ďťż

Większość z nas nie umiała pisać, czytać, ale znaki te były naszym tajnym Jeżykiem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Bustan krążył wokół Londynu, ludzie z automatami patrolowali przejścia pomiędzy siedzeniami, a światła w kabinach pasażerskich zgaszono. Jednak energia Gibrila rozświetlała mrok. Na przybrudzonym ekranie, na którym nieco wcześniej niezmordowany bohater filmów wyświetlanych na pokładzie, Walter Matthau, po raz kolejny wpadł na wszechobecna w tych filmach Goldie Hawn, poruszały się cienie spowodowane przez nostalgię zakładników, a pośród nich najwyraźniej zarysowany był ten dorastający chudonogi Ismail Nadżmuddin, mamusiny anioł w czapce Gandhiego, roznoszący biegiem drugie śniadanie po mieście. Młody dabbawalla zwinnie i lekko przebiegał przez tłum cieni, ponieważ przywykł do takich warunków. "Pomyśl, Spoono, wyobraź sobie, trzydzieści cztery obiady na długiej drewnianej tacy na twojej głowie i kiedy podmiejski pociąg zatrzymuje się, masz może jedną minutę na wepchnięcie się do wagonu i wyskoczenie przy pełnej prędkości, jar, a wszędzie wokół ciężarówki autobusy skutery rowery i co tam jeszcze, raz dwa, raz dwa, obiad tutaj, obiad tam, dabba muszą się przedostać, a w porze monsunu pobiec wzdłuż linii kolejowej, kiedy pociąg ma awarię, lub brnąć po pas w wodzie jakąś tam zatopioną ulicą. Poza tym były w mieście gangi. Salad baba, naprawdę, zorganizowane gangi złodziei kradnących gońcom paczki zjedzeniem. Jest to głodne miasto, dziecino, co tu dużo mówić, ale potrafiliśmy dać sobie z nimi radę, byliśmy wszędzie, wiedzieliśmy wszystko, żadni złodzieje nie mogli ujść nie zauważeni przez nas. Nigdy nie chodziliśmy na żadną policję, sami pilnowaliśmy naszych spraw." Wieczorem ojciec i syn wracali wyczerpani do swojego szałasu przy pasie startowym portu lotniczego Santacruz i kiedy matka Ismaila widziała powrót syna oświetlonego zielenią czerwienią żółcią odlatujących odrzutowców pasażerskich, zazwyczaj mówiła, że już samo spojrzenie na niego jest spełnieniem wszystkich jej marzeń; był to pierwszy sygnał nadzwyczajnych właściwości Gibrila, ponieważ wydaje się, że od samego początku potrafił spełniać najskrytsze marzenia ludzi, nie mając pojęcia, w jaki sposób to robi. Zdaje się, że jego ojcu, Nadżmuddinowi Seniorowi, nigdy nie przeszkadzało, że żona zainteresowana jest jedynie synem, ani to, że co wieczór stopy syna otrzymują swoją porcję uścisków, natomiast nogi ojca muszą się obyć bez głaskania. Syn jest błogosławieństwem, a błogosławieństwo wymaga wdzięczności ze strony obdarowanego. Naima Nadżmuddin umarła. Potrącił ją autobus i na tym koniec. Gibrila nie było w pobliżu i nie mógł odpowiedzieć na jej modlitwy o życie. Ani ojciec, ani syn nie rozmawiali o swoim żalu. W milczeniu, jak gdyby należało to do zwyczaju i jak gdyby oczekiwano tego od nich, zagłuszyli swój smutek dodatkową pracą, podejmując nie wypowiedziany wyścig, a to kto potrafi unieść najwięcej pudełek z jedzeniem na głowie, a to kto zdoła uzyskać najwięcej nowych kontraktów w ciągu miesiąca, a to znowu kto potrafi szybciej pobiec, jak gdyby większy wysiłek miał oznaczać większą miłość. Kiedy Ismail Nadżmuddin patrzył wieczorami na ojca, na którego skroniach i karku widać było nabrzmiałe żyły, zaczynał rozumieć, jak wielką urazę ten doń czuje i jak ważne jest dla ojca pokonanie syna, a tym samym odzyskanie zagarniętego przez syna prawa pierwszeństwa do uczuć zmarłej żony. Skoro już młody człowiek zdał sobie z tego sprawę, zwolnił tempo, lecz ojciec nadal pozostawał niestrudzony w swoim zapale i wkrótce otrzymał awans; nie był już prostym gońcem, lecz jednym z organizujących i kontrolujących. Kiedy Gibril ukończył dziewiętnaście lat, Nadżmuddin Senior został członkiem konfraterni gońców-roznosicieli obiadów w Bombaju, słynnego Bombajskiego Związku Roznosicieli Obiadów, a kiedy miał lat dwadzieścia, jego ojciec umarł, zatrzymany nagle w biegu przez udar, który prawie rozsadził go na kawałki. - On po prostu sam wpędził się do grobu - powiedział Sekretarz Generalny cechu, nie kto inny jak sam Babasaheb Mhatre - ten biedny skurczybyk, po prostu zabrakło mu pary. Lecz osierocony chłopak wiedział lepiej. Wiedział, że ojciec w końcu pobiegł na tyle zdecydowanie i na tyle daleko, aby pokonać granicę pomiędzy dwoma światami i że po prostu uciekł z własnej skóry wprost w ramiona żony, której udowodnił raz na zawsze wyższość swojej miłości. Niektórzy wędrowcy są szczęśliwi, kiedy mogą wyruszyć w drogę. Babasaheb Mhatre siedział w niebieskim biurze za zielonymi drzwiami nad labiryntem bazaru; postać budząca lęk, otyły jak Budda, był jedną z sił napędowych metropolii. Posiadał nadprzyrodzony dar, który polegał na tym, że pozostając w absolutnym bezruchu i nie wysuwając nosa ze swojego pokoju, był ważną osobą i spotykał się ze wszystkimi tymi, którzy liczyli się w Bombaju. Następnego dnia po tym, jak ojciec młodego Ismaila przebył biegiem granicę, aby spotkać się z Naimą, Babasaheb wezwał młodego człowieka przed swoje oblicze. - No i? Zdenerwowany czy nie? - Odpowiedź, ze spuszczonymi oczyma: - Dziękuję, szanowny panie Baba-dżi, czuję się nieźle. - Zamknij się - powiedział Babasaheb Mhatre - Od dziś mieszkasz u mnie. - Ale, ale Baba-dżi... - Żadnego "ale". Już powiedziałem żonie. Skończyłem. - Przepraszam bardzo, ale jak co dlaczego? - Koniec dyskusji, rzekłem. Gibril Fariszta nigdy nie dowiedział się, dlaczego Babasaheb postanowił ulitować się nad nim i wyrwał go z beznadziei ulic, ale po pewnym czasie zaczął się domyślać. Chuda pani Mhatre wyglądała przy swoim Babasehebie jak ołówek przy gumce, jednak była tak przepełniona miłością macierzyńską, że w rzeczy samej powinna być pękata jak balon. Kiedy Baba wracał do domu, własnymi rękoma wkładała mu słodycze do ust, a wieczorami gość, który przybył do ich domu, mógł usłyszeć, jak wielki Sekretarz Generalny BZRO (Bombajskiego Związku Roznosicieli Obiadów) protestuje: - Zostaw mnie żono, potrafię sam się rozebrać. - Podczas śniadania karmiła Mhatre'a łyżką, podając mu duże porcje mleka ze słodową kaszką, a przed wyjściem do pracy czesała go
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.