ďťż

Przysiadła na ziemi obok Helki, która pokazywała jej i tłumaczyła wszystko...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Drugi kapelusz... - wykrzykiwała - trzeci... czwarty... o! dla Boga! Wieleż ty, Helko, masz kapeluszów? - Tyle, ciotko, ile sukienek - tłumaczyła Helka - do każdej sukienki jest stosowny dla niej kapelusz... - Co to za pudło? - To neseser podróżny... - Na cóż to? - Jak to na co? Widzi ciotka, tu są różne przegródki, a w nich wszystko, co potrzeba do mycia się, czesania i ubierania... Oto grzebienie, mydełko, szczoteczki, szpilki różne, perfumy... - Jezus, Maria! i to wszystko twoje? - A moje! Pani ma taki sam neseser większy, a ja mniejszy... W tej chwili Czernicka wydobywała z tłumoka lalki różnej wielkości, jako też i inne zabawki dziecinne najrozmaitszego rodzaju. Były tam prześliczne ptaki, gdyby żywe, osobliwe zwierzątka, gospodarskie przyrządy srebrnie i złoto połyskujące itp. Janowa usta szeroko otworzyła, zarazem oczy jej napełniły się smutkiem. - Mój Boże! - szepnęła z westchnieniem - żeby to moje dzieciaki choć zobaczyć to wszystko mogły... Helka popatrzała na nią chwilę, zamyśliła się, potem żywo rzuciła się do swych zabawek i łachmanków, z ferworem wielkim niektóre z nich Janowej ofiarowując. - Weź, ciotko, tę sowę dla Marylki a tę rybkę dla Kaśki... dla Wicia niech będzie może ta harmonijka... do niej tylko dotknąć się trzeba, a zaraz bardzo ładnie zagra... Weź, ciotko, weź! Pani nie będzie gniewać się, pani taka dobra i tak mię kocha... Weź jeszcze i tę różową chusteczkę dla Marylki, a dla Kaśki tę błękitną... ja takich chusteczek mam dużo... bardzo dużo... Janowa z oczami pełnymi łez pochwycić chciała krewniaczkę w swe potężne ramiona, lecz lękając się zgnieść strzępiaste i skomplikowane jej ubranie, grubą ręką swą tylko po atłasowej twarzyczce jej powiodła. Podarunków nie przyjęła stanowczo, ale podnosząc się z ziemi rzekła: - Dobre z ciebie dziecko! Choć na wielką panią rośniesz, ale biednymi krewnymi, którzy kiedyś przytulili cię do siebie, nie pogardzasz... Gdy Janowa mówiła to, Czernicka, pochylona dotąd nad kufrem, wyprostowała się i prędko, dobitnie sarknęła raczej, niż wymówiła: - Ej, moja pani Janowo! kto to może wiedzieć, jakim jeszcze kiedyś będzie, wielkim czy małym? Janowa nie odpowiedziała nic, z rozrzewnionym bowiem śmiechem oglądała się za Helką, która chichocąc i na swych długich nóżkach podskakując, jak wesoła i zwinna kotka kręciła się wkoło niej i wszystkie kieszenie odzieży jej cukierkami napychała. - To dla Marylki - wołała - a to dla Kaśki, a to dla Wieka... a to, ciotko, dla wujaszka Jana... Nagle wzdrygnęła się i posmutniała. - Tutaj tak zimno! - nadąsanymi usteczkami wymówiła - we Włoszech daleko piękniej i milej... tam ciągle słońce świeci... pogoda... takie piękne lasy pomarańczowe... My tu z panią długo nie wytrzymamy... pewno znowu pojedziemy tam, gdzie tak ciepło... Czernicka wkładała już na nią miękki jak puch, ciepły paltocik, ale Helka wyrwała się z rąk jej. - Aj! - zawołała - jak ja długo już pani nie widziałam; pójdę do pani! Adieu, ciotko! I rzuciwszy rączką całusa Janowej pobiegła w poskokach nucąc donośnie: - Pójdę do pani... do mojej drogiej... do mojej złotej... do mojej najmilszej... - Jak ona kocha swoją dobrodziejkę! - zwróciła się do Czernickiej Janowa. Wieczoru tego pani Ewelina opłynięta zwojami białego peniuaru siedziała przed gotowalnią smutna i tęskna. Helka w rzeźbionym łóżeczku swym, wpół zakopana w puchach, batystach i haftach, głęboko już usypiała; na gotowalni dwie świece dopalały się w wysokich lichtarzach; za fotelem pani Eweliny stała Czernicka rozczesując i do nocnego spoczynku układając krucze jeszcze i długie włosy swej pani. Po chwili milczenia pani Ewelina ozwała się: - Wiesz, moja Czernisiu, mam kłopot... - Jakiż? z czym - tonem pełnym czułej troskliwości zapytała panna służąca. Po krótkiej chwili wahania pani Ewelina słabym głosem odpowiedziała: - Z Helą! Dość długo potem milczały obie. Czernicka zwolna, lekko wodziła szczotką po kruczych, jedwabistych włosach. Twarz jej odbijająca się w zwierciadle gotowalni okrytą była wyrazem zamyślenia. Po chwlii ozwała się: - Panienka... rośnie. - Rośnie, moja Czernisiu... i trzeba by już myśleć o jej edukacji. Guwernantki do domu nie wezmę za nic, bo nie cierpię mieć w domu obce osoby... nie pojmuję, co uczynię. Czernicka znowu milczała chwilę. Potem z westchnieniem wymówiła: - Jaka to szkoda, że panienka nie jest już takim małym dzieciątkiem, jakim przybyła tu do nas... Pani Ewelina westchnęła także. - To prawda, moja Czernisiu, tylko takie małe dzieci są prawdziwie miłe i sprawiają rozkosz niezmąconą. Hela wyszła już z najmilszego dziecięcego wieku. Trzeba już ją uczyć, strofować..
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.