ďťż

Każdy z poleg- łych otrzyma uczciwy udział, ponieważ wśród krasnoludów żywi zawsze dzielili się ze zmarłymi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Selquist gładził błękitną różdżkę. — Potrafię jej użyć — rzekł pewnie. — Wiem, że potrafię! Idący przed nim krasnoludowie zatrzymali się. — Co się stało? — spytał Selquist, przepychając się do przodu. Pierwsi wędrowcy wyszli zza zakrętu tunelu. Przed nimi znajdowała się ogromna jaskinia. — To musi być tutaj — oznajmił Selquist głosem drżącym z podniecenia. — Poświećcie tutaj! Mieli tylko jedną pochodnię, ponieważ pozostałymi rzucono w smoka. Krasnolud z żagwią wszedł do komnaty i poświecił dookoła. Pieczara była długa, płytka i miała niezwykle charak- terystyczny kształt. — Tak. Jestem przekonany, że to tutaj. Poznaję ten kształt, coś jakby półksiężyc! Sień jest gdzieś dalej. — Upewnijmy się, że w tej grocie nie ma żadnych niemiłych niespodzianek — rzekł Moździerz. — Kto wejdzie pierwszy? — Selquist! — Uchwała była jednomyślna. — Przecież masz różdżkę — powiedział Vellmer tonem, który wydał się Selquistowi złowieszczy. — No dobra — burknął Selquist. Ściskając w jednej dłoni pochodnię, a w drugiej różdżkę, wszedł do środka. 275 Reszta krasnoludów zebrała się za drzwiami, żeby popatrzeć. Seląuist przeszedł całą grotę. Pomieszczenie świeciło miłą pustką. — Droga wolna! — zawołał, sam odczuwając ogromną ulgę. Krasnoludowie wbiegli do groty i szybko ją przeszukali. Prawie niczym się nie różniła od innych, które mijali. Na podłodze walały się porzucone narzędzia, pod jedną ścianą leżała sterta kamiennego urobku. Tory wchodziły do komnaty, ale już z niej nie wychodziły. Prowadziły wprost do litej ściany. Na podłodze nie leżała ani jedna stalowa moneta, ani jeden klejnot nie błyszczał w stercie kamieni. — Gdzie ten skarb? — spytał Vellmer. — Za ścianą — odparł Seląuist. — Jest fałszywa — dodał. Pozostali spojrzeli na nią zakłopotanym wzrokiem. Ściana biegła wzdłuż całego pomieszczenia. Czterdziestu krasnoludów mogłoby pod nią stanąć szeregiem i jeszcze nie sięgnęliby końca. Wzniesiono ją z olbrzymich brył kamienia, najwyraźniej spojo- nych jakąś masą, która do tego czasu sama stwardniała na głaz. Nie mieli żadnych narzędzi, ponieważ rzucili nimi w smoka, podobnie jak butami i bronią. — Mamy czym kopać — powiedział Seląuist, widząc, jak osiemnaście par wściekłych oczu zwraca się ku niemu. — Dzięki Hylarom. — Pokazał na stos porzuconych narzędzi górniczych. Moździerz podniósł kilof. Głowa narzędzia odpadła od ręko- jeści. — Reszta nie jest w dużo lepszym stanie — oznajmił. — Nie musimy burzyć całej ściany, tylko jej część. Sień nie jest taka duża. Daewarowie rozbili fragment fałszywej ściany, którą wybudowali Hylarowie wieki temu. Seląuist przypomniał sobie notatki, które zostawił pisarz. — Ukryli skarb, a potem zamurowali dziurę tak, żeby się nie różniła od reszty ściany. Jeśli uda nam się znaleźć ten fragment, powinniśmy bez trudu zburzyć fałszywy mur. Krasnoludowie rozproszyli się i zaczęli opukiwać ścianę w nadziei, że znajdą miejsce, skąd dobiega głuche echo. Seląuist wziął pochodnię i zaczął uważnie ją badać, szukając jakiegoś śladu albo znaku, który wskazywałby, że ten fragment muru nie 276 jest prawdziwy. Przeszedł wzdłuż całej ściany i zmuszony był przyznać się do porażki. — Gdzie to jest, na Reorxa? — spytał zniechęcony Tłuczek. — Wydaje mi