ďťż

Jak zabił pan Gygaxa ? W afekcie, prawda ? Wtedy musielibyśmy przygotować się do oskarżenia o zabójstwo...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mogę się założyć, że prokurator zdąża w tym kierunku. Przeczucie mi to mówi. Znam ja tego gagatka ! Traps potrząsnął głową. - Drogi panie obrońco - powiedział - Szczególny urok naszej gry polega na tym, jeśli wolno mi jako początkującemu wyrazić swoje bardzo niekompetentne zdanie, że biorący w niej udział czuje się nagle nieswojo i przenika go dreszcz strachu. Zabawa grozi przerodzeniem się w rzeczywistość. Człowiek zadaje sobie nieraz pytanie, czy jest właściwie przestępcą, czy nie, czy rzeczywiście zabił starego Gygaxa, czy go nie zabił. Kiedy słuchałem pana, o mało nie zakręciło mi się w głowie. I dlatego zaufaniem odwzajemniam zaufanie. Nie ponoszę winy za śmierć starego gangstera. Naprawdę. Przy tych słowach wkroczyli znów do jadalni, gdzie już podawano kurczaka, a w kieliszkach iskrzył się chateau pavie 1921. Traps, ożywiony, zwrócił się do poważnego, milczącego łyska, uścisnął mu rękę. Od obrońcy dowiedział się, jaki był dawny zawód łyska, i chciałby podkreślić, że nie może być nic bardziej miłego niż ujrzeć przy stole tak dzielnego człowieka, zapewnia go, że nie ma w tej mierze przesądów, wręcz przeciwnie. Pilet, gładząc przyczernionego wąsa, bełkotał rumieniąc się, trochę zażenowany i w jakimś okropnym dialekcie: - Jestem rad, jestem rad, będę się starał. Po tej wzruszającej scenie bratania się kurczak smakował wyśmienicie. Był przyrządzony według sekretnego przepisu Simony, jak oznajmił sędzia. Mlaskano, jedzono rękoma, wychwalając ten arcyprzysmak, pito, trącano się kieliszkami za zdrowie każdego, zlizywano sos z palców, wszyscy czuli się znakomicie i w atmosferze przytulnej swojskości proces znów ruszył z miejsca: prokurator z serwetą zawiązaną wokół szyi, podnosząc kąsek ku układającym się w dziób, mlaskającym ustom, wciąż żywił nadzieję, że jako przystawkę do drobiu otrzyma jeszcze przyznanie się do winy. - Oczywiście, kochany i wielce szanowny oskarżony - wypytywał Trapsa - otruł pan Gygaxa ? - Nie - zaśmiał się Traps. - Nic podobnego. - Powiedzmy więc: zastrzelił ? - Też nie. - Zaaranżował tajemniczy wypadek samochodowy ? Wszyscy się roześmieli, a obrońca zasyczał: - Uwaga ! To pułapka ! - Pech, panie prokuratorze, wyraźny pech - zawołał ze swadą Traps. - Gygax umarł na zawał serca, i nie był to pierwszy zawał, jaki mu się przytrafił, już przed laty chwyciło go, musiał uważać na siebie, chociaż wobec innych udawał zdrowego, przy lada wzruszeniu można się było obawiać, że to się powtórzy, wiem dobrze. - Ach, i od kogóż to ? - Od jego żony, panie prokuratorze. - Od jego żony ? - Uwaga na miłość boską - wyszeptał obrońca. Chateau pavie z 1921 przerósł oczekiwania. Traps wychylał już czwarty kieliszek i Simona postawiła obok niego dodatkową flaszkę. Ponieważ prokurator się dziwi - tu przedstawiciel generalny przepił do starszych panów - nie chcę, aby wysoki sąd myślał, że on coś ukrywa, chce powiedzieć prawdę i przy prawdzie obstawać, choćby nawet obrońca miał dalej ostrzegawczo posykiwać swoje ostrzeżenia. Z panią Gygax mianowicie istotnie coś go łączyło, no tak, stary gangster często bywał w podróży, zaniedbując najokropniej swoją dobrze zbudowaną i powabną