ďťż

Zrób to, a każdy umrze w jakimś ułamku...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Potrafisz to zrobić, naprawdę! Widziała siebie, jak nie potrafi orzec, co widzi w tych oczach, jej/Marka oczach; fala tępej nadziei, jaką odczuwała ze strony owej formy nie została usunięta w stopniu, w jakim by sobie tego życzyła. Nauczą cię pysznić się twoją odrębnością, twoją cenną samotnością. Ludovic wyciągnął ręce zza jej pleców i położył swoje dłonie na jej dłoniach ściskających przyłącza. - Och, dla ciebie będzie to jeszcze trudniejsze, panie Szlachetny Gest. Zrób to, a zabijesz swój smak dla tych rzeczy, lecz również zabijesz swoje ostatnie połączenie do twoich symulowanych towarzyszek, a jest to coś, czego możesz już nigdy nie odzyskać. Potrafisz to zrobić, naprawdę? Wyraz twarzy Ludovica zmienił się, a ona zdała sobie sprawę z tego, że on je widzi. - Zrezygnowałeś z tego, co przeżywałeś z nimi, ale popatrz tylko, oto wszystko to, co udało mi się pobrać z pamięci podręcznej twojego systemu, kiedy do niego trafiłam, a jest to każdy ich bit. Czy potrafisz zakończyć to dla nich? Czy przypadkiem nie jest tak, że raczej zrobiłbyś wszystko, żeby znowu ich nie stracić, czy przypadkiem nie jest tak, że wolałbyś odejść i żyć z nimi i cofnąć się do tego, co było, bez przymusu czynienia czegokolwiek, a już najbardziej Szlachetnych Gestów? - Ostatnia rzecz, jakiej by się spodziewały, bystrzaku. Powinno pójść łatwo, ale ich pragnienie wciąż tam tkwiło. Pragnienie ich dla nich samych oraz tego, jakimi wyglądały sprawy, bez żadnego konkretnego powodu, tylko dlatego, że... - Dlatego, że potrafisz - powiedziała Giną. - Ale to nie jest jedyna rzecz, jaką potrafisz. Ale wszystko wygląda inaczej, kiedy sądzisz, że nie masz wyboru, a potem ni stąd ni zowąd okazuje się, że jednak go masz. - Po prostu, kurwa, nie wierzę, że musimy robić wszystko od nowa - rzuciła Giną, a jej pięść nadlatywała już w jego stronę. - Nie ma w nich nic takiego, czego sam byś nie posiadał, bystrzaku. A przecież wiesz, co posiadasz. - Ale skąd wiesz, co jest słuszne? - spytał zdezorientowany. - - Nie wiesz - odparła. Uzmysłowienie sobie tego nadeszło wraz ze słowami. - To jest cholerny świat Schródingera. Imię prawa. Na kamienistym brzegu odwrócił się nie dlatego, że coś go ciągnęło, ale zrobił to o własnych siłach. I ona tam była - sama właśnie się odwróciła, żeby na niego spojrzeć. Jej pięść śmignęła w powietrzu. Tym razem uchylił się, a cios minął go i trafił w Marka. Razem poderwali dłonie do góry, wyrywając przyłącza. Reakcja łańcuchowa pognała z prędkością światła, bezduszna, nie do zatrzymania. Obróciła w niwecz halę wokół nich, dotarła do jeziora o kamienistym brzegu, pokoju socjalnego, Meksyku, gabinetu Manny'ego, Hollywood Boulevard, rozpuszczając wszystko, pędząc w nicość, oni zaś zostali pociągnięci wraz z nią. - Chwilami nawet nie miałam pewności, że tam jesteś - powiedziała do niego Giną. - Ja też - odparł Gabe, czując równocześnie zmęczenie i radość. - Nigdy nic nie wiadomo, póki nie odwrócisz się i nie popatrzysz uważnie. Raptem znalazł się w owym dziwnym niedokończonym pokoju. Racja - teraz nie ma już potrzeby iść dalej, wszystko odbywało sięjuż samoczynnie. Czuł, jak każdy krok, jaki Wielki