylko mowa arabska jest bogata.
Hassan el Kebihr
był najgłośniejszy. W końcu zwrócił się do mnie:
Zihdi, jesteś największym myśliwym, jakiego moje oczy widziały. Jesteś jeszcze
większym, aniżeli Gerard, który był panem lwów. Będę wysławiał twe imię przed
uszami
wiernych.
Korndorfer także nie mógł ukryć swego zdumienia.
Maszallah, do tysiąca diabłów, a to dopiero był strzał! Jeden kot dostał w
samo oko, a drugi
także nie gorzej. Nie widziałem jeszcze nigdy takiego bydlęcia i nie wierzyłem,
żeby pantera
mogła być aż takim potworem. Strzelba byłaby mi chyba zadrżała w ręku, gdybym
był tu razem
z panem!
W triumfalnym pochodzie zaniesiono zwierzęta do seraju, gdzie pozdejmowałem z
nich
skóry, po czym udaliśmy się na spoczynek.
Nazajutrz przed wyruszeniem wynikła sprzeczka między Korndorferem a Hassanem el
Kebihr. Pierwszy włożył skórę samicy pod moje, a samca pod swoje siodło, na co
Kubbaszi nie
chciał się zgodzić.
Ty jesteś Frankiem, który jeszcze nigdy nie przestąpił progu meczetu mówił
Arab
a chcesz oszukać wiernego. Czy widziałeś kiedy niewiernego, który jeździł na
skórze pantery?
Czy ty ją zabiłeś Dżezzar-beju, dusicielu ludzi? śmiał się Korndorfer.
Zabił go zihdi, ponieważ Hassan el Kebihr, przed którym drżą wszystkie
zwierzęta, był
przy nim. Skóra musi pójść pod moje siodło, bo czym ty jesteś wobec Hassana en
Nurab? Czy ja
nie służyłem przy słynnej wszechnicy meczetu El Azhar w Kaihrze, które wy
nazywacie Kair?
Widziałem białych mężów, którzy tam wchodzą i wychodzą, a ty kogo widziałeś, w
jakiej byłeś
szkole?
Widziałem naszego zihdi, u którego w głowie więcej mądrości, niż w całym
waszym
meczecie El Azhar w Kahirze, a byłem w szkole w mojej ojczyźnie, gdzie wasi
uczeni siedzieliby
w ostatniej ławie bronił się Bawarczyk, uśmiechając się ciągle.
Dobrze! A czy znasz moje imię? Nazywam się Hassan-Ben-Abulfeda-Ibn-Haukal el
Wardi-Jussuf-Ibn-Abul-Foslan-Ben-Ishak al Duli. A ty jak? Imię moje jest długie
jak rzeka,
tocząca się przez góry, twoje zaś krótkie, jak brudna kropla, spadająca z
liścia!
Nie szargaj mojego nazwiska, bo ono nie twoje! Ja nazywam się Jussuf, tak samo
jak ty.
Czy wiesz, że tylko wierny może mieć imię Jussuf, a ty jesteś Frank i nazywają
cię Józef.
Zapamiętaj to sobie! Masz więc tylko jedno imię!
Oho! Czy nie wiesz, że nazywam się także Korndorfer?
A gdzie imię twojego ojca?
On nazywał się także Korndorfer.
A jego ojciec?
Również Korndorfer.
A jego ojciec?
Tak samo.
A gdzie mieszkał?
W Kaltenbrunn.
W Kah-el-brunn? Nazywasz się więc Józef-Koh-er-darb-Ben-Koh-er-darb-Ibn-Koh-
er-
darb-Abu-Koh-er-darb el Kah-el-brunn. Czy nie wydaje ci się śmieszne własne
imię? I ty mi
skóry odmawiasz? Daj mi ją zaraz!
Słuchaj, Hassanie! Józef-Koh-er-darb-Ben, Ibn i Abu-Koh-er-darb z Kah-el-brunn
zatrzyma skórę. Oto nadchodzi zihdi. Zwróć się do niego!
Kubbaszi zastosował się do tej rady. Wielki Hassan chciał tym czaprakiem chełpić
się przed
tymi, których spotykałby w drodze. To dało mi sposobność do ukarania go za
wczorajsze
tchórzostwo.
Jussuf rozstrzygnąłem ten spór, mówiąc umyślnie Jussuf, zamiast Józef
chciał ze mną
strzelać do pantery, ty zaś bałeś się kota. Jemu tedy należy się skóra, a nie
tobie!
Mrucząc z niezadowolenia, poddał się temu wyrokowi i mrucząc opuścił z nami
seraj.
Niebawem znaleźliśmy się wśród parowów i rozpadlin gór Aures i wzdłuż nich
posuwaliśmy
się aż do wieczora, aby potem przez ich grzbiet przedostać się na Saharę. U stóp
ich leżała wieś,
która była celem naszej dzisiejszej podróży. Arabowie przyjęli nas gościnnie.
Przed wieczorem
jeszcze stałem się właścicielem trzech wielbłądów wierzchowych i tyluż jucznych,
wraz
z wszystkimi rzeczami i zapasami potrzebnymi w podróży do Bab-el-Ghud, a
przynajmniej do
Ain-es-Salah
|
WÄ
tki
|