ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Mimo radosnej żądzy krwi trawiącej kierowców na autostradzie, w drodze do domu nie wpadłem na żaden
pomysł. Dokładniej mówiąc, na żaden sensowny pomysł. Pomysłów głupich miałem co niemiara. Ale wszystkie
obracały się wokół przesłanki, że wasz ulubiony potworek nie ma piątej klepki, z czym za nic nie mogłem się
pogodzić. Może dlatego, że nie czułem się wcale bardziej obłąkany niż przedtem. Bo przecież nie zauważyłem,
żeby ubyło mi szarej substancji. Nie zauważyłem, żebym myślał wolniej czy dziwaczniej, no i jak dotąd nie
gadałem z duchami, a przynajmniej nic o tym nie wiedziałem.
187
Nie licząc snów, naturalnie. Ale czy sny naprawdę się liczyły? Czy nie jest tak, że we śnie wszyscy jesteśmy
obłąkani? Czyż sen nie jest procesem, dzięki któremu możemy wrzucić nasz obłęd do mrocznej jamy, jaką jest
podświadomość, obudzić się rano i zjeść na śniadanie płatki, zamiast dziecka sąsiada?
Nie licząc snów, wszystkie pozostałe elementy pasowały jak ulał: to nie ja, tylko ktoś inny rzucił we mnie
głową. To ktoś inny podarował mi lalkę Barbie i ułożył zwłoki w intrygujący wzór. Ktoś inny. Nie ja, nie wasz
dobry, drogi Dexter. I to nie ja byłem na zdjęciach na płytce. Obejrzę je i raz na zawsze udowodnię, że...
Mogę być jednak zabójcą?
Brawo, Dexter. Bardzo dobrze. A mówiłem, że istnieje proste, logiczne wytłumaczenie. To po prostu ktoś inny,
kto tak naprawdę jest mną. Oczywiście. Wszystko trzyma się kupy, prawda?
Dojechałem do domu i ostrożnie zajrzałem do mieszkania. Wyglądało na to, że nikt tam na mnie nie czeka.
Naturalnie nie było żadnego powodu, żeby ktoś czekał. Jednakże myśl, że terroryzujący miasto lucyfer wie,
gdzie mieszkam, była trochę denerwująca. Zdążył już udowodnić, że jest potworem, który nie cofnie się przed
niczym. Że może przychodzić tu o każdej porze dnia i nocy i podrzucać mi głowy lalek. Zwłaszcza jeśli jest
mną.
Ale oczywiście mną nie był. Naturalnie, że nie. Wypatrzę na zdjęciach jakiś mały, malutki szczegół, który
dowiedzie, że podobieństwo jest zupełnie przypadkowe. Że przypadkowe jest również to, iż potrafię tak dobrze
wczuć się w prawdziwego mordercę. Tak, to na pewno seria okropnych, całkowicie logicznych przypadków.
Chyba powinienem zadzwonić do redakcji Guinnessa. Ciekawe, jaki jest rekord niepewności, czy popełniło się
serię zabójstw, czy nie.
Puściłem płytę Philipa Glassa i usiadłem w fotelu. Muzyka poruszyła wypełniającą mnie pustkę i po kilku
minutach odczułem przypływ spokojnej, zimnej logiki. Włączyłem komputer. Włożyłem płytkę i obejrzałem
zdjęcia. Powiększałem je i oddalałem, robiłem wszystko, co umiałem, żeby oczyścić je i wyostrzyć, w tym
rzeczy, o których tylko słyszałem i które wymyśliłem na poczekaniu. Nie poskutkowa-
188
ło. Nie posunąłem się do przodu ani o krok i skończyłem tam, gdzie zacząłem.Wyostrzenie twarzy mężczyzny
na zdjęciach było po prostu niemożliwe, nie przy tej rozdzielczości. Mimo to nie zrezygnowałem. Obróciłem
zdjęcia i obejrzałem je pod innym kątem. Wy drukowałem je i obejrzałem pod światło. Zrobiłem wszystko, co na
moim miejscu zrobiłby każdy normalny człowiek i chociaż naśladowanie Homo sapiens szło mi doskonale, nie
odkryłem nic ponad to, że mężczyzna jest łudząco podobny do mnie.
