ďťż

Zabił już dwa inne bawoły...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Strażnik Angosti, który nadzoruje moją pracę, mówi mi, że to ostatnia szansa tego zwierzęcia: jeżeli zabije jeszcze jednego samca, pójdzie na ubój. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Dzisiaj rano zawarłem znajomość z Brutusem. Ten Murzyn z Martyniki, który dotychczas nim powoził, ma pracować razem ze mną przez tydzień, żebym się wciągnął. Od razu zostałem przyjacielem Brutusa, bo mu nasikałem na nozdrza: uwielbia zlizywać szerokim jęzorem z pyska słony mocz. Przyniosłem mu też parę zielonych owoców ze szpitalnego ogrodu. Zaprzężony wraz z Brutusem do grubego dyszla prymitywnego wozu z przedpotopowych czasów, na którym znaj duje się wielka beczka o pojemności trzech tysięcy litrów, zjeżdżam z płaskowyżu na brzeg mo rza. Po napełnieniu beczki wodą wspinamy się razem stromym zboczem na szczyt płaskowyżu. Tutaj otwieram zawór beczki i spuszczam do rynsztoka wodę, która zabiera wszystkie nieczys tości, jakie zostały z porannego opróżniania bardach. Pracę swą zaczynam o godzinie szóstej rano kończę około dziewiątej. 0 0 l128 3 Czwartego dnia Martynikanin oświadcza, że powinienem już sobie sam dać radę. Jeden mam tylko kłopot: każdego ranka o piątej rano muszę szukać Brutusa, który chowa się przede mną w stawie, bo nie lubi pracować. W nozdrzach, które są jego czułym miejscem nosi żelazne kółko z przymocowanym na stałe półmetrowym łańcuchem. Kiedy go w końcu zobaczę, ucieka przede mną, nurkuje i wypływa na powierzchnię trochę dalej. Czasami bawię się tak z nim przez ponad godzinę, zanim go złapię. Woda w stawie jest ohydna, stojąca, pełno w niej robaków i ne nufarów. Klnę go w żywy kamień: "Chodź tu, ty wale! Gdzie uciekasz, idioto?! Uparty jesteś jak osioł! Wyleziesz w końcu z tej wody czy nie?!" Czuły jest jedynie na pociągnięcie za łańcuch, kie dy uda mi się go w końcu dopaść. Bluzgi nie robią na nim najmniejszego wrażenia. Ale kiedy już wreszcie wychodzi ze stawu, znowu jesteśmy przyjaciółmi. Mam dwa pojemniki po oliwie napeł nione słodką wodą. Najpierw wylewam na siebie jeden z nich to mój prysznic. Zmywam z ciała tę lepką maź, czyli wodę ze stawu. Kiedy się już dobrze namydlę i spłuczę, zostaje mi na ogół więcej niż połowa pojemnika słodkiej wody. Przystępuję wtedy do mycia Brutusa, którego szoruję szors tkimi włóknami oplatającymi z zewnątrz kokosowe orzechy. Nie zapominając o czułych miejscach zwierzęcia, je też obmywam wodą. Brutus ociera się głową o moje ręce, a potem już sam staje przy dyszlu wozu. Nigdy go nie kłuję szpikulcem, jak to robił Martynikanin. Okazuje mi za to swą wdzięczność: ze mną w zaprzęgu chodzi szybciej aniżeli z tamtym. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Brutus ma swoją wielbicielkę. Jest nią śliczna, mała bawolica, która towarzyszy nam, ma szerując przy jego boku. Nie przeganiam jej, jak to robił mój poprzednik, wprost przeciwnie. Po zwalam samicy pieścić się z Brutusem i chodzić z nami wszędzie, gdzie się udajemy. Nie prze szkadzam im na przykład, kiedy się całują, i Brutus jest mi za to wdzięczny, bo wciąga na szczyt płaskowyżu te swoje trzy tysiące litrów wody z niewiarygodną wprost szybkością. Wygląda to wtedy tak, jakby chciał nadrobić czas, jaki przez niego straciłem, kiedy lizali się nawzajem z Mar guerite, bo tak ma na imię krowa. 0 0 l128 3 Wczoraj o szóstej, podczas apelu, Marguerite stała się powodem drobnego incydentu. Ten Murzyn z Martyniki, mój poprzednik, wchodząc prawdopodobnie na jakiś murek, każdego dnia dogadzał bawolicy. Przyłapany na gorącym uczynku przez jakiegoś strażnika, zarobił miesiąc lo chu. "Spółkowanie ze zwierzęciem" - brzmiał oficjalny powód kary. Otóż wczoraj Marguerite przydrałowała do obozu na apel, przedefilowała przed stojącymi w szeregu ponad sześćdziesię cioma ludźmi i stając przed czarnuchem, odwróciła się doń chętnym zadem. Wszyscy ryknęli gromkim śmiechem, a Murzyn nie wiedział, gdzie się schować ze wstydu. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Codziennie robię trzy kursy z wodą. Najdłużej trwa napełnianie beczki na dole. Mam do te go dwóch nalewaczy, którzy uwijają się jak w ukropie. O dziewiątej jest już po wszystkim i idę na ryby. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 Zawarłem z bawolicą przymierze i Marguerite pomaga mi wyciągać Brutusa ze stawu. Kie dy ją drapię w ucho, rży jak klacz przyzywająca ogiera i Brutus natychmiast wyłazi z wody. Szo ruję go bardzo starannie. Czyściutki i uwolniony od mdlącego zapachu tej okropnej wody, w któ rej siedzi całą noc, wyraźnie zyskuje w oczach Marguerite, co sprawia mu widoczną przyjemność. 0 0 1 1 5 1 74 1 l128 3 W połowie drogi znad morza na stoku znajduje się w miarę płaskie miejsce, gdzie leży ka mień, który podkładam pod koło wozu, żeby zwierzę na chwilę odsapnęło. Dzisiejszego ranka jednakże inny bawół, Danton, równie wielki jak Brutus, czeka tam na nas schowany w kępie nie wysokich kokosowych palemek i w pewnej chwili wypada z ukrycia i szarżuje na Brutusa. Ten się usuwa, unika ciosu i jeden z rogów Dantona grzęźnie w beczce. Bawół szarpie się, żeby się wys wobodzić, a ja wyprzęgam z wozu Brutusa, który wspina się po stoku nieco wyżej, by z rozpędu zaatakować Dantona. Lecz zanim Brutus zdążył dobiec, napastnik wyswobadza się wreszcie, zos tawiając w beczce kawałek rogu. Rozpędzony Brutus nie zdążywszy wyhamować, przewraca wóz
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.