ďťż

Shan nie potrzebował wyjaśnień...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Przybyszem mógł być tylko dyrektor Hu z Ministerstwa Geologii. Shan wyszedł na słońce. - Towarzyszu inspektorze! - wykrzyknął niski, krępy mężczyzna. - Cóż za przyjemność! Miałem nadzieję, że jeszcze was tu znajdę. - Na jego szerokiej twarzy maleńkie czarne oczka wyglądały jak żuczki. - My się chyba nie znamy... - powiedział wolno Shan, rozglądając się dookoła. - Istotnie. Ale oto jestem, przebywszy całą tę drogę, by wam dopomóc. I oto wy, dokładający tylu starań, by dopomóc mnie. - Ceremonialnym gestem wręczył Shanowi wizytówkę. Dyrektor Kopalń, Okręg Lhadrung, widniało na plastikowym arkusiku. Hu Yaohong. Hu Który Chce Być Czerwony. Obok ich terenówki stała teraz druga, czerwona. Nagle Shan przypomniał sobie, że ten sam samochód widział na terenie robót tamtego dnia, gdy odkryli zwłoki Jao. Przyjrzał mu się dokładniej. Był to brytyjski landrower, najbardziej kosztowny pojazd, jaki kiedykolwiek widział w Lhadrung. - Przyjechaliście pomóc? - zapytał Shan. - Tak, a przy okazji sprawdzić zabezpieczenia. Jakiś człowiek rozmawiał z Fengiem. Z bolesnym skurczem w dołku Shan zdał sobie sprawę, że Hu chce sprawdzić nie tylko wejście. Drugim gościem był porucznik Chang z Czterysta Czwartej. Chang spojrzał na niego leniwie, niczym sklepikarz taksujący swój towar. Gdy dyrektor Hu zrobił krok w stronę jaskini, Shan zastąpił mu drogę. - Rzeczywiście, moglibyście pomóc. Mam do was kilka pytań. - W mojej kopalni. Pokażę wam... - Nie - upierał się Shan. Czy Hu widział Amerykanów? Obawiał się trochę, że Kincaid wynurzy się nagle z jaskini, żeby zrobić zdjęcie. - Proszę, wolałbym nie. - Przycisnął dłoń do brzucha, udając, że zbiera mu się na mdłości. - To wyprowadza mnie z równowagi. - Boicie się? - Dyrektor kopalń wyglądał na rozbawionego. Na palcu miał wielki złoty sygnet. Jak na geologa był niezwykle dobrze ubrany. - W takim razie może usiądziemy w samochodzie? To brytyjski wóz, wiecie, towarzyszu. - Muszę wrócić do miasta. Pułkownik Tan... - Znakomicie! Podwiozę was. Muszę mu przedstawić dowód. - Zawołał na Changa, który rzucił mu kluczyki. Porucznik skinął głową, gdy Hu polecił, by dosiadł się do Fenga i Yeshego. - Dowód? - zapytał Shan. Hu zdawał się nie słyszeć. Nie rozmawiali więcej, dopóki nie wydostali się na główną drogę. Prowadził ostro, jak gdyby bawiła go jazda wyboistą szosą i niezdarne ruchy Shana, chwytającego się tablicy rozdzielczej, gdy podskakiwali na nierównościach. Na zakrętach przyspieszał, śmiejąc się, kiedy tylne koła buksowały w piachu. - Cywilizacja - odezwał się nagle - jest procesem, wiecie, towarzyszu, nie pojęciem. - Wspomnieliście o dowodzie - powiedział Shan, zmieszany. - Otóż to. To coś więcej niż proces. To dialektyka. Wojna. Mój ojciec stacjonował w Kinjiang, wśród muzułmanów. W tamtych czasach muzułmanie byli jeszcze gorsi niż buddyści. Zamachy bombowe. Napady z użyciem broni maszynowej. Wielu dobrych urzędników państwowych straciło życie. Dynamika cywilizacji. Nowe przeciwko staremu. Nauka przeciwko mitologii. - To znaczy Chińczycy przeciwko Tybetańczykom? - Właśnie. To jest postęp, i tyle. Zaawansowane techniki uprawy roli, uniwersytety. Nowoczesna medycyna. Myślicie, że postęp w medycynie nie był walką? Bitwa przeciwko zabobonom i czarownikom. Połowa niemowląt urodzonych tutaj umierała. Teraz niemowlęta żyją. Czyż nie było warto o to walczyć? Może nie było, chciał