ďťż

Myśleć też nie mogła, cała jej istota była przejęta wrażeniem, które zdawało się przenikać jej całe ciało; mieszaniną podziwu i zgrozy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
– Jakże dziwne cele życiowe mają mężczyźni – myślała, gdy już w domu doszła do względnej równowagi. Więc to też był cel i w dodatku taki, przy którym można było ulec katastrofie. Teraz lepiej pojmowała jego wytrwałość. Całe jego zachowanie się w stosunku do niej w ciągu tych osiemnastu miesięcy, jakie tu spędziła, miało tylko ten jeden cel, o ile to dobrze rozumiała. I jak cierpliwie zgadzał się na wszystkie jej „kosze" – widziała to dopiero teraz. Była to silna i świadoma wola, która do ostatniego tchu została sobie wierna! Słyszała o mężczyznach, jednostronnie uzdolnionych w tym kierunku. W jak dziwnych dziedzinach spotykało się często uzdolnienia! Nie osądzała, ani nie żałowała, dziwiła się jedynie. 91 XXV. Helga i Halvor, po dwunastodniowej nieobecności, wrócili weseli i podnieceni podróżą. Helga była zachwycona wszystkim, co widziała i co się jej przytrafiło; okolicą, ludźmi, a przede wszystkim – dobrymi staruszkami, rodzicami Halvora. Była niezmordowana, opowiadając o tym wszystkim matce. W międzyczasie, wyprawa została wykończona, plan uroczystości ułożony; ustalono też, kto będzie zaproszony i co się będzie jadło. Za tydzień od najbliższej niedzieli miały wyjść pierwsze zapowiedzi. Helga dostawała bicia serca z radości, myśląc jak bliski jest ten dzień uroczysty. „Niedługo będziemy mogli powiedzieć pojutrze, później – już jutro, a później..." – rzuciła się matce na szyję, całując ją. Pozostawała jeszcze do załatwienia mała podróż do Kopenhagi, nad którą Halvor i pani Berg naradzali się potajemnie. Heldze nie wolno było wiedzieć, jaki był cel podróży, bo wtedy niespodzianka by się nie udała. Helga dobrze wiedziała, co się święciło, ale udawała, że nic nie rozumie i widząc, jak tamci porozumiewawczo nachylają ku sobie głowy, natychmiast się usuwała. Jednakże, pomimo narad z Halvorem i Karen, pani Berg nie odważała się brać wyboru mebli jedynie na swoją odpowiedzialność. Halvor ofiarował się towarzyszyć jej. Helga obiecała mieć Karen w swej pieczy, gdyby coś miało zajść, podczas ich nieobecności. Nie potrwa ona dłużej ponad cztery, pięć dni. Już pierwszego dnia po wyjeździe, Helga udała się do karczmy, o tej godzinie, kiedy zazwyczaj przybywał dyliżans. Wiedziała dobrze, że matka i Halvor właśnie mogli dopiero przybyć do stolicy, nie była więc rozczarowana, nie znajdując ich w dyliżansie. Ale było to przecież rozrywką wychodzić im naprzeciw i nie spotykać ich, aby pewnego dnia zobaczyć jak z pojazdu wychylają się ku niej. To niemądrze, że oznajmili, którego dnia przyjadą; żeby tak przyjechali dzień wcześniej lub później. Oczywiście, najlepiej wcześniej. Poza tym, od rana do wieczora opowiadała Karen o Halvorze, o tym jaki jest mądry, i jak pięknie ułoży się ich wspólne życie; podczas tych dni, miała ochotę wywnętrzania się, ale pragnęła mówić tylko o nim i o własnym szczęściu. Była tak pełna radości, serce biło jej w oczekiwaniu i szczęście promieniowało z jej twarzy i oczu. Tego dnia, kiedy według umowy, mieli powrócić, Helga wstała wcześnie. Nie spała w nocy i zmuszała także do czuwania Karen, – która podczas nieobecności matki, spała z nią razem – albowiem