ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Fabrizio stosownie do danego mu polecenia pilnie uważał na to, żeby się trzymać
blisko
swego przewodnika. Jechali tuż przy brzegu stromej i bardzo wyboistej drogi.
Dopiero gdy
błysł pierwszy promień słońca, przewodnik obrócił się ku studentowi i pouczył
krótko:
Zbliżamy się do Ostellato. Tam zostawimy konie u mego znajomka, a sami
przesiądziemy
się na rybacką barkę płynącą w kierunku Reno, a pod Rawenną, w Madonnie
nadzieja,
złapiemy jakiś statek płynący w kierunku Wenecji!
Stało się dokładnie tak, jak powiedział nieznajomy przewodnik i opiekun. Na
brzegu jeziorka
Comacchio weszli obaj na pokład sporej barka, wiozącej tajemnicze skrzynie i
worki. Rybacy
wyglądali bardziej na przemytników, niż na poławiaczy ryb, wszyscy mocno
obrośnięci,
kudłaci, każdy z nich miał 'za pasem istny arsenał różnorakiej broni. Na
przedzie łodzi
siedziało kilku osiłków z groźnymi arkebuzami.
Przewodnik Fabrizia przywitał tych ludzi Itajemni-czymi .znakami. Gdy Fabrizio
usiłował
zapłacić za przejazd dwiema sztukami złoita, padrone z jeziora odsunął na bok
jego rękę,
mówiąc:
Od ludzi skrzywdzonych ich przyjaciele nie biorą złota! Schowaj to złoto dla
ludzi morza,
ale wierz mi, że nawet piraci odróżniają przyjaciół od wrogów.
Fabrizio i jego opiekun przyjęli od rybaków poczęstunek, tym chętniej, że od
chwili ucieczki
z Ferrary nie mieli nic w ustach.
Ostatnie dwie mile do Rawenny przemaszerowali pieszo. Nie wzbudzili niczyich
podejrzeń.
przenocowali ową pierwszą i niebezpieczną noc u jakiegoś rybaka i po spożyciu
kolacji,
złożonej z ryb i chleba, położyli się na szerokiej ławie, tak jak się przedtem
zmówili, głowami
do siebie. Nie zwracając uwagi na gospodarzy, czuwali przez całą noc na zmianę.
Nic się
jednak szczególniejszego nie przydarzyło. O świcie podano im po kubku koziego
mleka i po
kromce chleba. Rybak udał się do swojej łodzi na brzegu morza, a jego żona
wskazała irn
drogę ku miastu.
W godzinę później wędrowcy śmiało i bez zwracania czyjejkolwiek uwagi
przekroczyli
bramę Rawenny od strony morza, które od tysiąca lat, piędź po piędzi, cofa się
na północ od
tego miasta. Tam przewodnik posiadał jakichś znajomków. Nazajutrz o świcie
wsadzono ich
obu na pokład małego statku wychodzącego w morze w kierunku Chioggii i Wenecji.
Podróż
odbyła się przy dobrej pogodzie i bez najmniejszych przeszkód. Wysadzono ich po
drodze na
rybackiej lagunie pod Lido. Tam już Fabrizio poczuł się jak u siebie w domu.
Przenocowali u
ludzi ubogich, skoro świt popłynęli wolno lagunami dalej. Opiekun i przewodnik
towarzyszył
studentowi aż do bramy domu, w którym na Isola San Giorgio mieszkał brat jego
matki,
kanonik przy tamtejszej katedrze.
Wuj przywitał go z radością i, nieświadomy ostatnich przeżyć siostrzeńca, nie
dał mu dojść
do słowa:
Widzisz no, chłopcze, jak szybko minęło tych kilka lat! Wyjechałeś od nas
prawie
dzieckiem, a obecnie wracasz... Mój ty miły Boże! Przejrzyj się no, Fabrizio, w
zwierciadle...
Pociągnął studenta do wielkiego zwierciadła... i rzeczywiście Fabrizio ujrzawszy
w nim swe
odbicie, zdumiał się niemało. W zwierciadle ukazał mu się ktoś jakby obcy. To
przez te
suknie, które polecił mu włożyć fechmistrz, aksamitne pludry w kolorze żółtym i
czerwony
kaftan ze złotym szamerowaniem; szpada w czarnej, szmelcowanej pochwie na
prostym
pendencie, garda szpady skromna i bez ozdób, ale z rękojeścią dobrze osłoniętą;
za
skórzanym pasem tkwiły dwa pistolety i sztylet z dość szerokim gifesem do
praktykowanej w
tych latach walki ze szpadą w jednej ręce i krótkim sztyletem w drugiej; czarny
kapelusz z
szerokim rondem i czerwonymi strusimi piórami dopełniał reszty tego junackiego
stroju.
Chłopcze! Z Ferrary do Wenecji droga niezbyt daleka, po cóż zatem, obnosić
cały ten
wojenny rynsztunek? Co znaczy twój groźny strój? Czyżbyś zamierzał zaciągnąć się
do
jakiegoś wojska? Mów!
Fabrizio próbował uśmiechnąć się, ale uśmiech wypadł mu nieszczególnie. Ugięły
się pod
nim nogi, doświadczył podobnego uczucia, jak trzy dni temu, kiedy kapitan
przepowiadał mu
los galernika. Opanował się jednak i rozpoczął opowiadać swą straszną przygodę.
Opowiadając zaś zdał sobie sprawę, że w jego życiu przeminął już bezpowrotnie
pierwszy
beztroski okres młodości, że z drogi, na której się znalazł, nie ma odtąd już
odwrotu, będzie
musiał przebijać się przez życie przy pomocy hiszpańskiej szpady, danej mu przez
mistrza
Yittorio.
IVa Mumno Ledwie Fabrizio zaczął wtajemniczać wuja Docci w swoje nieszczęsne
przygody
dni ostatnich, stary kanonik przestraszył się nie na żarty. Przeraziło go
zwłaszcza nazwisko
Contarini. Kanonik znał dobrze wszystkich członków tego dumnego rodu, wiedział,
że są
blisko spokrewieni z Morosinim, podówczas wielkim admirałem weneckiej floty
wojennej. W
dodatku wiedział 0 mnóstwie dziwnych i tajnych rzeczy z życia politycznego
Italii i sporów
rodowych, o których nie mógł mieć pojęcia ten oto młodzieniec, co uciekł z
ferraryjskiej
akademii i nieoczekiwanie zjawił się w kamieniczce przy kościele San Głorgio.
Kanonik
już niemal widział przed swoim domem wysłanników signorii i tajemnej weneckiej
inkwizycji, przed którą wszyscy drżeli, o której mówiono i wierzono, że wszystko
wie i że nic
nie zdoła się przed nią ukryć.
Kanonik zaczął od tego, że kazał Fabriziowi odpiąć szpadę i wyjąć zza pasa
sztylet ł pistolety:
Nie przystoi w domu skromnego kapłana, abyś w ten sposób, młodzieńcze,
uprzedzał
swoją przyszłość. Być może, zostaniesz kiedyś żołnierzem, ale w tej chwili myśl
w dalszym
ciągu tylko o studiach i o nauce.
Posłano zaufanego sługę na Murano a tymczasem kanonik, aby jakoś oddalić od
siebie i od
Fabrizia złe myśli, kazał mu opowiadać o jego studiach w Ferrarze 1 o
profesorach, z których
kilku znał osobiście, ijako że również pochodzili z Wenecji
|
WÄ
tki
|