się, że skarbu wcale tu nie ma — powiedział ponuro Vellmer. — Sądzę, że Seląuist wystrychnął nas wszyst- kich na dudka! — Znalazłem! — krzyknął podniecony Moździerz. Seląuist wytarł pot z czoła. Nigdy nie tracił wiary w siebie — przynajmniej nie na długo — niemniej jednak bardzo się ucieszył na dźwięk tych słów. Moździerz stukał w ścianę główką złamanego kilofa. W jed- nym miejscu echo było głuche. W innym dźwięczne. Odzyskaw- szy nadwątlone siły, poszukiwacze zebrali się, żeby popatrzeć. Przy pomocy rączki kilofa Moździerz wyskrobał na skale zarys domniemanego wejścia do skarbca. Podnieceni krasnoludowie, zwietrzywszy zapach majątku, ochoczo rzucili się do roboty. Chwyciwszy narzędzia, łomotali w ścianę młotami i kilofami; kilku najbardziej podnieconych usiłowało drapać skałę paznokciami. Poleciały odłamki. Świder wybił dziurę w ścianie i stwierdził, że mur składa się tylko z jednej warstwy kamieni. — Stójcie! Zaczekajcie chwilę! — zawołał Seląuist. — Po- zwólcie mi zajrzeć. Krasnoludowie przerwali pracę i cofnęli się. Seląuist przyniósł pochodnię. Otwór był dość duży, by zmie- ściła się w nim jego pięść. Nachylił się i rzucił okiem do środka. — Kujcie dalej! To tutaj! — zawołał z podnieceniem. Jego towarzysze przystąpili do pracy ze zdwojonym wysił- kiem. Otwór się powiększał. Mocne uderzenie Moździerza wy- biło kolejny spory kawał muru. Dziura była już wystarczająco obszerna, żeby krasnolud mógł wsunąć do środka głowę. — Zaczekajcie! Dajcie mi znów popatrzeć! Stuk młotów ucichł. Seląuist wsunął do środka pochodnię i zajrzał. W świetle błysnęło coś metalicznego. Pochodnia zami- gotała. Seląuistowi ręka tak się trzęsła, że omal jej nie upuścił. Czym prędzej wyjął głowę z otworu. 277 — Widziałem! — powiedział drżącym głosem. Cały drżał. — Mówię wam, widziałem! Złoto, stal, srebro, drogie kamienie. Wszystko tam jest! Krasnoludowie uderzali w ścianę z takim zapałem, że ich ciosy ją skruszyły. Ostre okruchy kamieni rozprysnęły się po komnacie, zadając płytkie rany, których nikt nie zauważył. Ci, którzy nie mieli narzędzi, odnosili na bok kamienie, żeby zrobić miejsce pozostałym robotnikom. — Przedostaliśmy się! — krzyknął z zachwytem Moździerz. Upuścił młot. Reszta drużyny rzuciła się naprzód, pragnąc wcis- nąć się przez mały otwór do środka. Selquist zdołał prześliznąć się pierwszy. Za nim tłoczyli się i pchali inni krasnoludowie. Unosząc pochodnię wysoko, stanął nieruchomo i wytrzesz- czył oczy. Po raz pierwszy w życiu był tak zdumiony, wstrząś- nięty, zauroczony i osłupiały, że nie mógł wykrztusić słowa. Jeden za drugim, reszta krasnoludów wgramoliła się do komnaty. Oni również rozejrzeli się i umilkli. Znaleźli skradziony nerakański skarb. Rozdział 41 Kanga obudził ból. Otaczała go ciemność i cisza. Nie pamię- tał dokładnie, co się stało, lecz wiedział, że powinien być martwy, i czuł się lekko zdziwiony tym, że żyje. Leżał całkiem nierucho- mo, bojąc się ruszyć i odkryć, jakie ma złamania. Potwornie bolała go głowa, podobnie ramię. Zdał sobie sprawę, że jakiś miażdżący ciężar przygniatał mu nogę. Za każdym razem, kiedy nabierał tchu, czuł dotkliwy ból żeber. Pomyślał o smokowcach ze złamanymi kręgosłupami, którzy siedzieli całymi dniami i naprawiali skórzane wyroby. Zacisnął zęby i spróbował poruszyć nogami. Kamienie drgnęły i ze stu- kiem spadły na ziemię
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.