ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Z łatwością mógłby pchnąć kogoś nożem, jednak nie starczyłoby mu siły, by zaatakować gołymi rękami.
Rayburn zapalił zapałkę. Wydaliśmy okrzyk zdumienia. To był Guy Pagett.
Rayburn nie mógł ochłonąć ze zdziwienia.
- Pagett - powtarzał - mój Boże, Pagett! Poczułam swoją przewagę.
- Pana to zaskoczyło?
- Owszem - odparł z mocą. - Nigdy bym nie przypuszczał. - Nagle odwrócił się do mnie. - Pani nie jest zdumiona? No tak, pewnie go pani rozpoznała w chwili, gdy panią zaatakował.
- Nie, nie rozpoznałam go, ale jednocześnie nie jestem zdziwiona.
Popatrzył na mnie podejrzliwie.
- Skąd się tu pani wzięła? I jak dużo pani wie?
Uśmiechnęłam się.
- Sporo, panie... Lucas.
Schwycił mnie za ramię z taką siłą, że skrzywiłam się z bólu.
- Skąd pani zna to nazwisko? - wychrypiał.
- Czyż nie tak się pan nazywa? A może mam zwracać się do pana per mężczyzno w brązowym garniturze?
Był dosłownie jak ogłuszony. Puścił moje ramię i cofnął się o krok.
- Czy pani jest czarownicą? - jęknął.
- Jestem przyjacielem. - Podeszłam do niego. - Już raz proponowałam panu swoją pomoc. Teraz ponawiam ofertę. Czy pan ją przyjmie?
Gwałtowność jego odpowiedzi zaskoczyła mnie.
- Nie chcę mieć do czynienia ani z panią, ani z żadną inną kobietą. Wszystkie jesteście przeklęte.
Poczułam gniew.
- Być może nie zdaje pan sobie sprawy z tego, że jest pan w mojej mocy. Wystarczy, abym powiedziała słowo kapitanowi.
- Spróbuj - zadrwił. Postąpił krok do przodu. - A skoro już o tym mowa, to w tej chwili ty jesteś w mojej mocy. - Jego słowom towarzyszył szybki gest. Poczułam lekki ucisk jego rąk na szyi. - O, właśnie w ten sposób. Jedna chwila i wycisnę z ciebie życie. A potem - jak planował to twój nieprzytomny przyjaciel - oddam twoje zwłoki rekinom na pożarcie. Co ty na to?
Nic nie odpowiedziałam. Roześmiałam się tylko. A przecież zagrożenie było zupełnie realne. W tej jednej chwili czuł do mnie prawdziwą nienawiść. Ale kochałam niebezpieczeństwo, kochałam dotyk jego rąk na swoim gardle. Tej jednej chwili w moim życiu nie zamieniłabym na żadną inną.
Zaśmiał się krótko i puścił mnie.
- Jak się pani nazywa? - zapytał ostro.
- Anna Beddingfeld.
- Czy pani niczego się nie boi, Anno Beddingfeld?
- O tak - odparłam, starając się mówić chłodno, choć przepełniały mnie zupełnie odmienne uczucia - os, sarkastycznych kobiet, młodych mężczyzn, karaluchów i starszych subiektów w sklepie.
Znowu się roześmiał. Potem trącił nogą nieprzytomnego Pagetta.
- A co zrobimy z tym? Wyrzucimy go za burtę? - zapytał beztrosko.
- Jak pan chce - odparłam równie obojętnie.
- Podziwiam pani krwawy instynkt, panno Beddingfeld. Myślę, że go zostawimy, aby wydobrzał. Nie jest poważnie ranny.
- A więc wzbrania się pan przed ponowną zbrodnią - powiedziałam ze słodyczą.
- Ponowną zbrodnią? - popatrzył na mnie autentycznie zdumiony.
- Ta kobieta w Marlow - przypomniałam mu, bacznie obserwując efekt swoich słów.
Jego twarz przybrała nagle nieprzyjemny wyraz. Zdawało się, że zapomniał o mojej obecności.
