ďťż

Mój słuch zaostrzył się chorobliwie i niekiedy zdawało mi się, że słyszę oddalone uderze- nia kilofów i głuche głosy ludzkie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Sama myśl o tym, że wybijają przejście w kierunku mego grobu doda- wała mi męstwa. Czekałam cierpliwie, lecz w końcu męczarnie duszy i ciała zmogły mnie. Dostałam sil- nego zawrotu głowy i dusiłam się, z braku powietrza; lampa groziła lada chwila zagaśnięciem , a ratunek się nie zjawiał. Najwidoczniej nie udał się plan uwolnienia mnie z mogiły, co było przewidziane i na wszelki wypadek we flakonie dano mi jakąś truciznę, aby mnie wybawić od powolnej, głodowej śmierci. Nadeszła chwila skorzystania z tego zbawiennego daru. Siły mnie opuszczały; światła mogło wystar- czać jeszcze na pół godziny, a umierać w ciemności było jeszcze okropniej. Z nadzwyczajnym wysiłkiem - gdyż już na nogach utrzymać się nie mogłam, - napełniłam znalezio- ny w koszu kryształowy kubek resztką wina, do którego wlałam całą zawartość flakonu i wszystko od ra- zu wypiłam. Zdawało mi się, że przełknęłam ogień, takiego doznałam palenia w całym ciele. Miałam wrażenie, że cała rozpadam się na cząstki i bujam nad czarną przepaścią. Co się później stało, nie pamiętam, gdy powróciłam do przytomności, spostrzegłam, że leżę na podłodze i że jest zupełnie ciemno. Nie mogłam na razie przypomnieć sobie, gdzie się znajduję, okropny dramat mego życia ulotnił się z mej pamięci, czułam się rzeźką i silną. Wyciągnąwszy rękę, zaczęłam macać wokoło siebie i natrafiłam na kamienny stół. Dotknięcie stołu wróciło mi świadomość wszystkiego. Krzyk rozpaczy wyrwał mi się z piersi. Więc nie umarłam... więc to, co wypiłam nie było trucizną... sądzonym mi było umrzeć powolną jeszcze straszniejszą śmiercią w tym czarnym grobie... Nie rozu- miem, jak to się stało, że nie postradałam zmysłów w tę straszną chwilę mego życia! Owładnęła mną jedyna myśl - umrzeć za wszelką cenę i jak najprędzej! Usiłowałam oderwać pasek od tuniki, ażeby się udusić, gdy naraz usłyszałam wyraźne uderzenia kilofów w niszy. Tym razem nie było to złudzenie. W zagłębieniu wyjmowano cegły i wkrótce do ciemnicy wpadł promyk światła, a na ścianie odbiły się cienie dwóch ogromnych rąk, usuwających gruz, a więc nadeszła chwila wyzwolenia! Z wielkiego wzruszenia nie mogłam przemówić słowa. Drżąc na całym ciele, dziwnie osłabiona, nie miałam sił powstać z ziemi i bez ruchu patrzyłam na posuwającą się pracę. Wreszcie przejście było go- towe i ukazał się w nim człowiek w ciemnym płaszczu z latarką w ręku. 434 Myślałam, że to Kreon i wydałam okrzyk radości. Lecz, gdy mój wybawca zdjął kaptur z głowy, ujrza- łam, że to ktoś zupełnie obcy i tak majestatycznie piękny, że serce moje napełniło się uczuciem głębo- kiej czci i nieopisanego zachwytu. Nieznajomy był wyższy od Kreona. Jego twarz, jak z brązu wykuta, odznaczała się klasyczną czy- stością rysów; okalały ją gęste, czarne, wijące się włosy i takaż krótka broda. W wielkich, czarnych oczach, płonął dziwny ogień. Poczułam na sobie jego wzrok o tajemniczym wyrazie. - Biedactwo! - odezwał się dźwięcznym, łagodnym głosem. Męka twoja skończona. Uspokój się i włóż zaraz ubranie, które ci przyniosłem, gdyż musimy stąd jak najprędzej uciekać. Mówiąc to, odwrócił się, a ja szybko włożyłam męski strój wieśniaczy. - Już jestem gotowa, nie wiem tylko, czem sobie obciąć włosy - rzekłam drżącym głosem. Nieznajomy obejrzał mnie i rzekł z uśmiechem na twarzy. - Wyglądasz zupełnie jak chłopiec. Ale szkoda obcinać twe włosy, w których jak gdyby świecił zbłą- kany promień księżyca. Zbierz je do tyłu i zakryj kapturem płaszcza. O tak, bardzo dobrze. Teraz wycho- dzimy, nie mamy ani chwili do stracenia. Wszedł do niskiego podziemnego lochu, a ja za nim. Posuwać się można było tylko w pochyłej po- stawie; wydało mi się że szliśmy bardzo długo. Nareszcie znaleźliśmy się w jakiejś na wpół rozwalonej chacie, zamkniętej mocnymi drzwiami. Nieznajomy wyciągnął z kąta łopatę i zabrał się do zasypania wejścia lochu. Po kilkunastu minutach wszystkie ślady były zupełnie zatarte. Wyszliśmy na jakieś pole, znacznie oddalone od murów miasta. Noc była ciemna, wicher szumiał i deszcz lał jak z cebra. Szłam z trudnością, potykając się o kamienie i brnąc po kałużach. Widząc to mój przewodnik wziął mnie na ręce i niósł dalej
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.