ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Szybko stało się dla nas jasne, że te raporty pochodzą bezpośrednio z
naczelnego
dowództwa Armii Czerwonej, traktowaliśmy je więc bardzo ostrożnie.
- To znaczy?
Dyrektor CIA wzruszył ramionami.
- Doszliśmy do wniosku, że dowództwo armii chce zachować twarz, zwalając całą
winę na KGB. Ale niektóre informacje z tych raportów się potwierdziły. Oddział
łącznikowy
Karcewa, ściśle współpracujący z afgański-mi tajnymi służbami, rzeczywiście
operował w
Afganistanie.
- Co się stało z oficerem, który dostarczał te raporty? - zapytał Marshall. -
Moglibyśmy z nim porozmawiać?
- Został odwołany do Moskwy, a trzy miesiące później zginął od kuli w więzieniu
na
Łubiance.
Prezydent zmarszczył brwi.
- Czysta robota - mruknął. - Co tam jeszcze masz o Karcewie?
- Kiedy Gorbaczow wrócił po nieudanym sierpniowym puczu w dziewięćdziesiątym
pierwszym roku, Karcew uciekł do Kirgizji i zerwał wszelkie kontakty z KGB.
Przynajmniej
tak sądzimy. Przez kilka lat nie było o nim nic słychać, aż wreszcie jego
nazwisko zaczęło się
pojawiać w raportach DEA i ATF, dotyczących przemytu narkotyków i broni z terenu
byłego
Związku Radzieckiego. Z innych źródeł wiemy jeszcze to i owo o Karcewie od
naszych i
europejskich biznesmenów, którym on sam albo jego ludzie składali propozycje
współpracy,
niekiedy bardzo kuszące. Kilku je przyjęło i rzeczywiście sporo zarobiło. Ale
szybko zostali
przez Karcewa wystawieni do wiatru. Jeden z nich, holenderski specjalista od
zarządzania,
najwyraźniej chciał ominąć Karcewa i na własną rękę prowadzić interesy w
Moskwie.
Znaleziono go martwego w wynajętym apartamencie. Dostał trzynaście kuł w tył
głowy z
broni małego kalibru. Sąsiedzi niczego nie słyszeli. Nie było podejrzanych.
- Rozumiem - rzekł Marshall, spoglądając na zegarek. Zaraz miała się zacząć
narada
w sprawie kosztów kampanii wyborczej. - Wynika stąd, że ten Karcew to kawał
drania.
Kieruje anarchistami, ugrupowaniem fanatycznych terrorystów szerzących terror na
całym
świecie. Europa domaga się interwencji i zaprowadzenia porządku. - Wstał z
krzesła. - Trzeba
ją wesprzeć. Powodzenia. Bierzcie się do roboty.
- Chińczykom się to nie spodoba - ostrzegł Jensen. - Na pewno nie zgodzą się na
rozmieszczenie wzdłuż swojej granicy oddziałów pokojowych, jeśli nie będzie
wśród nich
wojsk ze wschodniej Azji.
- Jeszcze nie pora na takie dyskusje - uciął ostrym tonem Marshall. - Na razie
niech
się Europa martwi o reakcję Chińczyków. Nie sądzę, żeby to nas dotyczyło.
SEUL, KOREA POŁUDNIOWA
19 sierpnia, 04.44 GMT (14.44 czasu lokalnego)
Za oknami świeciło słońce. Koreański prezydent podniósł łyżkę do ust, ale zupa
była
bardzo gorąca. Zaczął na nią dmuchać. Intensywny aromat czosnku sprawiał, że
ślinka ciekła
mu do ust. Od rana uczestniczył w naradach dotyczących mobilizacji chińskiej
armii. Kiedy
wszedł do swojego apartamentu i poczuł ten zapach, w brzuchu mu zaburczało.
Ostrożnie dotknął łyżką warg, sprawdzając jej ciepłotę. Długi pocisk kalibru
dwanaście i siedem dziesiątych milimetra, poruszający się z prędkością dźwięku,
zostawił w
szybie tylko niewielki otwór, chociaż jego impet mógłby wywalić z ram całe okno.
Trafił
prezydenta dokładnie w środek czoła. Dopiero pół godziny później sekretarz
odkrył tragiczne
skutki pojedynczego wystrzału.
BIAŁY DOM, WASZYNGTON
20 sierpnia, 10.00 GMT (5.00 czasu lokalnego)
- Panie prezydencie! Panie prezydencie!
Thomas Marshall otworzył oczy. Leżał w łóżku w swojej sypialni.
- Tak? O co chodzi?
- Bardzo przepraszam, ale jest pilny telefon. Dzwoni gubernator Bristol. Mówi,
że to
coś ważnego.
- Bristol? - wychrypiał Marshall, chrząknął i powtórzył: - Phil Bristol? -
Sekretarz
kiwnął głową. - Co mu się, do cholery...?
Nie kończąc pytania, wstał i podreptał do sąsiedniego pokoju. Drugi sekretarz
podał
mu słuchawką. Jeszcze raz odchrząknął i powiedział:
- Cześć, Phil! Co cię zerwało z łóżka o tak wczesnej porze?
- Tu, na zachodnim wybrzeżu, nie jest tak wcześnie, Tom. Wybacz, że ci
przeszkadzam.
- Jeśli chcesz oświadczyć, że zamierzasz rzucić ręcznik na deski i w tych
ciężkich
czasach stanąć po stronie demokratów, to nie musisz za nic przepraszać. -
Marshall całkiem
się rozbudził. Kiedy z głośnika doleciał chichot Bristola, puścił oko do swoich
sekretarzy.
- Niestety, Tom, nie ma to nic wspólnego z kampanią. Chciałem osobiście
powiadomić cię o decyzji, jaką byłem zmuszony podjąć. Właśnie postawiłem na nogi
sporą
część kalifornijskiej gwardii narodowej. Mają opanować sytuację w Los Angeles.
Prezydent czujnie nastawił ucha.
- O jakiej sytuacji mówisz?
- Wybuchły gwałtowne zamieszki. Wygląda na to, że punktem zapalnym stała się
sprawa Rodneya Kinga.
- Wielkie nieba, Phil! Co się stało?
Bristol opowiedział o zabójstwie znanego działacza na rzecz praw obywatelskich.
- W tym kotle zaczęło wrzeć, kiedy burmistrz zapowiedział stanowcze kroki
przeciwko fali przestępczości - podsumował gubernator. Marshall skrzywił się, bo
to właśnie
on publicznie ogłosił stanowczą walkę z przestępczością po pierwszej zmasowanej
fali
ataków terrorystycznych. - Doszły mnie plotki, że od tamtej pory komendant
policji
kilkakrotnie ostrzegał burmistrza przed tym, co się szykuje. W mieście panuje
przekonanie, że
jedynym skutkiem kampanii antyterrorystycznej są liczne aresztowania wśród
działaczy
mniejszości narodowych.
Prezydent ze złości zgrzytnął zębami
|
WÄ
tki
|