ďťż

— Nadal wszakże nie wiem, co mój zakon mógłby dla was uczynić? '— Chociażby w potrzebie zebrać wiadomości o wskazanych ludziach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Albo przekazać wiadomość. Może też i polecić mnie innemu zakonowi, męskiemu z kolei. Wasza protekcja, pani, wielce tu znaczy. Matka przełożona jeszcze raz uniosła przed oczy list i uśmiechnęła się nieznacznie. — Gdybym mniej w życiu widziała, może bym i dziwowała się waszym słowom — odpowiedziała spokojnie. — Skoro jednak jego królewska mość żąda ode mnie tej przysługi, odmówić nie mogę. Tym bardziej że o niewiernych tu chodzi, a walki z nimi żąda ojciec święty. — Dzięki, wielebna pani. Może się zdarzyć, że nie ja, ale mój wysłannik przyjdzie do was w potrzebie. Tedy musi rzec, że natchniony przez świętego Bernarda przybywa. Przykażcie, proszę, takoż, aby u furty, jeśli moje nazwisko wymieni, do was go dopuszczono. Żegoń się zwę. Przeorysza skinęła głową. — To pamiętam. Dobrze, zarządzę, co trzeba. — Jeszcze jedno, wielebna matko. W doręczonym piśmie nie ma wprawdzie mojego nazwiska, ale lepiej je spalić. Tutejsi tureccy szpiedzy i liczbą, i sprawnością są silni. Nigdy nie można wiedzieć, jakimi drogami i dokąd potrafią dotrzeć. — Dobro mego zakonu takoż tego wymaga, więc bądźcie spokojni. cv> 377 — Zatem pożegnam was, wielebna matko... Żegoń skłonił się głęboko, a przeorysza już bez słowa skinęła mu głową. Drugą wizytę złożył następn°ro dnia komendantowi miasta, panu Łąckiemu. Podał oficerowi dyżurnemu swoje nazwisko i wkrótce stanął przed obliczem wojskowego dygnitarza. Był to mężczyzna blisko sześćdziesiątki, mocnej postaci, ale bez otyłości, o kwadratowym obliczu. Siwe oczy przyglądały się Żego-niowi badawczo, kiedy na odgłos jego kroków odwrócił się od okna. — Waćpan zwiesz się Żegoń? — spytał nie czekając na słowa powitania i.mierząc go chmurnym spojrzeniem. — Zwę się Żegoń — powtórzył Damian spokojnie. — Hm... no to witam waćpana. Ponoć masz tu dozorować łudwi-sarzy? Widać było, że Łącki jest zakłopotany. Podszedł do swego gościa nadal nie rozpogadzając oblicza. — Widzę, że wasza wiełmożność nie bardzo wie, jak się do mnie odnosić — rzekł Damian swobodnym tonem. — Toteż najlepiej będzie, jeśli od razu powiem, że treść królewskiego pisma, jakie otrzymaliście, jest mi znana. — Znana? — zdziwił się Łącki. — Jakże tedy mam je rozumieć? Już bowiem wzmianka oddawcy, by pismo ostawić na wierzchu, wydała mi się dziwna! Jakiż zatem ukryty jest w tym zamiar? — Może to pismo choć częściowo da waszej wielmożności odpowiedź. — Żegoń wręczył Łąckiemu przywieziony przez siebie drugi list i czekał bez słowa, aż tamten po przełamaniu pieczęci zapozna się z jego treścią. Po skończeniu czytania Łącki odłożył pismo na stół i wyciągnął do swego gościa rękę. — Nie dziw się waćpan, żem nieufność okazywał. Rad teraz witam i proszę, abyś mi rzecz do końca wyjaśnił. Żegoń pokrótce wtajemniczył komendanta w swoją sytuację. — Sądzisz więc waćpan, że jeśli pozostawię ten list na wierzchu, tureccy szpiedzy zdołają go przeczytać? Czyżby byli tak blisko mojej osoby? — Tego jeszcze nie wiem — wyznał Żegoń otwarcie — ale taka możliwość zachodzi, boć przecie wszystko, co się wokół waszej wielmożności dzieje, to sprawy najbardziej godne ich ciekawości. Należy zatem brać pod uwagę, że ktoś tu siedzi dobrze ukryty i bacznie się wam przygląda. — O, do licha! Muszę zatem i ja przyjrzeć się niektórym swoim' ludziom. Doświadczenie nauczyło mnie ostrożności, ale mimo wszystko takich obaw nie miałem. — A skoro o ostrożności mowa, zezwólcie, że ten list teraz już wam niepotrzebny zaraz spalę. cvi 378 cv> Źegoń sięgnął po odłożone pismo i zbliżywszy się z nim do oliwnej lampki przytknął do płomyka jego róg. Trzymając papier w ręku czekał, dopóki ogień nie strawił go całkowicie. — Siądźmy zatem i pogadajmy nieco, bo to i owo należy ustalić. Muszę także waćpana wprowadzić w materię umowy. — Rad będę usłyszeć, bo mało co dotąd wiem — odparł Żegoń zajmując w ślad za generałem jeden z foteli. — Gdzie będziecie mieszkać? — Wynająłem dworek niejakiego Kukuły, kozackiego pułkownika. — Zachariasza? Znam go, to dzielny żołnierz! — A kto zacz ten Kukuła? Dobrzy żołnierze byli i lisowczycy, a przecież w komitywę rzadko z którym warto było wchodzić. — To człek rzetelny i Polakom przychylny. Może dlatego, że Turków nienawidzi, bo ponoć pierwszą żonę mu ubili. — Czy umowę z ludwisarnią już mamy? — Umowa podpisana, wiadomo mi też, że kancelaria królewska powiadomiła ich o waszym pełnomocnictwie. Po udzieleniu informacji dotyczących umowy i ustalenia dalszego kontaktu Łącki ciekaw nowin zmienił temat. — A teraz mówcie, co słychać u dworu? Dochodzą mnie słuchy, że malkontenci nieco przycichli i już nie tak nastają na miłościwego pana. — Istotnie zmieniło się dużo, bo król jegomość Francji coraz bardziej niechętny, żegluje teraz Dunajem. Ostatnie pół roku przesiedziałem jednak na:wsi, więc sam dużo nie wiem. — Że idzie do zgody z Wiedniem widać z tego chociażby, iż Jabłonowski obsadził wojskiem węgierską granicę i naszych zacięż-nych nie puszcza, a to przecież stronnik dworu. — Prędzej jejmość królowej niźli dworu — rzucił ironicznie Żegoń, na co pan Łącki tylko Łię uśmiechnął. Trzecią wizytę, uważając ją za najmniej pilną, Damian odbył po kilku dniacł>. Dawne zakłady Herlego i Milnera leżały", poza murami, na Łyczakowskim Przedmieściu. Żegoń udał się tani bryczką. Przykazawszy woźnicy czekać przy bramie, m|mo że ta była rozwarta, wysiadł i ruszył między zabudowania, skąd dochodził gwar głosów, zgrzyty narzędzi, uderzenia młotów i pokrzykiwania . ludzi dźwigających jakieś ciężary. Z boku piętrzyły się zwały złomu, w głębi dostrzegł otwarte wrota kuźni, a w jej wnętrzu w refleksach ognia to pojawiające się, to mknące w mroku, nagie do pasą, sylwetki kowali, ^rd kuźnią stały szeregiem prackary, czyli przodki do armatnich czekając zapewne na okucie. Nieco dalej widać było kilka szop również z wrotami otwartych 379 cvi mi na oścież
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.