Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– No jak tam, jakie¶ postępy w sprawie Mayberry’ego? Seamus zerkn±ł na Gila.
– Sam nie wiem. Jak s±dzisz? Gil wzruszył ramionami.
– Zależy. Hollister powiedział co nieco.
Seamusowi wydawało się, że Rico znieruchomiał na moment. Niestety, miał na nosie okulary przeciwsłoneczne i nie widzieli jego oczu.
– Sam Hollister?
– We własnej osobie – potwierdził Gil. – Znasz go?
– Mieszka tutaj. Kilka razy rozmawiałem z nim.
– I co o nim s±dzisz? Rico zawahał się wyraĽnie.
– Wiecie, co dzieje się z ludĽmi na staro¶ć. Trochę dziwaczej±.
– Według mnie nie wygl±dał na dziwaka – sprzeciwił się Seamus.
– Według mnie też nie – dodał Gil.
– Czasami rzeczywi¶cie bywa normalniej szy niż pozostali – Rico znowu wzruszył ramionami. – Więc co wam powiedział?
– Tylko że obawia się, że straż obywatelska może nieco zbyt... hm, zbyt poważnie traktuje swoje obowi±zki. – Seamus powiedział to od niechcenia, jakby sam w to nie wierzył, ale tym razem nie miał żadnych w±tpliwo¶ci. Rico mocno zagryzł wargi. Gil także to zobaczył.
– A co ty na to, Rico? – zainteresował się Gil. – Jak my¶lisz, czy który¶ z tych starych dziwaków mógł wzi±ć sprawiedliwo¶ć we własne ręce?
Rico utkwił wzrok w chodniku i milczał. Seamus odezwał się znowu.
– Według Hollistera powiedziałe¶ mieszkańcom, że nie musz± zeznawać, je¶li nie maj± ochoty.
– Boże! – Rico gwałtownie podniósł głowę. – Tak, tak powiedziałem, jakie¶ cztery, pięć miesięcy temu. Kobiety obawiały się, że będ± musiały zeznawać przeciwko handlarzom narkotyków. Więc uspokoiłem je, że nikt nie musi zeznawać, że to indywidualna decyzja. A co w tym złego?
– Nic – odparł Gil spokojnie. – Więc to dzięki tobie mogli udawać, że s± głusi i ¶lepi?
– Mniej więcej. Chciałem tylko uspokoić starsze panie.
– NajwyraĽniej dobrze sobie zapamiętały twoje słowa.
– Taak. – Rico z westchnieniem opu¶cił głowę.
Seamus przerwał milczenie.
– Co zatem powiesz na przypuszczenie Hollistera, że Mayberry’ego zastrzelił kto¶ z mieszkańców?
Rico gło¶no wypu¶cił powietrze z płuc.
– Może ma rację.
– Wiesz kto?
– Przysięgam na Boga, nie wiem. – Rico powoli tracił cierpliwo¶ć. – Przecież to garstka wystraszonych staruszków. Kiedy dowiedziałem się, że kogo¶ tu zastrzelono, my¶lałem, że to porachunki gangów.
– Tylko że Mayberry był niewinny. Zwykły chłopak, jechał tędy na skróty.
– No tak.
Seamus nie dawał za wygran±.
– A gdybym cię zapytał, kto, twoim zdaniem, najszybciej poci±gn±łby za spust? Gdyby, oczywi¶cie, to naprawdę był kto¶ z mieszkańców?
Rico wzruszył ramionami, jakby nie miał zamiaru odpowiadać, i rzucił:
– Barney Wieberneit. Nie twierdzę, że to on, ale on pierwszy przyszedł mi na my¶l.
– Dzięki, Rico – powiedział Seamus. Akurat w tej chwili nagły podmuch wiatru owin±ł jego krawat wokół niedojedzonego loda. Zakl±ł siarczy¶cie.
Gil parskn±ł ¶miechem, nawet Rico się u¶miechn±ł. Od tej chwili był spokojniejszy i mówił znacznie swobodniej. Seamus i Gil, zadowoleni, pojechali na miejsce zbrodni.
– To tu – stwierdził Seamus czterdzie¶ci minut póĽniej. Wyci±gnęli z Rico tyle informacji na temat mieszkańców, że wydawało im się, że wiedz±, kogo pytać o Wiebemeita. Był wczesny wieczór, większo¶ć mieszkańców powinna być w domu. Rico twierdził, że Bamey Wieberneit jest fanatykiem swojego trawnika i podlewa go każdego wieczora.
Seamus zaproponował, by poczekali, aż wyjdzie na zewn±trz, i dopiero wtedy zapukali do drzwi s±siada. Chcieli, żeby się zdenerwował.
Barney Wieberneit był potężnym władczym mężczyzn±, trzymaj±cym się prosto mimo siedemdziesięciu kilku lat. Miał siwe włosy i kwadratow± szczękę.
– Wyobrażam go sobie jako żołnierza piechoty morskiej w czasie drugiej wojny ¶wiatowej – rzucił Gil. – Pewnie odważny chłopak.
– Na pewno.
Seamus, który w młodo¶ci także służył w zielonych beretach, rozpoznał byłego żołnierza. Czasami wydawało im się, że sami stanowi± prawo.
Najpierw postanowili spotkać się z Hermanem Glowinskym. Zdaniem Rico, je¶li to naprawdę Wieberneit zastrzelił Mayberry’ego, Glowinsky będzie wiedział najwięcej.
– Widział nas – zauważył Gil.
Rzeczywi¶cie. Wieberneit przestał podlewać kwiaty i przygl±dał im się otwarcie. Czujny obywatel.
– ChodĽmy.
Seamus wysiadł z samochodu
|
WÄ…tki
|