Wstrząs postawił, cofa się, gdy proces postępuje, rozciąga się we wszystkich kierunkach, rozchodzi promieniście, a jego punkty dotykają Phoenix, Sacramento, Seattle, Japonii, Meksyku, Londynu, Bangkoku... Odwrócił się, żeby powiedzieć coś do Giny. Ale jej już tam nie było. - Hej - rzuciła Jasm. Przyłożyła ucho do klatki piersiowej Giny. - Przykro mi to mówić, ale niczego nie słyszę. Sam spojrzała na swojego ojca. Jego twarz wciąż była opuchnięta, ale ślady po kombinezonie symulacyjnym szybko znikały. - Kiedy ich wyciągamy? Czy wyciągamy tylko Gabe'a? Keely zasygnalizował jej gestem, żeby była cicho. Sam popatrzyła na Beatera. Nie chciał zrzec się swojej nowej funkcji oficjalnego kartofla, a ona nie miała ochoty nalegać. W jakiś sposób wejście tam wraz z nimi, mimo że za pomocą starego sprzętu i na krótko, oraz bez względu na to czy coś dało, czy nie, zmieniło jej status. Ale sposób, w jaki Beater siedział, pozwalał jej szybko skoczyć do przodu i wyrwać kable z jego brzucha. Jedno mocne szarpnięcie. Gdyby musiała to zrobić, żeby ratować życie Gabe'a... - Obczaj - powiedział Percy. Trzymał podłączoną do centralnego systemu pelerynę. Strona wyświetlająca wzory jaśniała czystą bielą. Zachowaj teraz spokój, powiedział do siebie Gabe. Wpatrywał się w jedno miejsce. Mogła być w każdym punkcie pokoju. Giną Schródingera... Okno wciąż okalało obszar ciemności na tle przesuwających się chmur. Dał krok w jego kierunku, ale zaraz przystanął. Drzwi otwierały się teraz tylko w jedną stronę i już otworzyły się dla niego. Mógł zaczekać lub iść. Dryfowali w niemal perfekcyjnej harmonii, balansując. Kiedy wirus zniknął, Markt otworzył się na oścież, a ona mogła teraz wszystko zobaczyć, życie Markta, życie Marka i jej własne życie, a także ich wspólne, zachodzące na siebie życie, w miejscu, w którym zawsze się znajdowało. - Zatańczmy - powiedział Marek, wyłaniając się na powierzchnię kompozytu. - Skaczmy całą noc, spalmy to wszystko do końca i od początku. Umrzyjmy, zanim się zestarzejemy. Nie umierajmy nigdy, przenigdy. Zawahała się. - Teraz będzie lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej - powiedział Marek. - A poza tym teraz jesteśmy zaszczepieni. Nawet gdyby wirus wrócił, nie tknąłby nas. - Pragnę cię - mówił Marek. - Zawsze cię pragnąłem. Nie mogłem tylko odnaleźć drogi przez szum. Ale szumu już nie ma, a pragnienie wciąż jest. Przez wciąż otwarte okno widziała maleńką, odległą figurkę czekającego na niąGabe'a Ludovica. - Urodziłem się, żeby to robić. A teraz mogę zrobić wszystko. To było niemożliwe wyłącznie w świecie rzeczywistym. Jej twarz przylgnęła do kościstej klatki piersiowej, trzymając się tego, co zostało. Teraz nie były to już wyłącznie szczątki, ale wszystko. Teraz będzie lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. - Cały sprzęt, jakiego potrzebujemy, znajduje się w naszym pokoju - oznajmił, prowadząc ją długim korytarzem. Otworzył drzwi, wszedł do środka i odwrócił się, wyciągając rękę. Markt pochylił się nad nią. - Mózg nie odczuwa bólu. Tym razem był to bardziej przekonujący argument. Wiedział. Czuł to wszystko przez ciemne okno, wiedział też, że pomniejszało ono to, co miał do zaoferowania
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.