ďťż

Otrzymał polecenie udania się do Nowego Jorku, w którym będzie mógł zniknąć do czasu, aż znowu okaże się potrzebny...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Tyrell podniósł porzuconą zardzewiałą kotwicę, leżącą na pomoście warsztatu, i kiedy płatny zabójca wyszedł, z całej siły wyrżnął nią w jego nogi, miażdżąc mu oba kolana. Capo wrzasnął przeraźliwie i nieprzytomny runął jak długi na deski pomostu. - Ciao - mruknął Hawthorne. Pochylił się nad ciałem, wsunął rękę do prawej kieszeni spodni Sycylijczyka i wyciągnął całą jej zawartość. Wyraźnie zdegustowany, przeglądał każdą rzecz po kolei. Były tam: gruby czarny modlitewnik po włosku, różaniec oraz portfelik z dziewięciuset frankami - mniej więcej sto osiemdziesiąt dolarów. Nie było notesu, portfela ani żadnych dokumentów. Omerta. Tyrell wziął pieniądze, wstał i zaczął biec. Musiał gdzieś, w jakiś sposób znaleźć samolot i pilota. Drobny mężczyzna w fotelu inwalidzkim wjechał z gabinetu do wyłożonej marmurem ptaszarni, w której oczekiwała Bajaratt. - Baj, musisz natychmiast zniknąć - oznajmił stanowczo. - Natychmiast. Samolot będzie tu za godzinę, a Miami przysyła dwóch ludzi, żeby się mną zaopiekowali. -Padrone, chyba oszalałeś! Mam nawiązane kontakty - twoje kontakty - i w ciągu trzech dni ci ludzie przylecą tutaj, aby się ze mną zobaczyć. Potwierdziłeś wkłady Bekaa w St. Barts. Nie będzie żadnych dokumentów, które naprowadziłyby na ślad. - Sytuacja jest o wiele poważniejsza, niż myślisz, moja jedynaczko. Scozzi nie żyje, zabił go Hawthorne. Maggio jest na Sabie, nieprzytomny z histerii, i twierdzi, że twój kochanek to diabeł z piekła rodem! - Jest tylko człowiekiem - odparła zimnym tonem Bajaratt. - Dlaczego go nie zabili? - Też bardzo chciałbym wiedzieć. Ale ty musisz wyjechać. Natychmiast! - Padrone, jak możesz przypuszczać, że Hawthorne skojarzy mnie z tobą? A jeszcze mniej jest prawdopodobne, aby wpadł na myśl, że Dominique Montaigne ma coś wspólnego z Bajaratt. Mój Boże, kochaliśmy się dziś po południu. Na pewno jest przekonany, że właśnie lecę do Paryża! Ten dureń mnie kocha! - Czy nie jest czasem sprytniejszy, niż sądzimy? - Z całą pewnością nie! To zranione zwierzę potrzebujące pomocy. Dlatego ma klapki na oczach. - A co powiesz o sobie, moja jedyna córko? Pamiętam, jak cztery lata temu wypełniałaś te sale pieśniami radości. Ten człowiek był ci najwyraźniej bliski. - Nie bądź śmieszny! Niewiele brakowało, abym go zabiła przed paroma godzinami, ale przypomniałam sobie o recepcjoniście. Na pewno zapamiętał, że jestem w pokoju... Uznałeś moją decyzję za słuszną, padrone, nawet chwaliłeś mą ostrożność. Co mam jeszcze dodać? - A teraz mnie posłuchaj, Baj. Przewieziemy cię samolotem na St. Barts. Rano podejmiesz pieniądze, potem zaś przerzucimy cię do Miami albo gdzie zechcesz. - Ale co z moimi kontaktami? Spodziewają się zastać mnie właśnie tutaj. - Zatroszczę się o to. Dam ci numer telefonu. Dopóki nie nawiąże z tobą łączności ktoś reprezentujący wyższą władzę, ci ludzie będą spełniali twoje życzenia... Wciąż jesteś moją jedyną córką, Annie. - Padrone, podaj mi ten numer! Dokładnie wiem, co zrobić. - Spodziewam się, że najpierw mnie powiadomisz. - Czy mamy wspólnych przyjaciół w Paryżu? - Naturalmente. - Molto bene! Hawthorne musiał koniecznie znaleźć samolot i pilota, ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Istniał jeszcze inny problem - wredny szczur, który nazywał się komandor Henry Stevens z wywiadu marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych. Z popiołów utraconych marzeń jak Feniks wyłoniło się nagle widmo Amsterdamu. St. Barts i zniknięcie Dominique zbyt zaczynały przypominać koszmarne wydarzenia, które doprowadziły do śmierci jego żony. Wszystko zdawało się pozbawione sensu! Tye musiał się dowiedzieć, czy Stevens był w to wszystko zamieszany w jakikolwiek sposób. Kiedy wręczył sto franków i przeliterował nazwisko oraz stopień służbowy samotnemu, obojętnemu radiooperatorowi w wieży kontrolnej, która ani nie przypominała wieży, ani właściwie niczego nie kontrolowała oprócz oświetlenia pasa startowego, zdołał wreszcie skorzystać z telefonu. Numer w Miami musiał zapamiętywać, telefon w Waszyngtonie znał od dawna. - Departament Marynarki Wojennej - odezwał się głos, odległy o dwa i pół tysiąca kilometrów. - Proszę Wydział Pierwszy, Wywiad. Kod dostępności cztery-zero. - Czy to sprawa pilna? - Owszem, marynarzu. - W-Jeden - odezwał się po chwili drugi głos. - Czy potwierdza pan cztery-zero? - Tak jest! - Czego dotyczy? - Mogę to przekazać jedynie komandorowi Stevensowi. Proszę go odnaleźć. Natychmiast. - Po godzinach wszyscy pracują na górze. Kogo mam zapowiedzieć? - "Amsterdam" załatwi sprawę. Będzie chciał, żebyście się pospieszyli. - Zobaczymy. Wyniosły oficer wywiadu "zobaczył" najwyraźniej bardzo szybko, bo ostry głos Stevensa rozległ się w słuchawce po kilku zaledwie sekundach: - Hawthorne? - Wierzyłem, że zrozumiesz aluzję, sukinsynu
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.