ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Popatrz - Packard wskazał na znajdującą się przed
nimi, kilka rumbów z prawej burty, niewielką flotyllę
małych jachtów, wszystkiego jakieś dwadzieścia łodzi.
Bolling słyszał muzykę niosącą się po wodzie. I śmiech.
Lecz trzymali się razem i pomachali do mijającego ich
kutra. Kilku strażników odpowiedziało na pozdrowienie.
Prowadził dwusilnikowy, biało-bordowy jacht firmy
Mainship. Na rufie miał wymalowaną nazwę Yankee Liz.
- Ramsey - Bolling zwrócił się do swojego radioope-
ratora - daj tu Yankee Liz.
Ramsey był prawie dzieckiem, prosto ze szkoły. Za-
gadał do mikrofonu, posłuchał, skinął głową i popatrzył
na swojego szypra. Bolling gestem poprosił o mikrofon.
- Yankee Liz - powiedział - tu Straż Przybrzeżna.
Dokąd płyniecie?
Widział kapitana na mostku, pochylonego nad ra-
diem. Był to niski, przysadzisty mężczyzna, za ciemno
jednak było, żeby zobaczyć cokolwiek więcej.
- Wynosimy się na noc z cieśniny.
- Dokąd zmierzacie? - ponownie spytał Bolling.
- Peekskill.
- Wszyscy? Płyniecie razem?
- Część udaje się do Croton-on Hudson.
- Nikt nie wybiera się na morze?
- Nie, sir.
- Bardzo dobrze, kapitanie. Dziękuję.
Z lewej burty mijali ciche lotnisko LaGuardia. Bol-
ling widywał je już w takim stanie, zamarłe z powodu
silnego sztormu albo strajku. Jak się zdawało wieża pra-
cowała, dawało się też dostrzec pojazdy na drogach do-
jazdowych. Ale na niebie nie było żadnych świateł.
Minęli wyspę Rikers Island i Heli Gate.
Reliant zniknął z pola widzenia.
Miasto przykucnęło nad rzeką, bezduszne, ponad-
czasowe, nietykalne. Na obu brzegach widniały światła
poruszających się samochodów, wspinały się na wia-
dukty dojazdowe i mijały się na moście Triborough.
Płynęli dalej, dotarli do stóp Manhattanu, szybciej
niż by na to normalnie Bolling zezwolił, ale czuł się przy-
tłoczony wąskimi przesmykami East River. Pokazały się
wyspy Governors i Statuy Wolności. Port wyglądał spo-
kojnie, wokół niego bezustannie przetaczał się ruch ulicz-
ny. Minął ich prom.
Sprawdził jego rozkład kursów. Promy miały zakoń-
czyć pracę o 22:30.
- Zaskoczyło mnie, że nie ogłosili zamknięcia mo-
stów do czasu wyjaśnienia się sytuacji - powiedział.
- Myślę, że to byłby koszmar, kapitanie - odparł Pac-
kard. - Nie sądzę by ktokolwiek to zrobił, jeśli nie byłby
pewien, że coś nadciąga.
Rozmawiali o tym cały dzień. Żaden z nich nie przy-
znałby się do czegokolwiek innego niż sceptycyzm. Ko-
lejne typowe zawracanie głowy przez rząd. Niemniej Bol-
ling bardzo się cieszył, że przez Narrows wypływa na
szeroki Atlantyk.
8.
Mikro. 22:07.
Tony i Saber, podchodzący wzdłuż wiązki naprowa-
dzającej, widzieli światła lądowiska w Alfonsie, jasne
i wyraziste, wręcz wesołe na tle monotonnego krajobra-
zu. Słońce znajdowało się za horyzontem wyżyny na
wschodzie, prawdopodobnie do świtu brakowało kilku
godzin. W tym dziwnym oświetleniu krater wyglądał ja-
koś inaczej, obco.
Kiedy tylko skończył się wywiad z Keithem Morley-
em, Saber zeszła na pokład towarowy i włożyła skafan-
der. Tony cieszył się, że rozmowa z dziennikarzem już
się skończyła. Przemawianie do milionów ludzi przera-
żało go bardziej niż kometa. Na powierzchni globu zmie-
niły się światła i zaczęły się otwierać wrota.
- Mikro - głos Bigfoota w radiu. - Tony, jak stoimy?
- Dokładnie w celu.
- Okay. Wszyscy tu są spakowani i gotowi do drogi.
- Zrozumiano.
-Ale straciliśmy jednego.
- Baza., powtórz.
- Straciliśmy jednego. Chandler nie leci.
- Zrozumiałem - chwila milczenia. - Dlaczego?
- Kłopoty z sercem - Bigfoot zmienił ton. - Kiedy
tylko siądziesz na platformie, startujemy z robotą we-
dług planu. Saber ma na sobie sprzęt?
- Za kilka minut będzie gotowa.
- Okay. Muszę teraz kończyć. Potrzebuję kilku mi-
nut na przejście przez śluzę.
- Zrozumiałem.
- Kiedy znajdę się w doku, będę mógł z tobą rozma-
wiać, ale nie będę widział żadnych wskaźników. Jesteś
więc zdany na siebie.
- Wiem.
Lądowanie w doku na ręcznym sterowaniu to nie
rutynowy manewr, ale Tony nie spodziewał się żadnych
kłopotów.
- Będziemy mieli wiązkę naprowadzającą przy star-
cie.
- Dobrze
|
WÄ
tki
|