ďťż

Zapewne, niezbyt lubi rodzaj ludzki, ale traktuje swój zawód niczym powołanie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
-Nubijczyk niskiego pochodzenia, jakiś... -Pozbawiony złudzeń człowiek tej ziemi. Nikt nie zdoła go przekupić. Wezyr przerwał dyskusję. -Kem został mianowany szefem policji w Memfisie. Kto jest temu przeciwny, niech przedstawi swoje argumenty przed moim trybunałem. Jeśli uznam, że są nie do przyjęcia, zostanie skazany za naruszenie dóbr osobistych. Zamykam posiedzenie. W obecności dziekana przedsionka Mentemozis przekazał Kemowi kij z kości słoniowej, zakończony dłonią, która symbolizowała władzę szefa policji, oraz amulet w kształcie rożka księżyca, z wyrytym w nim okiem i lwem, emblematami czujności. Mimo nominacji Nubijczyk nie zgodził się zamienić swego łuku, strzał, miecza i kija na szaty notabla. Kem nie podziękował Mentemozisowi, który był bliski apopleksji. Nie wygłoszono żadnego przemówienia. Nieufny Nubijczyk natychmiast wypróbował swoją pieczęć, z lęku, że dawny szef policji mógł ją sfałszować. -Jesteś zadowolony? -zapytał nosowym głosem Mentemozis. -Byłem świadkiem ścisłego przestrzegania dekretu wezyra -odparł spokojnie Pazer. -Jako dziekan przedsionka rejestruję przekazanie kompetencji. -To ty przekonałeś Bageja, żeby mnie zdjął. -Wezyr postąpił zgodnie ze swym obowiązkiem. Skazały cię na to twoje własne błędy. -Powinienem cię był... Mentemozis nie ośmielił się wymówić słowa, które paliło mu usta. Powstrzymał go wzrok Kema. -Grożenie śmiercią to przestępstwo -oświadczył surowo Kem. -Ja nic takiego nie powiedziałem. -Nie próbuj niczego przeciw sędziemu Pazerowi, bo będę musiał wkroczyć. -Podwładni czekają na ciebie -rzekł sędzia. -Powinieneś jak najszybciej opuścić Memfis. Mentemozis, mianowany nadintendentem rybołówstwa w Delcie, miał zamieszkać w małym mieście na wybrzeżu, gdzie nie przygotowywano żadnych spisków, prócz obliczania cen ryb zależnie od ich wagi i rozmiarów. Były policjant szukał jeszcze jakiejś ostrej repliki, ale widok hieratycznego Nubijczyka odebrał mu natchnienie. Kem ukrył swoją rękę sprawiedliwości i oficjalny amulet na dnie drewnianej skrzyni, pod kolekcją azjatyckich sztyletów. Zostawiając prace administracyjne biegłym w tych nudnych ćwiczeniach skrybom, zamknął za sobą drzwi dawnego gabinetu Mentemozisa, zdecydowany pojawiać się tam tylko na krótko. Ulica, pola, przyroda były i pozostaną jego ulubioną domeną. Nie aresztuje się winnych, czytając piękne papirusy. Dlatego też radował się podróżą na wieś w towarzystwie Pazera. Zeszli z pokładu w Hermopolis, świętym mieście boga Tota, mistrza świętego języka. Dosiadłszy osłów wyspecjalizowanych w transportowaniu szacownych jeźdźców, przemierzali wspaniałą i spokojną wieś. Był okres siewów. Ziemia, wzbogacona mułem po wylewie, oddawała się pługom i motykom, które rozbijały grudy. Ustrojeni w wieńce z kwiatów siewcy rzucali ziarno w glebę, opróżniając jednym szerokim gestem małe woreczki z włókna papirusów. Przechodzące przez pola owce, byki i świnie wbijały ziarno w ziemię. Niekiedy oracz mógł dostrzec rybę uwięzioną w kałuży. Kozły prowadziły swoje stada na dobre tereny. Ich pasterze wymachiwali jakże przydatnymi skórzanymi batami, których strzelanie naprowadzało niezdyscyplinowane sztuki na właściwą drogę. Zgodnie z alchemicznym procesem, analogicznym do śmierci i zmartwychwstania Ozyrysa, przykryte już ziarno uczyni z Egiptu żyzną i zamożną ziemię. Posiadłość Denesa była olbrzymia. Obsługiwały ją trzy wsie. W największej Pazer i Kem napili się koziego mleka i skosztowali słonego i gęstego jogurtu, przechowywanego w glinianych dzbanach. Rozsmarowali go na kromkach chleba, dodając świeżych ziół. Do fermentowania mleka, które nie było kwaśne, wieśniacy używali ałunu z Wielkiej Oazy El-Charga i wytwarzali bardzo cenione sery. Nasyciwszy głód, obaj mężczyźni ruszyli piechotą aż do olbrzymiej farmy Denesa, złożonej z kilku budynków, spichrzów na zboże, piwnic na wino, tłoczni soków owocowych, obór, stajni, kurników, piekarni, rzeźni i warsztatów. Policjant i sędzia najpierw wymyli sobie ręce i nogi, a potem zażądali spotkania z intendentem majątku. Jakiś masztalerz poszedł go szukać w stajni. Ledwie owa ważna osobistość dojrzała Pazera, wzięła nogi za pas. Kem się nie ruszył. Skoczył natomiast jego pawian i błyskawicznie rzucił uciekiniera w kurz drogi. Jego kły zanurzyły się w ramię intendenta, który natychmiast przestał się wyrywać. Kem uznał, że to odpowiednia pozycja do poważnego przesłuchania. -Miło znów cię widzieć -rzekł Pazer. -Przeraziła cię nasza obecność. -Zabierzcie tę małpę! -Kto cię tu zatrudnił? -Przedsiębiorca przewozowy Denes. -Z polecenia Kadasza? Intendent zawahał się. Szczęki małpy zacisnęły się mocniej. -Tak, tak! -Więc nie miał pretensji, że go okradłeś. A może jest proste wyjaśnienie: Denes, Kadasz i ty jesteście wspólnikami. Skoro próbowałeś uciekać, to widać ukrywasz na tej farmie dowody winy. Przygotowałem nakaz natychmiastowego przeszukania. Zechcesz nam pomóc? -Mylicie się. Kem najchętniej wykorzystałby swoją małpę, ale Pazer wybrał łagodniejsze i bardziej metodyczne rozwiązanie. Intendenta podniesiono, skrępowano i umieszczono pod strażą kilkunastu wieśniaków, którzy nienawidzili jego tyranii. Oni to powiedzieli sędziemu, że podejrzany zakazywał wchodzić do jednego ze składów; zamykał go na kilka drewnianych rygli. Kem zniszczył je za pomocą sztyletu. Wewnątrz stało mnóstwo kufrów, których pokrywy, to płaskie, to wypukłe, to znów trójkątne, przyczepione były sznurkami nawiniętymi wokół dwóch guzów: jednego na boku kufra, drugiego na wierzchu pokrywy. Były tu też bardzo cenne rozmaitych rozmiarów meble. Kem rozciął sznurki. W wielu kufrach z drzewa sykomorowego znajdowały się doskonałej jakości kupony pierwszorzędnego lnu, suknie i prześcieradła. -Skarb damy Nenofar? -Zapytamy ją, czy miała pozwolenie, żeby to wynieść z tkalni. Obaj mężczyźni zabrali się do kufrów z miękkiego drewna, fornirowanych hebanem i ozdobionych wstawkami z mozaik. Zawierały setki amuletów z lapis-lazuli. -To prawdziwy skarb! -zawołał Kem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.