ďťż

Wsunęła się pod kołdrę obok męża, modląc się, by go nie zbudzić...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po chwili otoczył ramieniem jej talię, przyciągnął ją bliżej, tak by leżeli wtuleni w siebie jak dwie łyżeczki. Złożył zaspany pocałunek na jej karku. - Przepraszam, że zasnąłem. Długo cię nie było? - Nie wiem. dość długo. - Violet otoczyła ręką jego przed ramię, wtulając się w jego ciepło. - Śpij. Porozmawiamy rano. Zamknęła oczy, siłą woli przywołując sen. Wiedziała jednak, że to na nic. - Czego chciała Jeannette? Otworzyła oczy. Opanowała się z trudem, by nie zesztywnieć na jego pytanie. - Dała... dała mi prezent. - Jaki prezent? - Kameę. Z karneolu. Naprawdę śliczną. A potem opowie działa mi o pobycie we Włoszech. Wychodzi na to, że Toddy Markham uwiódł ją, a potem uciekł z inną kobietą. Jakąś bogatą włoską wdową, contessą. - Łajdak - warknął Adrian. - Nie wiem, jak mogłem uważać go za przyjaciela. Jeśli jeszcze kiedykolwiek postawi stopę w Ang lii, dopilnuję, by jego draństwa wyszły na jaw. Ktoś taki jak on nie powinien być tolerowany w przyzwoitym towarzystwie. - Na szczęście nikt nie wie, że miała z nim romans. I proszę, nie wspominaj jej, że ci o tym powiedziałam. - Nie martw się, nie pisnę ani słówka. Nastąpiła długa chwila ciszy. - Jeszcze coś? -- zapytał. Przez chwilę zastanawiała się nad jego pytaniem. Czy powin na mu powiedzieć? Zrelacjonować kłótnię z Jeannette? Opo wiedzieć o jej irracjonalnym, bezczelnym żądaniu powtórnej za miany, by mogła zostać księżną? Nie, toby go tylko zagniewało. Mógłby powiedzieć jej wprost, co o niej myśli. Mógłby rozpo cząć okropną awanturę, z której nie wynikłoby nic prócz wstydu dla rodziny. Wizyta stałaby się absolutnie nieznośna. Lepiej było 314 przemilczeć całą tę sprawę, nawet jeśli przemilczenie owo wyda wało się niemal równoznaczne z kłamstwem. - Nie - skłamała cicho - nic poza tym. - Czekała, bojąc się, że będzie ją naciskał dalej. - No cóż -- powiedział, układając się wygodniej za jej pleca mi. - Choć bardzo mi przykro, że ma kłopoty jest w tym dużo jej winy. Może to wszystko okaże się dla niej dobrą nauczką. - Tak, być może. Ziewnął. - Późno już. Powinniśmy wypocząć. - Tak, racja. - Przekręciła się na plecy i przechyliła głowę, by go pocałować. - Kocham cię. - Hm - mruknął niemal już przez sen. - Ja ciebie też. Przytulił policzek do jej włosów i zamknął oczy. Po niecałej mi nucie jego oddech pogłębił się i wyrównał, gdy ogarnął go sen. Violet leżała w ciemności, w jego mocnych ramionach. Choć bardzo się starała, nie mogła przestać myśleć o kłótni z Jeannette. Czy jej siostra miała rację? Czy Adrian naprawdę nie potrafiłby ich rozróżnić, gdyby poddać go próbie? W jej myśli podstępnie wkradł się obraz Jeannette, leżącej tu taj, na jej miejscu. Wygnała go równie szybko, jak się pojawił. Nie, zapewniała samą siebie, Adrian kocha ją i tylko ją. Czyż nie dowiódł już tego swoimi czynami, słowami? Mimo to podstępna myśl trzymała się jej uparcie, budząc nie pokój, który wkręcił się pod jej skórę jak jakiś wstrętny, podstęp ny insekt. A jeśli Jeannette miała rację? Minęła prawie godzina, nim wreszcie przyszedł sen, przyno sząc niespokojne majaki, które gnębiły ją całą noc. 315 23 wyjątkowo przyjazną aurą, Violet postanowiła prze nieść popołudniowy lunch na dwór, na wschodni trawnik. Przy kryte obrusami stoły ustawiono tak, by zapewnić miły widok na glorietę i gładkie jak szkło, błękitne jezioro za nią. Otaczające trawnik drzewa rzucały cień pod rozłożystymi gałęziami, poroś niętymi delikatnym, młodym listowiem. Wszyscy goście już się zjechali. Prócz kilkorga członków ro dziny - matki Adriana i dwóch jego sióstr z mężami i dziećmi z Londynu przybyło wielu znajomych, by wziąć udział w rados nej uroczystości. Wśród nich był również przyjaciel Adriana, Pe ter Armitage. Violet jeszcze raz podziękowała mu serdecznie za użyczenie im domu na pierwszą noc ich miesiąca miodowego. Armitage, z błyskiem w zielonych oczach, rozśmieszył ją i zmusił do ru mieńca swoimi pikantnymi uwagami. W końcu jednak towarzy skie obowiązki odciągnęły ją do pozostałych gości. Zastanawiała się nad zaproszeniem Elizy Hammond wraz z jej ciotką i kuzynem, obawiała się jednak, że mogłoby to wy wołać zbyt wiele pytań i komentarzy. Wszyscy wszak wiedzieli, że Jeannette i Eliza są zaledwie znajomymi. Zaproszenie jej i gosz czenie w domu jako bliskiej przyjaciółki spowodowałoby, że nie jedna brew uniosłaby się ze zdumienia. No i oczywiście problem z Jeannette. Oczekiwanie od niej, że jako Violet będzie udawać przyjaźń wobec Elizy, było nie realne. Violet ciężko pracowała nad odbudowaniem zażyłości i nie zamierzała pozwolić, by siostra znów namieszała w ich zna jomości. Ożywczy wietrzyk igrał w powietrzu, gdy Violet dała znak wszystkim, by usiedli do stołów. Gdy i ona ruszyła za gośćmi, jej siostra wyszła z domu i podeszła ku nim przez trawnik. 316 Zachęcona Spóźnienie Jeannette w najmniejszym stopniu nie zdziwiło Violet. Zdumiał ją za to jej wygląd. Fryzura siostry była identyczna jak Violet - włosy zaczesane do góry w elegancki złoty zawijas, z kilkoma luźnymi lokami na policzkach. Co gorsza, ich suknie też wyglądały tak samo, czy też prawie tak samo. Krój i styl, nawet kolor pastelowej, zielonej jak wiosna sukni Violet był prawie identyczny z kreacją Jeannette. Ale najgorszy ze wszystkiego był brak okularów. Bez nich błę kitne jak ocean, błyszczące oczy Jeannette wyglądały jak lustrza ne odbicie jej własnych
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.