ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Czy to, że
Alikhan
jest synem Wlencinga, ma tu jakieś znaczenie?
- Chyba dodaje mu wiarygodności. Tak czy owak, Senza od łat toczy wojnę
z jastrzębiami musthów i korzysta z każdej okazji, żeby wziąć ich na krótszy
łańcuch.
Alikhan przypuszcza, że możemy dać mu taką sposobność, w wyniku czego dojdzie do
zawieszenia działań wojennych, a potem zapewne i do jakichś rozmów pokojowych -
powiedział Hedley.
- Musthowie chyba jeszcze pamiętają, jak się dla nich skończyła poprzednia wojna
z Konfederacją - mruknął Garvin.
- Oby, bo inaczej Alikhan wyjdzie na ostatniego błazna - stwierdził Njangu. -
Czy
pomyśleliście, co będzie, jeśli te mapy, które zdobyliśmy, nie zaprowadzą nas do
Senzy?
Szczęście szczęściem, ale...
- Pomyśleliśmy - przerwał mu Hedley. - Wylądujemy gdzieś po drodze i poślemy
Alikhana, żeby poszukał sklepu z mapami.
Njangu spojrzał na Hedleya z niedowierzaniem.
- Co proszę...? No dobrze. Wracajmy zatem do naszych baranów. Domyślam się, że
załogę skompletujemy ze zwiadowców?
- Dobrze się domyślasz.
- A po starcie będziemy zabawiać Alikhana i parzyć pilotowi kawę?
- Właśnie. Weźmiemy też Bena Dilla i wszystkich, którzy mają choć minimalne
doświadczenie w lotach kosmicznych. Łącznie jeszcze z piętnaście osób.
- Za mało - stwierdził Garvin.
- Reszta kompanii i tak będzie miała dość roboty - jęknął Hedley. - Mamy tu
wojnę,
panowie, i nie mogę oddać wam zbyt wielu ludzi tylko dlatego, że chcecie się
bawić
w kawalerię kosmiczną.
- Mniejsza z tym - powiedział Njangu. - Wiem, gdzie możemy znaleźć załogantów.
Nie podoba mi się tylko sam początek planu i pomysł, żeby wykorzystać ostatniego
aksaia do
pozoracji. Łatwo może nam się wszystko posypać.
- Masz lepszy pomysł? - spytał Hedley.
- Owszem. Dysponujemy pewnym zapleczem, niech no tylko nasz przystojny kolega...
- Chwilę - zaprotestował Garvin.
- Żadne chwilę, tylko pod prysznic, kwiatek w klapę i do roboty... sir.
- To podniecające - powiedziała Karo Lonrod, gdy Erik Penwyth łagodnie posadził
ślizgacz pod rezydencją Jasith Mellusin. - Nigdy jeszcze nie byłam zasłoną
dymną.
- Na pewno ci się uda - stwierdził Erik.
- Albo nie. Jak myślisz, jest coś jeszcze między Garvinem a Jasith?
- Co na przykład?
- Coś związanego z wojną... Co wyjaśniałoby też, dlaczego jesteś taki tajemniczy
w kwestii tych swoich wyjazdów i przyjazdów i dlaczego ojciec dał ci w zeszłym
tygodniu
czek na naprawdę pokaźną sumę.
- Wojna już się skończyła.
- Jestem grzeczną dziewczynką i też tak mówię. Ale mogę przestać być grzeczna.
- Czasem zastanawiam się... - zaczął Erik, ale przerwał z ulgą, widząc, że
Jasith
z mężem wychodzą przed próg. Jasith przelotnie ucałowała Loya i pobiegła do
ślizgacza. Erik
opuścił szybę.
- Szkoda, że nie możesz zabrać się z nami, chłopie! - zawołał. - Ta wystawa to
jest
coś!
Kuoro uśmiechnął się sztucznie i wrócił do domu. Jasith wśliznęła się na tylne
siedzenie.
- Ruszaj! Słowo daję, mój mąż z każdym dniem bałwanieje coraz bardziej.
- Dokumenty - powiedział pierwszy musth, podczas gdy drugi, z blasterem gotowym
do strzału, cofnął się o krok.
Njangu lewą ręką wyciągnął powoli kartę z kieszeni. - Dokumenty - powtórzył
obcy.
Zapewne było to jedyne słowo, jakie znał w języku ludzi.
Gruba tuba, którą Njangu trzymał w prawej dłoni, huknęła głucho i musth
zakrztusił
się krwią. Njangu cisnął pusty jednostrzał w oczy drugiego, odkopnął jego
blaster na ułamek
sekundy przed strzałem, przykucnął i skoczył, mierząc czołem w głowę żołnierza.
Musth
syknął i odruchowo machnął łapą, rozdzierając Njangu przedramię.
Yoshitaro obrócił się bokiem do obcego, dwa razy kopnął go w żebra i cofnął się
nieco, gdy przeciwnik rzucił się na niego. Zablokował cios mustha, i pod jego
gardą uderzył
w krtań. Coś chrupnęło. Obcy zachwiał się, upadł i więcej już się nie poruszył.
- Dobrze - powiedziała Jo Poynton, wyrastając jak spod ziemi. - Poradziłeś
sobie,
zanim zdążyliśmy wystrzelić.
- Ale i tak dzięki za wsparcie - powiedział Njangu, patrząc na rozpełzającą się
po
rękawie ciemnoczerwoną plamę. - Chyba muszę pogadać z naszą sekcją fałszerstw.
Karta ze
stołówki to chyba jednak za mało. Daj mi jakiś bandaż, zanim więcej tego
towarzystwa
przylezie. I jakieś piwo
|
WÄ
tki
|