powiedzieć Shan, skoro państwo nie pozwala mieć dzieci. - Twierdzicie, że prokurator Jao poniósł męczeńską śmierć, krzewiąc cywilizację? - Oczywiście. Jego rodzina otrzyma, wiecie, list od Rady Państwa. Jest w tym nauka dla nas wszystkich. Najważniejsze zadanie to dopilnować, żeby oni pojęli tę lekcję. - Oni? - Ta sprawa powinna uprzytomnić mniejszości, jak niedzisiejszy, jak zacofany jest ich sposób życia. - Więc chcecie pomóc przy zbieraniu dowodów. - To mój obowiązek. - Hu wyciągnął z kieszeni złożony w czworo papier. - Oświadczenie wartownika stojącego przy drodze do jaskini czaszek. W noc morderstwa widziano mnicha idącego drogą w pobliżu wejścia do groty. - Mnicha? Czy człowieka ubranego w mnisią szatę? - Wszystko jest tu zanotowane. Zgadza się z opisem tego Sungpo. W pobliżu wejścia widziano podejrzanie zachowującego się mnicha, napisał strażnik. Był średniego wzrostu, średniej budowy ciała. Głowę miał ogoloną. Wydawał się wrogo nastawiony i niósł coś w szmacianym worku. Pod oświadczeniem widniał podpis. Szeregowy Meng Lau. Shan włożył papier do kieszeni. - Kiedy ten wartownik widział tego człowieka? - zapytał. Hu wzruszył ramionami. - Później. Po morderstwie. To stało się w nocy, prawda? - Z jak bliska? Był wtedy nów. Niewiele światła. Hu westchnął ze zniecierpliwieniem. - Żołnierze są dobrymi obserwatorami, towarzyszu. Spodziewałem się większej wdzięczności. Gdy dotarli na dno doliny, dodał gazu, ze śmiechem wzbijając tuman kurzu wokół Fenga, Yeshego i Changa, jadących wciąż tuż za nim. - Wspominaliście, że macie do mnie pytania, inspektorze. - Głównie na temat zabezpieczeń - odparł Shan. - W jaki sposób ktokolwiek mógł dostać się do jaskini w nocy? - Kiedy tylko odkryliśmy jaskinię, postawiliśmy wartowników u samego wejścia. Ale gdy ujawniono jej zawartość, wszyscy się przelękli. Tak więc kazaliśmy im stanąć przy drodze. Wydawało się to wystarczające. - Ale ktoś znalazł inną drogę. - Ci mnisi potrafią się wspinać jak wiewiórki. - Kto odkrył jaskinię? - My - przyznał Hu. - Mam ekipy badawcze. - A więc to także wy odkryliście złoża, które eksploatują Amerykanie? - Oczywiście. Wydaliśmy im koncesję. - Ale teraz chcecie ją cofnąć. Hu spojrzał na Shana, wyraźnie zirytowany, po czym nacisnął hamulec. Byli już na przedmieściach Lhadrung. - Wcale nie. Problem dotyczy tylko zezwolenia na działalność: chcemy mieć pewność, że będą przestrzegali określonych metod zarządzania. Prowadzimy rozmowy na temat kierownictwa. Jestem przyjacielem amerykańskiej firmy. - Przez "kierownictwo" rozumiecie poszczególnych kierowników? - Kryteria zezwolenia obejmują technikę budowy stawów, pozyskiwania produktu, dane techniczne maszyn i urządzeń, zużycie wody i energii. Postawę kierowników również. Dlaczego pytacie? - Więc gdyby zależało wam na odejściu pewnej osoby z kierownictwa, moglibyście zawiesić im zezwolenie na działalność. Dyrektor Hu roześmiał się. - A ja myślałem, że wasze zainteresowania geologiczne ograniczają się do wożenia kamieni. Shan zastanowił się nad tymi słowami, gdy parkowali przed siedzibą władz miejskich. - Jestem zdumiony. Wiedzieliście, że jestem więźniem, a mimo to pofatygowaliście się sami do jaskini. Sądziłem, że dyrektor kopalń po prostu wezwałby mnie do siebie. Hu odpowiedział nieszczerym uśmiechem. - Uczę porucznika Changa prowadzić samochód. Kiedy pułkownik Tan powiedział mi, gdzie jesteście... - Wzruszył ramionami
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.