Nie mogłem rozróżnić żadnych szczegółów, nawet szczegółów ubrania. Miał na sobie koszulę, która mogła być
biała, brązowa, żółta, a nawet błękitna. Stał w świetle argonowego reflektora, a te świecą upiornym, różowo
pomarańczowym światłem. Dodać do tego niską rozdzielczość ekranu monitora i nic więcej nie było tam widać.
No i był w spodniach, długich, luźnych i jasnych. Krótko mówiąc, miał na sobie ubranie, które mógł mieć
dosłownie każdy, łącznie ze mną. W ubrania z mojej szafy mógłbym wyposażyć cały pluton sobowtórów
Dextera.
Udało mi się powiększyć fragment obrazu, na którym widać było bok furgonetki, i odczytać z niego kilka liter:
literę A", a poniżej litery B", R" i C" albo O". Furgonetka stała pod kątem, tak że widziałem tylko to.
Zdjęcia nie podsunęły mi żadnej wskazówki. Obejrzałem je jeszcze raz: mężczyzna zniknął, pojawił się i zniknął
ponownie, tym razem z furgonetką. Brak dobrej perspektywy, ani jednego, choćby przypadkowego ujęcia tablicy
rejestracyjnej, ani jednego powodu, żeby z całym przekonaniem stwierdzić, że jest to lub nie jest nasz
dobry, drogi Dexter.
Kiedy w końcu oderwałem wzrok od ekranu monitora, za oknem było już ciemno. Wtedy zrobiłem coś, co każdy
normalny człowiek zrobiłby już kilka godzin wcześniej: rzuciłem to w cholerę. Teraz mogłem jedynie czekać na
Deborę. I pozwolić, żeby moja biedna, udręczona siostrzyczka zawiozła mnie do aresztu. Bo tak czy inaczej,
byłem winny.Tak czy inaczej, powinno się mnie zamknąć. Może wsadzą mnie do jednej celi z McHale'em.
Nauczyłby mnie tańczyć szczurzy taniec.
I pomyślawszy to, zrobiłem coś cudownego.
Zasnąłem.
189
24
Nic mi się nie śniło. Nie miałem wrażenia, że opuszczam własne ciało i dokądś szybuję. Nie widziałem parady
upiornych, zde-kapitowanych, bezkrwawych ciał. Nie tańczyły mi w głowie śliwki w czekoladzie. Nie było tam
dosłownie nic, nawet mnie, tylko czarny, bezczasowy sen. Mimo to kiedy obudził mnie dzwonek telefonu, od
razu wiedziałem, że chodzi o Deborę, że siostra nie przyjdzie. Ręka spociła mi się, zanim zdążyłem podnieść
słuchawkę.
- Mówi kapitan Matthews. Z detektyw Morgan poproszę.
- Nie ma jej - odparłem i na myśl o tym, co to oznacza, poczułem, że coś się we mnie zapada.
Hm. Cóż, nie tak mi... Kiedy wyszła?
Odruchowo zerknąłem na zegarek; był kwadrans po dziewiątej i spociłem się jeszcze bardziej.
- W ogóle nie wyszła. Nie było jej tu.
- Powiedziała, że jedzie do pana. Jest na służbie, powinna tam być.
Jak widać, nie dojechała.
- Cholera. Mówiła, że ma pan jakieś dowody. - Bo mam odparłem. I odłożyłem słuchawkę.
Miałem dowody, byłem tego przerażająco pewny. Nie wiedziałem tylko, jakie. Musiałem się tego dowiedzieć i
zostało mi bardzo mało czasu. Konkretnie mówiąc, nie mnie, tylko Deborze.
I znowu nie byłem pewny, skąd o tym wiem. Nie powiedziałem na głos: On ma Deborę". Przed oczami nie
stanął mi niepokojący obraz tego, co nieuchronnie ją czekało
|
WÄ
tki
|