ďťż

Znowu dotyka mojej ręki...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Chryste, to chyba niemożliwe... a jednak tak, płacze... Jerzy Rudziński płacze, stoi przy moim łóżku i łka spazmatycznie, urywanie... Jak to teraz niewiele znaczy. Wszystko, czym dotąd żyłam, straciło znaczenie, nawet ja sama wydaję się sobie mniej ważna. Mówili o mojej wybitnej kreacji po przeglądzie części nakręconego materiału. A ta nieszczęsna hrabina była mi obojętna. Roniłam za nią krokodyle łzy... Co mnie obchodziło jej zranione serce, ja nauczyłam się z nim żyć. Ona przygotowywała się do tej podróży, jakby wejście na statek było co najmniej wejściem na szafot... Paplałam jakieś zdania, a dla innych brzmiały one głęboko. Może dlatego, że "każdemu to, na czym mu mniej zależy". Mnie zależało mniej... A teraz... ważna jest tylko cisza... Moje myśli są rozproszone, ciągle mi coś przeszkadza, nawet on, nawet ten mężczyzna, którego nigdy nie potrafiłam zdobyć. Nigdy nie miałam go dla siebie, nawet w najbardziej intymnych zbliżeniach, gdy pocił się i jęczał, coś mnie od niego oddzielało... Może te wszystkie kobiety... nie byłam w jego typie... jego typ to coś wulgarnego w twarzy... ani ja, ani jego żona nie odpowiadałyśmy temu opisowi, miałyśmy szlachetne rysy... Jak ten biedny Jerzy musiał się z nami męczyć... może dlatego trzymał wtedy rękę na kolanie leśniczyny... ona była taka jak lubił, lekko wulgarna... i coś wyzywającego w oczach jak u tej Iriny... A moje oczy były zawsze smutne, jak się to mogło mieć do seksu... Może on dlatego pił... Nie istniały dla niego żadne świętości, poza jedną. Do niej mógł się modlić godzinami. I co za żelazne zdrowie! Przyprowadziła mnie do niego Kama, a on powiedział: - Kogo mi tu przyprowadziliście. - Ona śmiała się, kokieteryjnie poprawiała włosy. Co te wszystkie dziewczyny w nim widziały. I w gułagu kobiety mówiły o nim: - Jurij Pawłowicz! - Mówiły z zachwytem... a o mnie mówiły Anuszka... Wiera mnie tak nazywała... Tak cicho... chyba go już nie ma, przegapiłam moment jego odejścia. Pamiętam tylko, że płakał... Wyraźnie słyszałam. Ten twardy człowiek załamał się wreszcie. A może to nie o mnie chodziło... przecież jest już stary, a ludzie wtedy miękną, są podatniejsi na wzruszenia. Ale on był zawsze wyjątkiem, więc i w swojej starości powinien być wyjątkowy... Nigdy nie mogłam pogodzić się z tym, że pije... Muszę wszystko uporządkować, oczyścić śmietnik, jakim stało się moje życie. Nie bardzo umiem się do tego zabrać, ale muszę... skoro jakaś ręka podniosła mnie z tego chodnika, muszę wyciągnąć odpowiednie wnioski. Najwyższy czas... przed chwilą był Jerzy... tylko... on przecież nie żyje... Więc kto był tutaj? Jakiś mężczyzna płakał... kogo mogli tu do mnie wpuścić? I dlaczego myślałam, że to Jerzy? Bo zawsze o nim myślę... Ja i on... myśmy tak dużo o sobie wiedzieli... on by mi nigdy nie powiedział, że podobam mu się jak chodzę, takim lekko kocim kołyszącym się krokiem, on by po prostu wiedział, że w ten sposób staram się zatuszować swoje kalectwo. Ile mnie to kosztowało... jeszcze na Mazurach utykałam. A potem, w Warszawie, nauczyłam się tak stawiać stopy, że stawało się to niemal niewidoczne. Tylko, kiedy byłam boso... Może dlatego nienawidziłam siebie po akcie miłosnym, bo idąc do łazienki, kuśtykałam. I oni to widzieli... oni..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.