ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
William słyszał, jak stuka w igłę,
żeby usunąć z niej pęcherzyki powietrza.
Atropina, pomyślał.*} Boże, niech tylko nie upuści tej igły, niech się po
nią nie schyla.
- No, no, no! - mruczała pielęgniarka. Nagle pisk aparatury ucichł. Atro-
pina z powodzeniem przywróciła sercu normalne tempo.
- Jest stabilny - oznajmiła pielęgniarka i westchnęła.
- Dzwoniłaś do doktor Carson-Miller?
- Jeszcze nie, ale teraz zadzwonię. To drugi atak w ciągu trzech godzin.
Niedobrze.
- Jestem ci jeszcze potrzebna?
- Nie, wszystko mam. Dzięki, Sally.
- Nie ma za co. Czyli w M&M o czwartej?
- Jasne.
Sally wyszła. Druga pielęgniarka podniosła słuchawka i zadzwoniła do
dyżurnej kardiolog.
Wszystko toczyło się zgodnie z planem.
Harper wyjaśnił mu to przed dwoma laty.
Na czym polega słabość szpitali? Na tym, że bazują na rutynie. Mają
przepisy na wszystkie okazje. Wszystko jest zaplanowane i przewidywalne.
Okazuje się, że medycyna jest maszynką czego lekarze nie lubią przyzna-
wać. A my to możemy wykorzystać".
- Dwa razy miał bradykardię - mówiła pielęgniarka do doktor Carson-
Miller, którą bez wątpienia wyrwała ze snu w innym pustym szpitalnym po
koju. - Za każdym razem podałam atropinę.
William dobrze wiedział, jak brzmi odpowiedź lekarki. Dwa razy? Czuwaj
nad nim. Rano jego lekarz prowadzący musi go zbadać. Zadzwońcie do doktora
Stokesa w sprawie konsultacji. Zerknij na jego grafik, dobrze? Dobranoc".
Trzask odkładanej słuchawki. William bardzo ostrożnie wypuścił wstrzy-
mywany oddech. Ciągle czuł się bliski histerii, choć nie rozumiał dlaczego.
Przecież wszystko poszło jak po maśle. Teraz kardiolog zaleci założenie roz-
rusznika, doktor Harper Stokes potwierdzi diagnozę i gotowe.
Dlaczego ta pielęgniarka jeszcze nie wychodzi? Powinna już iść.
Na korytarzu rozległy się kroki. Głośne, ciężkie kroki. W polu jego wi-
dzenia pojawiły się męskie buty. Brązowe zamszowe mokasyny.
- Przepraszam, ale nie można wchodzić na OIOM - powiedziała pielę-
gniarka natychmiast.
- Eee... wiem... tylko rodzina... - odezwał się mężczyzna.
- W godzinach odwiedzin - dodała pielęgniarka. - Tylko w godzinach
odwiedzin.
- No tak, wiem. Ale jestem z FBI...
William zagryzł wargę.
- Jestem jego przyjacielem. To stary przyjaciel rodziny. Dowiedziałem
się, że miał jakieś bóle w piersi i pojechał na pogotowie. Podobno to nic ta
kiego, ale potem okazało się, że jest na OIOMie. Obiecałem ojcu, że do niego
zajrzę. Oczywiście mam taką pracę, że normalne godziny odpadają. Chcia
łem tylko zajrzeć, ale ta pani w recepcji powiedziała, że były jakieś proble
my. Czy może pani chociaż powiedzieć, co się dzieje?
Kłamał, oczywiście. Nawet dziecko poznałoby, że to same kłamstwa.
Agent FBI pojawia się w szpitalu o trzeciej nad ranem, żeby odwiedzić przy-
jaciela?
Wtedy zrozumiał. To o to chodziło - dostajesz, na co zasługujesz. I orga-
ny, no tak, te zwierzęce organy to symbol tego, co robił razem z Harperem.
Ktoś wiedział. Ktoś nasłał na niego FBI. Teraz agent za chwilę uda, że upadła
mu broń, pochyli się i zastrzeli go!
Byłeś niegrzeczny, bardzo niegrzeczny. Niegrzeczny Billy.
- Ojejku - powiedziała pielęgniarka. - Naprawdę nie wolno tu panu być.
Bardzo proszę, niech pan wyjdzie.
- Ale jak on się czuje?
- Niestety, pan Boer miał dość ciężką noc. Najprawdopodobniej rano
czeka go operacja, ale lekarz prowadzący powie panu więcej.