w swym podnieceniu szczęściem, bezustannie paplała lub nuciła. Ale dlaczego wstała tak wcześnie? Dyliżans przyjeżdżał popołudniu, najwcześniej, a czas dłużył się tak okropnie. Zwykle mijał szybko, ale teraz – mogło trwać całe godziny, zanim posunął się o pięć minut. Helga zabierała się do setek rzeczy, które zwykle wymagały wiele czasu, ale dzisiaj wskazówki wlokły się wprost niemiłosiernie. Wreszcie poczuła zmęczenie, weszła do domu, położyła się na łóżku i wkrótce zapadła w słodką drzemkę. Około popołudnia Karen ją obudziła. Ciesząc się, że czas tak prędko minął, Helga ubrała się i pośpieszyła do zajazdu. Wkrótce usłyszała odgłos trąbki pocztowej, a w kilka minut później dyliżans wtoczył się we wrota. Bacznie spoglądała w okna, zanim się zatrzymał, ale nie mogła nikogo dostrzec. Więc jednak spóźnili się i przyjadą dopiero jutro. Natomiast zdawało jej się, że dojrzała inną, znajomą twarz. Poczekała aż pasażerowie wysiedli, – tak to był on, to przecież Jörgen Rag! Prawie po piętach deptał mu jakiś człowiek, wyglądający na policjanta, czy coś podobnego. 92 – Znów mnie będzie prześladował – pomyślała Helga i cofnęła się w podcienie, gdzie stali gospodarze. Jörgen zmieszany oglądał się wkoło; skierował wzrok na Helgę i utkwił w niej spojrzenie, wyglądało to, jak gdyby szukał we wspomnieniach. Helga całkowicie skryła się za plecami ludzi. Ale nagle przez twarz Jörgena przemknął wyraz najstraszniejszego przerażenia, odwrócił się i rzucił się do szalonej ucieczki, prosto gościńcem, a za nim biegł strażnik. Gospodarze roześmiali się. – Na pewno już nie jest niebezpieczny – twierdzili. Helga nie znała jego stanu. – Tak, widzi pani, zachowywał się ordynarnie – wyjaśniali – ale nie można było myśleć o karze, gdyż jest szaleńcem. Zamknięto go w szpitalu wariatów; ale my, parafianie, nie możemy już więcej za niego płacić, więc musi tu pozostać – rozumie się, że będzie umieszczony w przytułku. Helga udała się do domu, nieco przygnębiona. Kiedy uszła kawałek drogi, jeden z „bliźniaków", zatrzymał ją, wręczając list, który nadszedł pocztą. Był to charakter pisma matki. Zły nastrój Helgi od razu się ulotnił, i przyśpieszyła kroku, by list prędzej odczytać, „Jedyna, najukochańsza Helgo! Na pewno kręcisz się tu i ówdzie, oczekując nas, cieszysz się, że przyjedziemy, i nie wiesz jak zabić czas – widzę Cię przed sobą tak wyraźnie. I zamiast tego dostajesz ten list – biedne dziecko! Dałby Bóg, ażebyś zachowała się jak duża dziewczynka i nie była za smutna, ale – nie przyjedziemy. Jak dziwnej zmianie wszystko może ulec! Zamówiliśmy wszystko, do wesela, także zapowiedzi; i następnie...droga, kochana! Postanowiliśmy z Halvorem pojechać na południe. Czy będziesz się bardzo smuciła? Tak, na pewno, wiem o tym, ale czy mi będziesz także złorzeczyła? Jestem taka nieszczęśliwa, gdy myślę o tym, że może mnie znienawidzisz, własną matkę, która zawsze cieszyła się twoim szczęściem. Albowiem tak właśnie było. Dopóki myślałam, że Halvor ciebie kocha, byłam cierpliwa i zrezygnowana, nie skarżąc się ani nie odczuwając zazdrości, chociaż go też kochałam, kochałam nie wiem od jak dawna. Ale czy mam zrezygnować, skoro wiem, że ja jestem tą, która on kocha? Zdaje mi się, że kocham Cię tak bardzo, iż mogłabym to zrobić, dla Twojego szczęścia
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.