ďťż

Głowami dotykały niemal ziemi za swoimi plecami, w całkowitej pogardzie dla zasad równowagi; wydawało się, że ich stopy przymocowane są do podłoża...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pośrodku nieba świecił księżyc. Teraz pary obejmowały się i biegiem opuszczały krąg światła, udając się w strefę cienia, skąd wkrótce zaczęły rozlegać się okrzyki rozkoszy. Były to donośne wrzaski, całkowicie nieopanowane, rozpasane wołania życia, które bardziej jeszcze wzmagały podniecenie tancerzy. W środku nocy trzy młode, wymalowane i wyzywające dziewczyny dosiadły się do nas. Afrykańska noc - upalna i naelektryzowana, którą przeżyć jeszcze można jedynie w takim oddalonym zakątku buszu, odciętym od świata. Naczelnik wioski - nazywaliśmy go po prostu Wodzem - przyszedł do nas z wizytą wczesnym przedpołudniem. Był to kolos, który swoje stanowisko naczelnika zapewne zawdzięczał imponującej posturze, będącej wśród ludzi Kuju rzadkością, gdyż większość z nich jest średniego wzrostu. Trudno byłoby określić jego wiek, ale gość musiał być dosyć stary, jeśli wziąć pod uwagę podziwu godny brzuch i budzącą szacunek liczbę dzieci. Miał na sobie szorty i rozpiętą nylonową koszulę, którą zresztą nałożył wyłącznie z naszego powodu. Wśród licznych naszyjników i wisiorków poczesne miejsce na jego szerokiej piersi zajmowały podarowane przez nas okulary Ray-Bans. Wszedł bez ceregieli, pozostawiając na zewnątrz eskortę: dwóch wojowników uzbrojonych w łuki. - I co, Wodzu? - zapytałem go na powitanie. - Katastrofa? - Ooo! Niedobrze! Niedobrze! M'Bumba! Zaledwie usiadł, gdy uwagę jego przykuł radiomagnetofon na stole i zaczął przy nim manipulować. Urządzenie to zawsze go fascynowało. Jego działanie zrozumiał prawie od razu. Odwrócił kasetę, nacisnął na przycisk "play" i słysząc muzykę zaśmiał się zadowolony. Wielokrotnie mieliśmy okazję obserwować, jak bardzo inteligentny był ten facet, całkowicie pozbawiony tego wszystkiego, co nazywa się "kulturą". Był wielkim myśliwym, słynącym z przebiegłości i znajomości dżungli, ale również doskonałym mechanikiem. Silniki Yamaha w naszych pirogach nie miały dla niego tajemnic. Kilkakrotnie uruchamiał je dla nas, podczas gdy każdy prawdziwy mechanik uznałby, że nadają się wyłącznie na złom. Był bardzo sympatyczny i z właściwą sobie nieustającą jowialnością pomagał nam od początku naszego pobytu. Nigdy nie mieliśmy z nim żadnych problemów. Zapewne dostrzegał własne korzyści tam, gdzie one były, i z materialnego punktu widzenia miał rację. Ale żywił też dla nas prawdziwą sympatię i sprawiało nam to przyjemność. *** Zgodził się napić trochę anyżówki Ricard. Alkohol nie pociągał go zupełnie, toteż nie mogliśmy dzielić z nim wszystkich skarbów naszej piwniczki. Ale z grzeczności zawsze wypijał nieco anyżówki, z dużą ilością wody. I tak za każdym razem Paulo musiał długo nalegać. Dla starego marsylczyka, pochodzącego z serca dzielnicy Vieux-Port, urodzonego ze związku gracza w kule i sprostytuowanej piosenkarki w pierwszym dwudziestoleciu naszego wieku, nie mogło być poważnej męskiej rozmowy bez kropelki anyżkowego aperitifu. Długo dyskutowaliśmy o napaści M'Bumby i nieszczęściach, jakie z tego wynikły, aż w końcu Paulo walnął się dłońmi po udach. - No dobra. Wodzu, ale to nie wszystko. Damy ci teraz towar, co? Skoro już tu jesteśmy... Jak zawsze przywieźliśmy z Kinszasy prezenty dla wioski: bele materiału, świeczki i zapałki, aspirynę i duże ilości skondensowanego mleka. Naczelnik każdy prezent przyjął z pełnym godności ukłonem, po czym dalej czekał w milczeniu. Jego wzrok wędrował od jednego z nas do drugiego i Wódz nie potrafił pohamować lekko zaniepokojonego uśmiechu. Wszyscy wiedzieliśmy, czego się spodziewa, i Montaignes potęgował jeszcze jego niecierpliwość. Wreszcie wyciągnął z kieszeni podłużną paczuszkę i podał mu ją. - Dla ciebie również przywieźliśmy prezent. Był to zegarek; ogromny, nierdzewny i wstrząsoodporny. Wódz założył go na prawy nadgarstek, przyjrzał mu się, spojrzał na zegarek Paula, przeniósł swój na lewy nadgarstek i zadowolony z rezultatu wybuchnął śmiechem. Uszczęśliwiony zaczął wykrzykiwać coś w swoim narzeczu, ściskając Montaignes'a swoimi grubymi łapami tak, że prawie go zadusił. Kiedy trochę się uspokoił, oznajmiłem mu: - Wyruszymy na poszukiwanie M'Bumby i zabijemy go. - Ooo! Niedobrze! Zostawić M'Bumbę. On przyjść, on odejść... Potem jeszcze przyjść. Ty nic nie móc zrobić. Uśmiech i cała jego radość zniknęły. Wywracał teraz swoimi ogromnymi oczami, z niepokojem na twarzy, i potrząsał przecząco głową, poszarzały ze strachu. - Nie, Elias. Ty zostawić M'Bumbę. M'Bumba, zły duch! Wbił palec w moją pierś, a następnie w pierś pozostałych dwóch. - Ty, Elias, nie duch. Ty, nie duch. Ty, Montaignes, nie duch. M'Bumba - duch. Dużo niebezpiecznie. Dużo śmierć. - Tak, Wodzu. Będziemy ostrożni. - Nie! Duch niedobrze! Widząc jego przerażenie Paulo uznał, że trzeba interweniować. - Nasz Bóg strajkował - wyjaśnił. - To tłumaczy katastrofę, jakiej padliśmy ofiarą. Ale wrócił już do roboty i jego światłość spada na nas. Rozumiesz, wielki Wodzu? I możesz mi wierzyć, jest silniejszy od wszystkich duchów! Wódz odrzucił wszelkie argumenty i oświadczył, że nie możemy wyruszyć na polowanie dopóty, dopóki ludzie Kuju nie zawezwą do nas duchów wrogich M'Bumbie. - My zrobić uroczystość dla ciebie, ciebie i ciebie. Potem móc znaleźć M'Bumbę. Strzelby nic nie poradzić. Ty musieć mieć ochronę. Wobec niepokoju Wodza i jego zdecydowania odmowa byłaby niegrzecznością, a nawet brakiem szacunku. - Ty, ty i ty teraz przyjść. Ja powiedzieć do wszystkich. Teraz pójść do czarownika. Niedobrze, niedobrze dla Kuju. M'Bumba nas nie lubić. Ty przyjść. Ludzie ci mają wizję świata opartą całkowicie na wierzeniach i obyczajach, które wpływają na każdą decyzję, na każde wydarzenie, a nawet na każdą czynność dnia codziennego. Postępowanie wbrew tym wierzeniom oznacza złamanie porządku życia; należy zatem tego unikać
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.