- A, operacja na otwartym sercu? - W głosie agenta słychać było zdu-
mienie i triumf.
- Tak, to możliwe.
Nogi zniknęły z jego pola widzenia. Pielęgniarka popychała agenta do
wyjścia. Ale przy okazji wyjaśniała mu sytuację.
William trwał jak przymurowany.
Dostajesz to, na co zasługujesz.
Powoli sięgnął pod pachę i wyjął broń. Odciągnął bezpiecznik.
Jestem gotowy, zapowiedział sobie. Nie jestem już przestraszonym mię-
czakiem. W teksańskim sierocińcu nauczyłem się wielu rzeczy.
Pora zacząć myśleć, William. Pora zapanować nad sytuacją.
Dostajesz to, na co zasługujesz.
Podjął decyzję. Jeśli tak ma się to rozegrać, on w to wchodzi. Doktor
Harper Stokes uważa go za mięczaka, może nawet za ofiarę, ale w końcu co
on może wiedzieć?
18
W
mrocznym gabinecie Four Seasons", dokładnie naprzeciwko domu
Stokesów na Beacon Street, Jamie 0'Donnell siedział na sofie z błękitnego
aksamitu, trzymając w jednej ręce kieliszek koniaku, a w drugiej pilot
telewizora.
Dlaczego stary idiota siedzi po nocy, skacząc z kanału na kanał? Powi-
nien wyłączyć to pudło i iść do łóżka. Przytulić się do Annie, rozkoszować
się jej słodkim oddechem. Piękna kobieta z tej Annie. Najwspanialszy dar
losu dla niego.
I dalej siedział przed telewizorem, skacząc po kanałach.
Pod wieloma względami Jamie uważał się za prostego człowieka. Przez
całe życie ciężko pracował. Wydźwignął się z biedy. Zabijał ludzi, widział
ich śmierć. Robił rzeczy, z których był dumny, a także takie, o których wolał
nie myśleć. Robił, co musiał.
Przyjechał do Teksasu w dojrzałym wieku trzynastu lat. Rok później pra-
cował już przy szybie naftowym. Zanim skończył dwadzieścia lat, wyrobił
sobie szerokie bary i byczy kark pracownika fizycznego. Twarz miał zwykle
tak brudną, że białka tylko w niej błyskały. Nie był przystojny, ale nigdy mu
to nie przeszkadzało.
Po zachodzie słońca schodził z szybu jako pierwszy, brał prysznic i szedł
do miasta. Uwielbiał miasteczko akademickie. I tam właśnie spotkał Harpera
Stokesa. Poznali się przez wspólnych przyjaciół i natychmiast się nawzajem
ocenili. Sprytny Harper zorientował się, że Jamie nie pasuje do tego towarzy-
stwa - ten wielki, ogorzały chłop nie mógł być studentem. Jamie także zrozu-
miał od pierwszej chwili, że Harper tu nie pasuje - ten wystrojony chuderlak
nie mógł być prawdziwym arystokratą. Obaj byli obcy i od razu się wyczuli.
Przez parę miesięcy rywalizowali w wyścigu do lepszego towarzystwa. In-
trygowali przeciwko sobie, ośmieszali się nawzajem i jakimś cudem w trak-
cie tego wszystkiego zostali przyjaciółmi.
Już wtedy Harper lubił mówić o pieniądzach. Miał obsesję na punkcie
ciuchów i samochodów. Jamie to rozumiał. Zbyt długo harował przy ropie
naftowej, żeby nie zapragnął osiągnąć czegoś więcej. Harper w kółko ga-
dał, jakie ważne jest wykształcenie, dobra wymowa i strój. Jamie doszedł
do wniosku, że w tym coś jest. Nieco się ogarnął. Potem nauczył Harpera
prawidłowego prawego sierpowego. To było coś, co każdy mężczyzna po-
winien umieć.
A w piątkowe wieczory wzajemna edukacja nabierała innego wymiaru.
Niewydarzony Harper, rozpaczliwie pragnący ożenić się z panną z wyższych
sfer, nie potrafił się umówić na zwykłą randkę. Z kolei Jamie miał kobiet na
pęczki. Uwielbiał je, a one oczywiście rewanżowały się tym samym. Od cza-
su do czasu podsuwał jedną z nich Harpero-wi. To wydawało się przyjaciel-
skim gestem.
Potem w ich życiu pojawiła się Patricia.
Co za ironia losu
|
WÄ
tki
|