- Mogłem ją zabić - powiedział. - Czasami zaczynam wierzyć, że naprawdę chciałem ją zabić.
Ogarnęło mnie gwałtowne uczucie nienawiści do tamtej zmarłej kobiety. Gdyby teraz stanęła przede mną, ja także mogłabym ją zabić. On kochał ją niegdyś, musiał ją kochać, musiał... Nie mogło być inaczej.
Wzięłam się w garść i powiedziałam już normalnym głosem:
- Chyba powiedzieliśmy sobie wszystko, co było do powiedzenia. Dobranoc.
- Dobranoc, panno Beddingfeld.
- Do zobaczenia, panie Lucas.
Znowu wzdrygnął się, słysząc to nazwisko.
- Dlaczego powiedziała pani do zobaczenia?
- Ponieważ mam przeczucie, że się jeszcze spotkamy.
- Nigdy, jeśli to będzie zależało ode mnie.
Powiedział to z wielkim naciskiem, ale nie poczułam się urażona. Przeciwnie, przepełniała mnie ogromna satysfakcja. Nie jestem przecież głupia.
- Mimo to uważam, że ta chwila nastąpi - rzekłam już całkiem poważnie.
- Dlaczego?
Potrząsnęłam głową, nie potrafiąc wytłumaczyć, dlaczego tak powiedziałam.
- Nie życzę sobie więcej pani widzieć - rzucił gwałtownie. Zabrzmiało to impertynencko, ale roześmiałam się tylko i oddaliłam w mrok.
Słyszałam, jak szedł za mną, potem jednak się zatrzymał. Przez ciemność poszybowało jedno jedyne słowo: czarownica.
XVII
(Wyjątki z dziennika sir Eustachego Pedlera)
Hotel Mount Nelson, Kapsztad
To naprawdę wielka ulga móc wreszcie opuścić pokład Kilmorden Castle. Przez cały czas pobytu na statku miałem wrażenie, że otacza mnie sieć intryg. Jakby dla ukoronowania wszystkiego, ostatniej nocy Guy Pagett uznał za stosowne wdać się w pijacką bójkę. W każdym razie wszystko na to wskazuje. Cóż innego można pomyśleć o człowieku, który zjawia się nagle z guzem wielkości kurzego jaja i z okiem mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy.
Oczywiście Pagett upierał się, że to nie tak, że za tym wszystkim kryje się jakaś tajemnica. Twierdził, że podbite oko jest rezultatem jego poświęcenia dla moich interesów. Historia, jaką mi opowiedział, była jak zwykle mglista i bezsensowna. Trwało dłuższą chwilę, zanim wreszcie pojąłem, gdzie początek, a gdzie koniec.
Zaczęło się od tego, że zauważył jakiegoś mężczyznę, który zachowywał się bardzo podejrzanie. To były słowa samego Pagetta. Prawdopodobnie zaczerpnął je z historyjek o niemieckich szpiegach. Na czym ma polegać podejrzane zachowanie się, Pagett dokładnie nie wie. Wytknąłem mu to.
- Przemykał się chyłkiem, w dodatku w samym środku nocy, sir.
- A ty sam co wtedy robiłeś? Dlaczego nie leżałeś w łóżku i nie spałeś, jak na dobrego chrześcijanina przystało? - zapytałem z irytacją.
- Kodowałem pańskie depesze, sir, i uzupełniałem dziennik na bieżąco.
Cóż, Pagett musi mieć zawsze ostatnie słowo.
- I co dalej?
- Pomyślałem sobie, że przejdę się trochę. Ten mężczyzna przemykał się korytarzem w pobliżu pańskiej kabiny. Co chwila oglądał się za siebie, więc uznałem, że to jakaś podejrzana historia. Skierował się na schody koło salonu. Poszedłem za nim.
- Mój drogi - powiedziałem - a dlaczegóż to ten biedak nie mógł wyjść sobie na pokład? Po co go od razu śledzić? Niektórzy nawet sypiają na pokładzie, co ja osobiście uważam za wielce niewygodne. Marynarze wymiatają ich potem wraz ze śmieciami o piątej rano
|
WÄ
tki
|