ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Drżałem jak koń
umęczony przez bezlitośnie nieudolnego jeźdźca. Tak się złożyło, że na chwilę przystanąłem na
najwęższej ścieżce, czując na twarzy i rękach dotyk kłujących liści. Miałem przed sobą jaśniejącą
perspektywę jednej z dłuższych alejek i na (miej zjawił się właśnie de Mersch z błękitną wstęgą
przecinającą gors i panna Granger oparta na jego ramieniu. Na de Merscha nie zwróciłem prawie
uwagi. Miał on własny blask, który gasł jednak przy ogniach jej dionizyjskiej łuny. Jej postać,
ogień w jej oczach, blask loków, sposób trzymania głowy, wszystko to miało w sobie coś
władczego. Była w toalecie przypominającej modę początku dziewiętnastego wieku, spływającą
łagodnymi fałdami od stanu, strój wzruszający swym niemal dziewiczym czarem. Szła
energicznie, stawiając długie kroki triumfującej Diany.
Jakże straszliwe były dla mnie te chwile, gdy stałem tutaj tęskniąc nadaremnie, podsłuchując
jak nikczemny szpieg, napiętnowany podłością człowieka, któremu się nie powiodło.
Wtem na końcu lśniącego blaskiem korytarza zjawiła się ciemna sylwetka Gurnarda. Zbliżał się
bez szmeru przypominając nieruchomy lot sępa. Widziałem, jak do nich dotarł i bez powitania, co
świadczyło o największej zaciętości, szedł już dalej razem z nimi. Postanowiłem coś zrobić.
Znalazłem ich po pewnym czasie, gdy stali naprzeciw siebie w drzwiach. Gurnard jak mała,
ciemna, nieruchoma kolumna i de Mersch tęgi, przytłaczający, kwitnący, stojący na
rozstawionych nogach. De Mersch głośno rozprawiał pomagając sobie ożywioną gestykulacją.
Podszedłem do nich z boku i stanąłem obok przyglądając się natarczywie.
Chciałem zacząłem będę bardzo rad, jeśli mi pan poświęci chwilę czasu, Monsieur.
Zdawałem sobie sprawę, że głos mój zdradza podniecenie. Nie wiedziałem, co robić dalej, ale
byłem pewny, że spokój i opanowanie nie zawiodą mnie. Potrafię sprostać tej sytuacji. Zaskoczeni,
przerwali rozmowę, Gurnard zmierzył mnie krytycznym spojrzeniem zza monokla. Odciągnąłem
de Merscha i na odosobnieniu, pod gałęziami palm, zacząłem mówić, zanim zdążył zapytać, o co
mi chodzi.
Musi pan zrozumieć, że nie wkroczyłbym, gdyby sytuacja nie była tak wyzywająca
zacząłem, ale natychmiast przerwał mi jowialnym basem:
Ach, doskonale rozumiem, panie Granger, a więc
Chodzi o moją siostrę. Za dużo pan sobie pozwala. Żądam od pana jako od dżentelmena, by
przestał ją pan prześladować.
Odpowiedział:
Co do diabła! po czym dodał: A jeśli nie usłucham
?
Jego głos i zachowanie świadczyły, że był nieco, jak by to powiedzieć, gris*.
Jeśli pan tego nie uczyni, zabronię jej widywać się z panem i będę
Ach, ach przerwał mi znowu tonem hulaki z farsy ach, aż do tego doszliśmy, gramy
rolę brata doskonałego. Przerwał, po czym dodał: Idź pan sobie do diabła, pan i pańskie
zakazy. Bardzo go to śmieszyło.
Mówię panu poważnie, zupełnie poważnie. Sprawy posunęły się za daleko i nawet dla
pańskiego dobra
Och, och powtórzył tym samym tanem co poprzednio Ach, ach!
Ona panu nie sprzyja usiłowałem mówić dalej bawi się panem, bo ma w tym swój cel,
będzie pan
Chwiał się lekko na nogach.
Bravo
bravissimo
Nie skutkują zakazy, spróbujemy gróźb. Zostaw pan, mój panie
zostaw pan to.
Patrzyłem na jego olbrzymie cielsko. Przyszło mi na myśl, że chciałbym, żeby mnie uderzył,
żeby dał mi jakikolwiek pretekst, byle jaki, do zakończenia tej sceny gwałtownie, skandalem i
wściekłym wrzaskiem.
Pan absolutnie odmawia? pytałem.
Absolutnie.
Pan wie, że mogę coś zrobić, że mogę pana zdemaskować. Miałem niejasne przekonanie,
że mogę to rzeczywiście zrobić. Ze znanych mi licznych kompromitujących drobiazgów
potrafiłbym siłą mojej nienawiści ukuć narzędzie, które go zniszczy. Odpowiedział cienkim,
histerycznym śmiechem. Nad nami pojawił się blady świt przezierając żałobnie przez oszklony
dach palmiarni. Zaczęli nas mijać zapatuleni ludzie, opuszczający bal.
Może pan pójść
zaczął, lecz wyraz jego twarzy zmienił się. Miss Granger, w płaszczu
jak i wszyscy, zbliżała się do nas.
Mieliśmy czarującą
zacząłem, zwracając się do niej. Dotknęła lekko mego ramienia.
Chodźmy, Arturze powiedziała, po czym zapytała de Merscha: Słyszał już pan
nowiny?
Patrzył nieco mętnie.
Baron Halderschrodt popełnił samobójstwo. Chodźmy, Arturze.
Odchodziliśmy powoli, ale de Mersch szedł za nami.
Pani
pani mówi poważnie? chwycił ją tak energicznie za ramię, że odwróciła się i
stanęła przed nim. W jego oczach było jakieś szaleńcze błaganie, jakby spodziewał się, że przecząc
mogła zażegnać nieodwracalną klęskę
|
WÄ
tki
|