ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Niepokój nim owładał. Wśród nocy zrywał
się, myślał,
badał, nie poznając sam siebie. Chciał powracać do niej i lękał się.
Drugą troską piekącą było położenie ojca, który go odepchnął. Nie miał doń żalu,
bo znał, iż
uczynił to mimo woli, podbechtany, zmuszony, cierpiąc na tym. Nie szło mu o
odzyskanie
stanowiska W świecie, bo o to dbał bardzo mało. Kochał ojca i żałował go. Ten
upadek starca,
którym dwie nielitościwe niewiasty pomiatały, do wściekłości go przyprowadzał.
Półsłowami
mówiono o tym przy nim ostrożnie, nie śmiał rozpytywać, aby nie oszaleć.
Jednego wieczora o zmroku, gdy sam jeden pozostawszy na łóżku, leżał i dumał,
skrzypnęły
drzwi i jakaś postać nieznana nieśmiało się wsunęła. Ponieważ pod Orłem
włóczyło się mnóstwo
faktorów natrętnych i wszelakiej gawiedzi, wojewodzic pokorną jakąś figurkę
dostrzegłszy we
mroku, począł od tego, że jej precz iść kazał. Rozkaz ten się nie spełnił i ów
gość, zamiast
posłuchać, krokiem niepewnym począł się do łóżka przybliżać. W pokoju ciemnawo
było i
wojewodzic, dopiero podniósłszy się, poznał starego Filipa, ze złożonymi jak do
modlitwy rękami
podchodzącego ku niemu.
Stary sługa ze wzruszenia mówić nie mógł: drżał, płakał. Rzucił się do nóg
paniczowi, który go
chciał w objęcia pochwycić.
Filip! zawołał. Możeż to być?
Cicho, na rany Pańskie! A nuż mnie tu kto pozna i zobaczy. Paniczku, cicho!
Ledwie się
wyrwałem na kwadransik, a jeżeli śpiegi za mną poszły, to mnie dziś jeszcze
precz wyrzucą.
To mówiąc, Filip z trwogą zawrócił się i drzwi zamknął na rygiel.
Wojewodzic stał, patrząc nań poruszony.
Paneczku, a jakże z tobą? Na Boga! Ranny, posiekany! Te monstra38 kobiety już
się cieszyły,
że z tego nie wyjdziesz
Ano, widzisz, wylizałem się po trosze odparł udając wesołość wojewodzic.
Licho mnie
nie weźmie. Pokrzywy, choć je tępią, nie niszczeją.
Stary westchnął.
Co się z ojcem dzieje? Mów o ojcu, mów!
Ano, paneczku, najprzód odezwał się szukając w zanadrzu Filip najprzód
jedno:
wojewoda u mnie pożyczył, dał mi skrypt na to, jak Boga kocham, oto te dwieście
czerwonych
złotych i kazał, abym ja je paniczowi dał, ale od siebie.
Daj ty mi pokój!
A, to nic nie pomoże, musisz wziąć! odezwał się Filip i rzucił na stół dwa
rulony.
Mówże, co się z ojcem dzieje naglił wojewodzic. Filip się zawahał.
A co to pomoże boleć i lamentować, już nas nic z tej babilońskiej niewoli39
nie wyzwoli.
Tak, z babiej, z babiej powtórzył wojewodzic lecz któż wie? Kto wie?
Dziwniejsze się
rzeczy dzieją. Mów mi całą prawdę.
Co ja ciebie mam gryźć, paniczyku mój złoty całując go W rękę, rzekł Filip.
Gryź, mówię ci, gryź! Może na to poradzimy. Zagryziesz się odparł sługa.
Nie żałuj mnie! Mów! Chcę i potrzebuję wiedzieć. Biedzę się z myślami, może
się co da
zrobić. Filipowi oczy się rozśmiały.
Słuchaj, paneczku! zawołał. Gdybym tego na własne oczy nie widział, na
uszy moje
nie słyszał, a w sercu nie odbolał, to bym nazwał szelmą, kłamcą tego, co by mi
to opowiadał.
Niewola, rzekłem, i jest niewola. A jak się z niewolnikiem obchodzą?
Gdyby nie litość sług, pierwszych wygód by nie miał. Na pokojach balują i
wyprawiają hece,
jejmoście się fertyczą40 z gachami po nocach, a u nas świecy kawałka często
braknie i nie ma komu
w piecu zapalić. A potrzeba pokazać gościom, że wojewoda szczęśliwy, że jak
pączek opływa w
pieszczoty, to go ubiorą, to się jejmość rozpada, w czoło całuje, ręce podaje,
po głowie głaszcze,
opowiada niestworzone rzeczy, jak chorego po nocach dogląda. Wszystko kłamstwo
wierutne. Na
moje uszy słyszałem, jak go płaczącego i jęczącego sfukała: Milcz, stary
grzybie! Zabrali mu
klucze, pieniądze, wszystko; grosza do dyspozycji nie ma. Teraz jeno konszachty
i narady, aby
resztę majątków na jejmości imię przepisać. A jak się przymizdrzy do niego, co
zechce, to zrobi.
Stary za chwilkę, co jej rękę potrzyma, nieba by się chyba wyrzekł, tak, z
pozwoleniem,
oczarowała go. Co chcą, robią, co chcą! Sam słyszałem, jak radziły, że byle
zapisy porobił, doktora
tak często nie potrzeba!
Wojewodzic pięście zacisnął.
Mów, mów! powtarzał. To zbrodnia! To się musi odmienić! To doszło do
kresu
Filip płakał i chustką łzy ocierając, mówił dalej:
Cóż już nad to powiedzieć więcej. Włosy na głowie powstają, pomyślawszy o tym.
Nikogo
do niego nie dopuszczą bez pozwolenia, żadnego mu listu oddać nie wolno.
Podsłuchują pode
drzwiami, rewidują pod poduszkami.
A on to znosi? zapytał wojewodzic. Filip ręce złożył.
A, to biedne, poczciwe panisko! Pobożny jest, więc mówi: Za grzechy moje
pokarał mnie
Bóg. Ino bywa różnie: czasem go zniecierpliwą do tyla, że się oburzy; wybuchnąć
chce, to go albo
zakrzyczą, lub zagłaszczą, aby był cicho. Staremu sił zabraknie i po wszystkim.
Nie śmie pisnąć.
Nigdy nie wspomniał o mnie? zapytał wojewodzic.
A, nie ma dnia, żeby, choć imienia wymówić nie śmie, o coś mnie nie zagadnął,
co ja wiem,
że panicza tyczy. Ale baby przeklęte mu w uszy tkają, że taki, że owaki, że to
zbroił znowu, że na
niego cały świat pluje, że niewart, aby imię nosił poczciwe
Jak nie ma prawdy,
skłamią, co im to
kosztuje? Stary się wypłacze, a choćby nie chciał wierzyć, coś zostanie w nim
A na mnie też nietrudno co powiedzieć przerwał Wicek z goryczą ja się za
anioła nie
sprzedaję. Diabłem mnie ta kobieta zrobiła, ta, ta, która z moich rąk wprost
poszła z ojcem do
ołtarza!
Filip sobie oczy zakrył.
Stąd ta nienawiść i prześladowanie dodał wojewodzic. Wie ona, że w mej
mocy jest,
więc zgubić mnie chce.
Przeszedł się po izbie mrucząc.
Paneczku, mityguj się, dopust Boży tę siłę nieczystą w dom nasz wprowadził,
łaska Boża
wyzwolić nas może. No, i wyzwoli dodał bo wojewoda nie długowieczny, a one
go dobiją
|
WÄ
tki
|