ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Haldir sprowadził ich południowym stokiem wzgórza pod wielką bramę oświetloną latarniami i dlaej na biały most. Znaleźli się za fosą - opuścili gród elfów. Zboczyli z bitej drogi na ścieżkę, która zagłębiała się w gąszcz mallornów, a potem wiła się po leśnych pagórkach i jarach, pełnych srebrzystego cienia, i wreszcie opadała ku nizinie, na południo-zachód, aż na brzeg rzeki.
Uszli już z dziesięć mil i zbliżało się południe, gdy zagrodził im drogę wysoki zielony mur. Znaleźli w nim przejście i nagle wyszli spod drzew na otwartą przestrzeń. Zobaczyli przed sobą długi pas łąki, gładką trawę usianą złotymi kwiatami elamoru, które błyszczały w słońcu. Łąka wąskim językiem wciskała się między różnobarwne ramy: z prawej strony - od zachodu - perliła się Srebrna Żyła, z lewej - od wschodu - Wielka Rzeka toczyła swe ciemne, głębokie wody. Dalej za rzeką, ku południowi, ciągnęły się jak okiem sięgnąć lasy, same brzegi jednak były nagie i puste. Za granicę Lorien ani jeden mallorn nie wyciągał swoich złocistych gałęzi.
Na brzegu Srebrnej Żyły, w pewnym oddaleniu od miejsca, gdzie się zbiegały dwa nurty, u pomostu z białych kamieni i białego drzewa przycumowane były łodzie i barki. Niektóre, pomalowane jaskrawo, błyszczały srebrem, złotem i zielenią, ale najwięcej było białych i szarych. Na wędrowców oczekiwały trzy małe, szare łódeczki, do których elfy załadowały ich pakunki. Dołożyły również zwoje lin, po trzy na każdą łódź. Liny wydawały się wiotkie, lecz mocne, jedwabiste w dotknięciu, z koloru podobne do płaszczy tkanych przez elfy.
- Co to jest? - spytał Sam dotykając zwiniętej liny, leżącej na murawie.
- Oczywiście liny - odparł elf stojący w łodzi. - Nie wolno wybierać się w podróż bez lin, i to długich, mocnych a lekkich. Takich jak te! Przydadzą się w niejednej przygodzie.
- Nie trzeba mi tego mówić! - powiedział Sam. - Nie wziąłem z domu liny i przez całą drogę tym się martwię. Pytam, z czego te liny są skręcone, bo trochę się znam na powroźnictwie. Rzemiosło, można rzec, rodzinne u nas.
- Robimy je z hithlainy - odparł elf - ale teraz nie czas na naukę powroźnictwa. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że się interesujesz tym rzemiosłem, pokazalibyśmy ci chętnie to i owo. W tej chwili, niestety, już za późno. Musisz się zadowolić tą darowaną liną, chyba że wrócisz do nas kiedyś znowu. Niech ci służy jak najlepiej!
- Dalejże! - zawołał Haldir. - Wszystko już gotowe. Wsiadajcie do łodzi. Ale ostrożnie!
- Zapamiętajcie tę przestrogę! - dodał drugi elf. - Łodzie są lekkie, przemyślnie zbudowane i niepodobne do statków innych plemion. Nawet najciężej załadowane nigdy nie toną, ale mają swoje kaprysy i trzeba wiedzieć, jak się z nimi obchodzić. Najrozsądniej będzie, jeżeli wyćwiczycie się przede wszystkim we wsiadaniu i wysiadaniu tutaj, w przystani, zanim puścicie się z nurtem.
Rozmieszczono drużynę w ten sposób: do jednej łodzi wsiadł Aragorn, Frodo i Sam, do drugiej Boromir, Pippin i Merry, a do trzeciej Legolas i Gimli, ostatnimi czasy najserdeczniej z sobą zaprzyjaźnieni. W tej też łodzi złożono większą część zapasów i sprzętu. Do wprawiania łodzi w ruch i sterowania służyły krótkie wiosła o szerokich piórach wyciętych w kształt liścia. Gdy ukończono przygotowania, popłynęli na próbę pod przewodem Aragorna w górę Srebrnej Żyły. Prąd rwał ostro, toteż posuwali się z wolna. Sam siedział u dzioba i kurczowo trzymając się oburącz burt, tęsknie spoglądał na brzegi. Blask słońca na wodzie oślepiał go. Kiedy minęli łąki, drzewa zstąpiły tuż nad wodę. Gdzieniegdzie złote liście tańczyły porwane w perlisty wir. Dzień był jasny i pogodny, cisza panowała wkoło, tylko gdzieś spod nieba dolatywał głos skowronka.
Wzięli ostry zakręt rzeki i zobaczyli dumnie płynącego z nurtem na ich spotkanie ogromnego łabędzia. Pod wygiętą, długą szyją biała pierś ptaka pruła wodę, znacząc ślad drobnymi falami. Dziób lśnił ciemnym złotem, oczy błyszczały niby dwa węgle w oprawie bursztynu, wielkie białe skrzydła były na pół rozpostarte. Kiedy się przybliżył, nad wodą popłynęła muzyka i nagle wędrowcy zrozumieli, że to nie łabędź, lecz statek, misternie przez elfów wyrzeźbiony na kształt ptaka. Elfy w białych ubraniach pracowały czarnymi wiosłami. Pośrodku łodzi siedział Keleborn, a przy nim stała Galadriela, smukła, w bieli od stóp do głów, tylko we włosach miała wianek ze złotych kwiatów, w ręku zaś harfę, na której sobie wtórowała śpiewając. Smutno i słodko brzmiał jej głos w świeżym, czystym powietrzu.
O złotych liściach śpiewam pieśń -
I oto na drzewie się złocą,
O wietrze śpiewam - i oto wiatr -
Patrz, jak gałązki łopocą.
Za słońcem słońc, za luną lun,
Gdzie morze miłe jest mewom,
Gdzie Ilmarinu piaszczysty brzeg -
Złociste wyrosło drzewo...
Pod wiecznej nocy rojem gwiazd
Złociło się w Eldamarze,
Tam gdzie wysoki kryje mur
Tirionu srebrzystą plażę...
Złociste listki błyskały wciąż
Na gałęzistych latach -
A tu, za działem rozległych mórz,
Łza elfów z łzą morza się brata...
A zima idzie - o, Lorien,
Bezlistne dni niby pręty,
Padają złote listki w toń -
A rzeka gna je w odmęty...
O Lorien, za długo już
Zwiedzałam obcą tę ziemię,
Wplatając elanoru kwiat
W więdnący złoty mój wieniec...
Lecz jeśli mam opiewać łódź -
Jakaż tu po mnie przypłynie?
O jakaż mnie zawiezie w dom
Po mórz dalekich głębinie?
Aragorn zatrzymał swoją łódź, kiedy spotkała się z łabędziem. Pani Galadriela zakończyła pieśń i pozdrowiła wędrowców.
- Przypłynęliśmy, żeby raz jeszcze was pożegnać - rzekła - i obdarzyć na drogę błogosławieństwem naszej krainy
|
WÄ
tki
|