ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Tyrell podniósł porzuconą zardzewiałą kotwicę, leżącą na pomoście warsztatu, i kiedy płatny zabójca wyszedł, z całej siły wyrżnął nią w jego nogi, miażdżąc mu oba kolana. Capo wrzasnął przeraźliwie i nieprzytomny runął jak długi na deski pomostu.
- Ciao - mruknął Hawthorne. Pochylił się nad ciałem, wsunął rękę do prawej kieszeni spodni Sycylijczyka i wyciągnął całą jej zawartość. Wyraźnie zdegustowany, przeglądał każdą rzecz po kolei. Były tam: gruby czarny modlitewnik po włosku, różaniec oraz portfelik z dziewięciuset frankami - mniej więcej sto osiemdziesiąt dolarów. Nie było notesu, portfela ani żadnych dokumentów. Omerta.
Tyrell wziął pieniądze, wstał i zaczął biec. Musiał gdzieś, w jakiś sposób znaleźć samolot i pilota.
Drobny mężczyzna w fotelu inwalidzkim wjechał z gabinetu do wyłożonej marmurem ptaszarni, w której oczekiwała Bajaratt.
- Baj, musisz natychmiast zniknąć - oznajmił stanowczo. - Natychmiast. Samolot będzie tu za godzinę, a Miami przysyła dwóch ludzi, żeby się mną zaopiekowali.
-Padrone, chyba oszalałeś! Mam nawiązane kontakty - twoje kontakty - i w ciągu trzech dni ci ludzie przylecą tutaj, aby się ze mną zobaczyć. Potwierdziłeś wkłady Bekaa w St. Barts. Nie będzie żadnych dokumentów, które naprowadziłyby na ślad.
- Sytuacja jest o wiele poważniejsza, niż myślisz, moja jedynaczko. Scozzi nie żyje, zabił go Hawthorne. Maggio jest na Sabie, nieprzytomny z histerii, i twierdzi, że twój kochanek to diabeł z piekła rodem!
- Jest tylko człowiekiem - odparła zimnym tonem Bajaratt. - Dlaczego go nie zabili?
- Też bardzo chciałbym wiedzieć. Ale ty musisz wyjechać. Natychmiast!
- Padrone, jak możesz przypuszczać, że Hawthorne skojarzy mnie z tobą? A jeszcze mniej jest prawdopodobne, aby wpadł na myśl, że Dominique Montaigne ma coś wspólnego z Bajaratt. Mój Boże, kochaliśmy się dziś po południu. Na pewno jest przekonany, że właśnie lecę do Paryża! Ten dureń mnie kocha!
- Czy nie jest czasem sprytniejszy, niż sądzimy?
- Z całą pewnością nie! To zranione zwierzę potrzebujące pomocy. Dlatego ma klapki na oczach.
- A co powiesz o sobie, moja jedyna córko? Pamiętam, jak cztery lata temu wypełniałaś te sale pieśniami radości. Ten człowiek był ci najwyraźniej bliski.
- Nie bądź śmieszny! Niewiele brakowało, abym go zabiła przed paroma godzinami, ale przypomniałam sobie o recepcjoniście. Na pewno zapamiętał, że jestem w pokoju... Uznałeś moją decyzję za słuszną, padrone, nawet chwaliłeś mą ostrożność. Co mam jeszcze dodać?
- A teraz mnie posłuchaj, Baj. Przewieziemy cię samolotem na St. Barts. Rano podejmiesz pieniądze, potem zaś przerzucimy cię do Miami albo gdzie zechcesz.
- Ale co z moimi kontaktami? Spodziewają się zastać mnie właśnie tutaj.
- Zatroszczę się o to. Dam ci numer telefonu. Dopóki nie nawiąże z tobą łączności ktoś reprezentujący wyższą władzę, ci ludzie będą spełniali twoje życzenia... Wciąż jesteś moją jedyną córką, Annie.
- Padrone, podaj mi ten numer! Dokładnie wiem, co zrobić.
- Spodziewam się, że najpierw mnie powiadomisz.
- Czy mamy wspólnych przyjaciół w Paryżu?
- Naturalmente.
- Molto bene!
Hawthorne musiał koniecznie znaleźć samolot i pilota, ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Istniał jeszcze inny problem - wredny szczur, który nazywał się komandor Henry Stevens z wywiadu marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Z popiołów utraconych marzeń jak Feniks wyłoniło się nagle widmo Amsterdamu. St. Barts i zniknięcie Dominique zbyt zaczynały przypominać koszmarne wydarzenia, które doprowadziły do śmierci jego żony. Wszystko zdawało się pozbawione sensu! Tye musiał się dowiedzieć, czy Stevens był w to wszystko zamieszany w jakikolwiek sposób. Kiedy wręczył sto franków i przeliterował nazwisko oraz stopień służbowy samotnemu, obojętnemu radiooperatorowi w wieży kontrolnej, która ani nie przypominała wieży, ani właściwie niczego nie kontrolowała oprócz oświetlenia pasa startowego, zdołał wreszcie skorzystać z telefonu. Numer w Miami musiał zapamiętywać, telefon w Waszyngtonie znał od dawna.
- Departament Marynarki Wojennej - odezwał się głos, odległy o dwa i pół tysiąca kilometrów.
- Proszę Wydział Pierwszy, Wywiad. Kod dostępności cztery-zero.
- Czy to sprawa pilna?
- Owszem, marynarzu.
- W-Jeden - odezwał się po chwili drugi głos. - Czy potwierdza pan cztery-zero?
- Tak jest!
- Czego dotyczy?
- Mogę to przekazać jedynie komandorowi Stevensowi. Proszę go odnaleźć. Natychmiast.
- Po godzinach wszyscy pracują na górze. Kogo mam zapowiedzieć?
- "Amsterdam" załatwi sprawę. Będzie chciał, żebyście się pospieszyli.
- Zobaczymy.
Wyniosły oficer wywiadu "zobaczył" najwyraźniej bardzo szybko, bo ostry głos Stevensa rozległ się w słuchawce po kilku zaledwie sekundach:
- Hawthorne?
- Wierzyłem, że zrozumiesz aluzję, sukinsynu
|
WÄ
tki
|