ďťż

- Słyszysz, jak cieszy się Slamet, że wydobyliśmy się wreszcie z matni? Rozpalaj ognisko! Nie potrzeba mu było powtarzać tego dwa razy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wiedział tak samo dobrze jak ja, że na ciemne moce nie ma lepszego lekarstwa. Rzeczywiście, gdy rozbłysły płomienie, od razu poczuliśmy się raźniej. - Zjadłbym coś - mruknął Udian takim tonem, jakby już zapomniał o wszystkim. - Ale nie ma nic - odparłem dość obojętnie, choć i mnie zaczął dokuczać głód. Udian przeciągnął się ostrożnie i jęknął. Odezwał się ból. - Wszystko przez ciebie - powiedział w złości. - Byłbym syty, gdybyś nie odganiał mnie od jedzenia. Nic nie odrzekłem. Czynił mi niewątpliwie słuszne wyrzuty. Tylko mrówki będą miały teraz uciechę z naszej żywności. W przyszłości postanowiłem postępować ostrożniej. Przedrzemaliśmy jakoś tę noc, a gdy tylko ukazało się słońce, skierowaliśmy się w stronę kampongu. Pożywiliśmy się w pierwszej chacie, ale ludzie spoglądali na nas dość podejrzliwie. Nic dziwnego, tacy, którzy wracają ze Slametu z nocnej wyprawy, nie mogą budzić w nikim ufności. Kto wie nawet, czy nie oddaliby nas w ręce władzy, ale na szczęście moja puszka powstrzymywała ich od nierozsądnych wystąpień. - Co tam trzymasz w środku? - zapytał jakiś bardzo energicznie wyglądający młodzieniec, gdy szliśmy przez wieś. Czułem, że mogę mieć z nim sporo kłopotów. Nie wyglądał na uprzejmego. Postanowiłem wyznać mu prawdę. - Demony Zniszczenia - szepnąłem pochylając się nad nim. Odskoczył jak oparzony. Nie mógł nie uwierzyć, ponieważ nasze ciała wyglądały okropnie, a twarze też z pewnością zdradzały ślady niedawnych walk. Ruszyliśmy dalej. Dzieciarnia wyprowadzała bawoły z zagród. Przed domami, tak samo jak u nas, rosły palmy kokosowe, cukrowe i sagowe, banany, drzewa muszkatowe i wanilia, a tu i ówdzie pojawiały się kępy bambusów. Gdzieniegdzie uderzały swoim przepychem śliczne, czerwone malwy i pokryte kwieciem jaśminy. Właśnie przechodziliśmy koło jednego z takich ogródków, gdy poza kępą zieleni ujrzeliśmy siedzącą na progu starszą kobietę. Coś mnie uderzyło w tej pochylonej postaci. Patrzyła na nas, ale wzrok jej był zamglony, twarz zapadnięta, w każdej zmarszczce czaił się ból. Pozdrowiłem ją grzecznie i przystanąłem. - Niełatwe jest życie - rzekłem ze smutkiem, gdyż żal ścisnął mi serce na widok tej skulonej postaci. - Zajrzało do chaty jakieś nieszczęście? Jej nieruchome oczy zdawały się mnie nie dostrzegać. Sądziłem, że nie dosłyszała, więc powtórzyłem pełne współczucia pytanie. - Spójrz! - westchnęła, wyciągając przed siebie rękę. - Spójrz tam, na te rośliny... Zobaczyłem niewielkie pólko, na którym rosła kukurydza. Zasadzona była widocznie niedawno, listki były niewielkie. Lęk człowieka ogarniał, gdy na nie patrzył. Część roślin leżała na ziemi martwa. Inne pochylały się chorobliwie. - To klęska!... - wykrztusiłem z trudem, wstrząśnięty tym widokiem do głębi. - Tak, to klęska - potwierdziła kobieta żałośnie. - Przy ostatnim zbiorze jeszcze coś tam zdołało się uratować. Teraz nie będzie co jeść... - A ryż? - bąknąłem niepewnie. - Nie mam go na czym uprawiać. Popatrzyłem na nią zmieszany. Musiała być wdową, jeśli przydzielono jej tak mało ziemi. - Czy to tylko na twoim polu, matko? - spytałem. - Czy u sąsiadów jest lepiej? - Nie, ale oni sobie poradzą. Pola ich są większe, a poza tym są tam przecież mężczyźni... Głęboko wzruszony udałem się na pólko i obejrzałem z bliska łodygi. Jedną wyrwałem. Dwa górne listki były rozwinięte normalnie, za to dolne opadały bezwładnie. Zastanowiłem się nagle. Uderzyły mnie niewielkie, okrągłe plamki, które dopiero teraz spostrzegłem. - Czyżby?... - mruknąłem do siebie. - Ha, gdyby tak było naprawdę! Dopiero by kobiecina odżyła!... W moim sercu zrodziła się cicha nadzieja. Zbliżyłem się powoli do domu. - Nie rozpaczaj jeszcze, matko - przemówiłem ostrożnie. - Może znajdę jakąś radę na to nieszczęście. Kobieta pokiwała bezradnie głową. - Nic na to nie poradzisz, mój synu - rzekła w zwątpieniu. - To Demon Zniszczenia. Różni próbowali mu się przeciwstawić. Niestety, nic z tego nie wyszło... Raptownie nabrałem w płuca powietrza. Demon Zniszczenia! Więc nie omyliły mnie moje przeczucia! - Nie martw się, matko! - zawołałem radośnie. - Demony to moja specjalność
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.