ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Nie podsłuchiwałem - zapewnił Alleyne, gdy nieco ochłonęli. - To nie wypada, zresztą Bea pewnie by zdradziła moją obecność. Ale usłyszałem, jak Wulfric mówił, że ona jest przeciwieństwem kobiety, jaką by sobie wybrał. A pani Derrick odparła z najwyższą pogardą, że on na pewno nie chce się żenić, skoro ma dwie kochanki.
Na chwilę zapadła cisza, po której nastąpił kolejny wybuch śmiechu.
- Kochany Wulfric - westchnęła Rachel, ocierając oczy chusteczką. - Chyba naprawdę się zakochał, jeśli dał się sprowokować do tak niestosownego zachowania.
Wizja zakochanego Wulfrica rozśmieszyła mężczyzn, ale kobiety zgodziły się z Rachel.
- Ona po prostu musi zostać moją bratową - oświadczyła Freyja. -Już ja się o to postaram.
- Biedny Wulfric - powiedział Joshua. - Nie ma żadnych szans.
- Biedna ciotka Rochester! -wtrącił Rannulf z szerokim uśmiechem. - Z taką determinacją stara się skojarzyć Wulfa z siostrzenicą Rochestera, że nie widzi, co się dzieje tuż pod jej nosem. A przecież jest z Bedwynów, więc nie może nie widzieć własnego nosa.
- Powinniśmy zejść do salonu na podwieczorek - zasugerowała Eve. - Inaczej uznają nas za bandę dziwaków, a biedna Amy zostanie posadzona na sofie sam na sam z Wulfrikiem.
- Musimy się postarać, by Wulf i pani Derrick jak najwięcej przebywali ze sobą - powiedziała Judith.
- Myślę, że oni sami mogą się o to postarać - rzucił Alleyne.
- Niezupełnie - odparła. - Nie spędziliby razem dzisiejszego popołudnia, gdyby nie przytomność Morgan, która oznajmiła, że obiecała Amy porozmawiać z nią o jej prezentacji na dworze. A gdyby nie spędzili tego czasu ze sobą, nie mieliby okazji do kłótni.
- Co według kobiecej logiki jest rzeczą pożądaną? - spytał Rannulf, uśmiechając się ciepło do żony.
- Gdybym wiedział, że kiedyś będę uczestnikiem spisku, by wyswatać Wulfrica, to zastrzeliłbym się na którymś polu bitwy i zrzucił winę na Francuzów - oświadczył surowo Aidan i otworzył drzwi, dając do zrozumienia, że powinni już wyjść.
Następnego ranka mimo protestów Christine przekonali ją, by wybrała się z nimi na konną przejażdżkę. Mieli nadzieję, że Wulfric jako gospodarz będzie im towarzyszył, ponieważ jechało z nimi również kilkoro gości.
Nie powinnam była dać się namówić, pomyślała Christine. Stawiała właśnie stopę na dłoni lorda Aidana, który pomagał jej dosiąść konia.
Bedwynowie wyglądali, jakby wszyscy urodzili się w siodle. Tak samo panna Hutchinson. Christine wiedziała, że również Melanie, Bertie i Justin są doskonałymi jeźdźcami.
Tylko ona jedna nie.
Nie miała stroju dojazdy konnej, włożyła więc ciemnozieloną suknię podróżną. Musiała też w obecności wszystkich poprosić o najspokojniejszego konia w stajni. Najlepiej kulawego i na wpół ślepego, jak powiedziała lordowi Aidanowi, który dokonywał wyboru. Siedziała w damskim siodle spięta i skupiona na tym, żeby nie spaść. Zacisnęła ręce na cuglach, jakby była to jedyna rzecz, która utrzymywała ją zawieszoną nad ziemią, choć przecież wiedziała, że i tak nie uchronią jej przed upadkiem. Koń oczywiście nie był kulawy ani na wpół ślepy. Lord Aidan zapewnił, że to bardzo spokojny wierzchowiec, lecz już od pierwszej chwili okazał się płochliwy.
Rozumiała, co się dzieje, ale nie mogła nic na to poradzić. Nie jeździła konno od ponad trzech lat. Tamta przejażdżka z Hyde Parku do domu Bertiego w Londynie raczej się nie liczyła.
Rodzeństwo Bedwynów i ich małżonkowie byli bardzo serdeczni. Przywitali się z Christine, dodawali jej otuchy, udzielali rad i śmiali się wraz z nią. "wyjechali ze stajni wszyscy razem, co przez krótki czas dawało jej poczucie bezpieczeństwa.
A potem została sama.
Jedna grupa pociągnęła za sobą pannę Hutchinson, choć markiza Rochester powierzyła ją opiece księcia. Z drugą odjechali Melanie, Bertie, Audrey, sir Lewis i Justin.
Przy Christine został tylko książę Bewcastle.
Czuła się bardzo skrępowana. Nadal nie mogła uwierzyć, że powiedziała mu prawdę o swoim małżeństwie i o śmierci Oscara. Nigdy nikomu się z tego nie zwierzyła, nawet Eleanor, siostrze, z którą była najbardziej związana. Książę jej nie pocieszył. Oczywiście, że nie. Na pewno był zdegustowany, choć podziękował jej za szczerość.. Przez cały wczorajszy wieczór trzymał się z dala od niej, a dziś przy śniadaniu nie odezwał się do niej ani słowem.
- Jeśli mamy dotrzeć do Alvesley przed zmrokiem, powinna pani skłonić tę klacz, by ruszyła do przodu, zamiast tańczyć w miejscu - powiedział.
- Najpierw musimy się lepiej poznać - odparła. - Proszę mi dać chwilę.
- Trixie, poznaj panią Derrick - dokonał prezentacji". - Pani Derrick, to jest Trixie.
- Cieszę się, że udało mi się zainspirować pana do żartów - rzuciła Christine. Zacisnęła ręce na cuglach i klacz zatańczyła w kółko.
- Proszę się rozluźnić - poinstruował książę - bo koń wyczuwa pani napięcie i robi się nerwowy. Trixie pójdzie posłusznie za Karym, jeśli tylko da się jej swobodę. Taki ma charakter.
Rozluźnić się. To wydawało się takie proste. I rzeczywiście. Gdy tylko spróbowała, zadziałało. Trixie potulnie ruszyła za pięknym czarnym ogierem księcia.
- Teraz pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że przed nami nie pojawi się żaden żywopłot - powiedziała Christine. - Kary na pewno zgrabnie go przeskoczy, a Trbde pójdzie w jego ślady. Obawiam się jednak, że ja zostanę na ziemi.
- Obiecuję, że wrócę po panią - zapewnił.
Roześmiała się, a on przyglądał się jej nieprzeniknionym wzrokiem.
- Proszę mi opowiedzieć o Alvesley Park i ludziach, którzy tam mieszkają - odezwała się. - To dom hrabiego Redfielda?
- Tak - potwierdził.
Myślała, że to wszystko, co usłyszy, i postanowiła się nie wysilać, by podtrzymywać konwersację. Jeśli książę zadowoli się ciszą, ona też na niej poprzestanie.
Ale za chwilę książę opowiedział jej historię trzech synów hrabiego
|
WÄ
tki
|