żonkę, od czasu do czasu grał więc rolę pocieszyciela na kanapie w pokoju Gygaxa, a później niekiedy i w łożu małżeńskim, jak to się zdarza i jak to bywa na tym świecie. Na te słowa Trapsa starsi panowie zmartwieli, następnie zaś zapiszczeli naraz głośno z satysfakcji i łysek, zwykle milczący, zawołał podrzucając biały goździk: - Przyznaje się, przyznaje się. Tylko obrońca, zrozpaczony, złapał się za głowę. - Co za głupota - zawołał. Jego klient zwariował i nie można brać na serio jego opowiadania. Traps zaprotestował z oburzeniem wśród nowych oklasków zgromadzonych. Od tego zaczęła się dłuższa wymiana zdań między obrońca i prokuratorem, gwałtowne zmaganie się, komiczne i poważne zarazem, którego treści Traps nie rozumiał... Chodziło o słowo dolus, przedstawiciel generalny nie wiedział, co by też mogło oznaczać. Dyskusja stawała się coraz bardziej gwałtowna, prowadzona coraz głośniej, coraz bardziej niezrozumiale, wtrącił się sędzia, uniósł się nawet. Traps z początku usiłował przysłuchiwać się, aby zgadnąć, o czym była mowa, odetchnął jednak, kiedy gospodyni podała sery - camambert, brie, ementaler, gruyere, tete de moine, vacherin, limburger, gorgonzola i pogodziwszy się z tym, że dolus znaczy dolus, przepił do łyska, jedynego, który milczał i też zdawał się nic nie rozumieć, kiedy naraz, niespodziewanie prokurator znów zwrócił się do niego. - Panie Traps - zapytał ze zjeżoną lwią grzywą i purpurową twarzą, trzymając monokl w lewej ręce. - Czy wciąż jeszcze jest pan zaprzyjaźniony z panią Gygax ? Wszyscy wpatrzyli się w Trapsa, który wsunął do ust kawałek bułka z camambertem i żuł smakowicie. Następnie wychylił jeszcze jeden łyk chateau pavie. Gdzieś tykał zegar, a od wsi dolatywały wciąż dalekie tony organków i męski śpiew: Był sobie domek "Pod Szwajcarską Szpadą" Odkąd umarł Gygax, wyjaśnił Traps, nie odwiedzał już kobietki. Ostatecznie nie chciałby psuć dobrej sławy dzielnej wdowy. To oświadczenie obudziło ku jego zdumieniu upiorną, niepojętą wesołość, wzrosła jeszcze ogólna swawola, prokurator zawołał: Dolo malo, dolo malo, wykrzykiwał greckie i łacińskie wiersze, cytował Schillera i Goethego, podczas gdy mały sędzia zdmuchiwał świece, aż do ostatniej, której użył do tego, aby głośno sapiąc i pobekując, z pomocą dłoni poruszanych za jej płomieniem, rzucać na ścianę najfantastyczniejsze cienie, kozły, nietoperze, leśne duszki, przy czym Pilet tak bębnił w stół, że kieliszki, talerze, półmiski podskakiwały: "Zanosi się na wyrok śmierci, zanosi się na wyrok śmierci !" Tylko obrońca nie brał udziału w ogólnej radości, podsunął Trapsowi półmisek namawiając, żeby jadł, muszą się pocieszyć serem, nie pozostało im już nic innego. Wniesiono chateau margaux. Spokój znów wrócił. Wszyscy wpatrywali się w sędziego, który przystąpił ostrożnie i ceremonialnie do odkorkowywania omszałej butelki (rocznik 1914) przy pomocy osobliwego, zabytkowego korkociągu, którym można było wyciągnąć korek z leżącej butelki, nie wyjmując jej z koszyczka, czynność, której wszyscy przyglądali się w napięciu, wstrzymując oddech, trzeba było przecież zachować korek możliwie nie uszkodzony, był to bowiem jedyny dowód, że flaszka rzeczywiście pochodziła z roku 1914, cztery dziesiątki lat zniszczyły już etykietkę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.