ďťż

Posuwali się skokami pod ostrzałem, ciągnąc za sobą linię...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pierwszą stratę ponieśli bardzo szybko. Ugodzony w głowę skonał natychmiast kapral Czepik, najświeższy żołnierz plutonu. Ci, co go obserwowali między wylądowaniem a śmiercią, zauważyli, że nie umiał sobie radzić pod ogniem - lecz nie pora już była na naukę. Nie nawojował się na froncie partyzant Czepik, nieśmiertelny w swoich zdumiewających opowieściach. Nie nabajał się nawet pewnie do syta. Roman wyrzucał sobie, że to w dużym stopniu jego wina. Źle widać Czepika po jego przyjściu do plutonu doszkolił. Doskonalił go w łączności, a nie nauczył zachowania w boju, choć wiadomo przecież, że partyzantka i front to całkiem co innego. Nie zbadał nawet szczegółowiej, jak naprawdę u Czepika z tą partyzantką było. Zaniedbał to wszystko i taki skutek już w pierwszym dniu natarcia. Źle, dowódco. Folwark zdobyli, tyle że nie obyło się bez dalszych strat. Z trzeciej kompanii dwóch poległo, pięciu rannych odeszło na tyły. Jeszcze więcej ofiar było podobno wśród nacierających wzdłuż wału. Tamci też jednak odnieśli sukces bojowy: rozszerzyli przyczółek o kilkaset metrów. Niemcy niestety nadal siedzieli na kolejowym nasypie, nie podpuszczając do siebie piechoty. Zmierzch zastał pierwszą dywizję w trudnej sytuacji. Straty były wszędzie duże, przeciwnik utrzymał się na korzystnych pozycjach. Artyleria pułków jeszcze się nie przeprawiła, natomiast Niemcy mieli czołgi i działa pancerne. Prawe skrzydło dywizji pozostawało odsłonięte, gdyż sąsiadująca od tej strony sześćdziesiąta pierwsza armia radziecka zaczynała forsować Odrę dopiero następnego dnia. Dla poprawy położenia generał Popławski postanowił wprowadzić na prawe skrzydło szóstą dywizję piechoty z drugiego rzutu armii. Weszła ona do walki nocą. Tymczasem kapitan Sulżenko ściągnął do folwarku dowódców kompanii i zapoznał ich z sytuacją wokół batalionu. Zamierzał wykorzystać noc na wyparcie Niemców z nasypu kolejowego aż po most na Odrze. Zamysł był logiczny i sam się wprost narzucał. Póki Niemcy siedzieli na nasypie i resztkach mostu, blokowali kawał rzeki i dużą połać terenu po tej stronie. Wyrzucić ich stamtąd należało bezwzględnie, zaś nocą łatwiej było podejść do nasypu niż za dnia. Oczywiście jeśli zrobi się to po cichu. Sulżenko wyznaczył atak na pierwszą po północy. Godzinę wcześniej żołnierze zaczęli się zbierać. Mocowali na sobie rynsztunek tak, żeby nie zdradził podchodzenia żadnym szczękiem. Niełatwo iść piechurowi do natarcia, ciągnie go ku ziemi nie tylko strach. Dźwiga na sobie wiele kilogramów oporządzenia, bez którego nie ma co ruszać na przeciwnika. Broń. Łopatka. Ładownice z magazynkami. Granaty w torbie, za pasem i w kieszeniach. Na grzbiecie plecak z zapasową amunicją i granatami przeciwpancernymi. Wszystko to aż przygina swoim ciężarem i utrudnia ruchy. A gdy ma się zaskoczyć przeciwnika nocą - nie może wydać żadnego dźwięku nawet przy padaniu. Więc teraz dowódcy plutonów sprawdzali, czy rzeczywiście tak to zostało umocowane. Bo wystarczy, żeby jeden czegoś nie dopatrzył, a wszyscy za to drogo zapłacą. Sulżenko także poszedł do ataku. Roman jak zwykle podążał za nim z radiostacją i telefonistami ciągnącymi linię. Nasyp milczał. Niemiecka artyleria ostrzeliwała Odrę czyniąc hałas, co skradającym się w ciemności bardzo sprzyjało. Mieli nadzieję, że dotrą nie zauważeni aż pod sam nasyp. Niestety, Niemców coś zaniepokoiło. Poleciały w górę oświetlające rakiety, a zaraz potem rozszczekały się karabiny maszynowe. Do nasypu pozostawało około czterdziestu metrów
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.