ďťż

Kamienne ściany zdawały się wysysać każdą odrobinę ciepła...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
W ten sposób nigdy nie doprowadzą do odtajania Scarlet. Teraz widzieli ją, nieco powykręcaną, poprzez ścianę błyszczącego niebiesko lodu. Rysy jej twarzy wydawały się emanować spokojem. Szwy położone przez Frike’a były niezbyt widoczne. Nogi tancerki, przymocowane do tułowia modelki Magdaleny, garbus przyfastrygował w połowie długości ud, co sprawiało wrażenie podwiązek. Frike wykazywał się czasem zadziwiającą zręcznością. Ale dlaczego tak długo trwało rozmrażanie Królewny? Czy w lodzie tkwiło jakieś magiczne zaklęcie? Azzie postukał w niego szponami, by stwierdzić, że ledwo zmiękł na powierzchni. Wciąż nie było wystarczająco ciepło. Azzie zażądał już dobrą chwilę temu zaklęć ocieplająco-uszczelniających, ale te jeszcze nie nadeszły. Poprosił o nie powtórnie, posługując się swą czarną kartą o niewyczerpanym kredycie, by zapewnić sobie natychmiastową dostawę. Momentalnie w komnacie nastąpiła stłumiona eksplozja i nowiusieńkie jak spod igły zaklęcie ocieplające wpadło do pomieszczenia schludnie zamknięte w swej nieprzezroczystej skorupce jajka. - Nareszcie! - powiedział Azzie, rozbijając kruche opakowanie. Zaklęcie wypłynęło cichutko na zewnątrz, a temperatura w komnacie podskoczyła niemal natychmiast o dziesięć stopni. - A teraz do procedury reanimacyjnej - zakomenderował Azzie, kiedy lód zaczął wreszcie tajać. - Szybko, Frike, dawaj ichor! Służący zgarbił się jeszcze bardziej nad leżącą poziomo Królewną i spryskał jej twarz krwią bogów. - Teraz zaklęcie rezurekcyjne - zdecydował Azzie, i wyrecytował je. Ludzki składak noszący od niedawna imię Scarlet pozostał martwy jak kloc drewna. Potem ledwo widoczne drżenie przebiegło przez policzek królewny, a pięknie ukształtowane wargi rozdzieliły się, ukazując mały języczek, który zaczął smakować ichor. Delikatny nosek rozszerzył się, ciało naprężyło i ponownie zwiotczało. - Szybko! - krzyknął Azzie. - Włóż oczy! Gałki oczne gładko wskoczyły na swoje miejsce. Teraz niezbędne stało się kolejne zaklęcie, włączające wizję, bardzo rzadkie, ale Zaopatrzenie było w stanie je dostarczyć. Gdy Azzie zaintonował je, powieki Królewny Scarlet zatrzepotały i podniosły się. Nowe oczy, o głębokim szafirowym odcieniu zagapiły się na świat. Jej twarz nabrała wyrazu i ożywiła się. Rozejrzała się wokół i cicho jęknęła. - Kim wy jesteście? - zapytała Scarlet. Głos miała donośny, oschły i w dodatku zrzędliwy. Azziemu nie podobało się jego brzmienie, ale szczęśliwie to nie on musiał ją pokochać. To było zadanie dla Księcia. Królewna, dopiero co powstałe istnienie, nie dysponowała żadną pamięcią. Należało zatem wyjaśnić jej pewne sprawy. - Kim jesteś? - wykrzyknęła ponownie. - Jestem twoim wujem Azziem - odparł Azzie. - Pamiętasz mnie z pewnością? - Och, oczywiście - skłamała Scarlet, bo oczywiście widziała faceta pierwszy raz w życiu; śmierć zatarła w jej umyśle wszelkie wspomnienia, złe i dobre tak samo; po czym kostucha wypuściła ją ze swych szponów na świat z umysłem jako tabula rasa. - Co się dzieje, wujku? Gdzie jest mama? To było oczekiwane pytanie. Wszystkie żyjące stworzenia przyjmują a priori, iż miały matkę i nigdy nie przyjdzie im do głowy, że można zostać zszytym z kawałków niczym szmaciana lalka. - Mamusia i tatuś - odparł Azzie - lub raczej Ich Królewskie Moście pozostają pod władaniem czarów. - Powiedziałeś: “Królewskie Moście”? - Tak, moja droga. Ty, co oczywiste, jesteś księżniczką, królewną Scarlet. Chcesz z pewnością uwolnić swych rodziców od zaklęcia, prawda? - Co? A tak, tak, pewnie - powiedziała Scarlet. - Więc jestem królewną! - Twoi rodzice mogą zostać odczarowani - ciągnął Azzie - tylko pod warunkiem, że ty sama zostaniesz uwolniona od zaklęcia. - Jestem zaczarowana? - Dokładnie tak, moje złotko. - W porządku - zdejmij zatem ze mnie ten czar. - Obawiam się, że nie potrafię tego zrobić - skłonił się Azzie. - Nie jestem właściwą osobą. - O, do diabła! A jakiego rodzaju czar na mnie spoczywa? - Zaklęcie snu. Spędzasz dwadzieścia kilka godzin dobę, śpiąc lub drzemiąc; nazywają cię też Śpiącą Królewną. Tylko jeden człowiek może zdjąć czar - jest nim Królewicz. - Kto to taki? - Nikt, kogo znałabyś wcześniej, moja droga. Królewicz jest wspaniałym, przystojnym młodym mężczyzną pochodzącym ze znamienitej rodziny, który właśnie całkiem niedawno dowiedział się o twym pożałowania godnym położeniu. Jest już w drodze, by dotrzeć tutaj jak najśpieszniej i obudzić cię pocałunkiem, przywracając cię życiu i rozkoszy. Scarlet zastanowiła się. - Nieźle to brzmi. Ale czy jesteś pewny, że to mi się nie śni? - To nie jest sen, jeżeli nie rozpatrywać tego w tym znaczeniu, że wszystko - jawa i sen, życie i śmierć - może być snem. Ale zostawmy na boku metafizykę; to wszystko jest prawdą i spoczywa na tobie zaklęcie snu. Możesz mi wierzyć. Oczywiście, nie śnisz w tej chwili, ponieważ muszę porozmawiać z tobą i doradzić ci kilka rzeczy. - A może zaklęcie nie działa? - chciała wiedzieć Scarlet. - Obawiam się, że działa, i to całkiem nieźle - odparł Azzie, wyjmując ukradkiem z kieszeni senne zaklęcie i naciskając niewielki uaktywniający je sztyft. Scarlet ziewnęła. - Masz rację. Jestem śpiąca. A nie zjadłam nawet kolacji! - Przygotujemy dla ciebie wieczerzę, kiedy już się obudzisz na dobre - obiecał Azzie. Oczy Królewny zamknęły się i wkrótce zapadła w sen. Azzie, pod bacznym spojrzeniem Ylith, zaniósł dziewczynę do jej sypialni i położył na łóżku, otulając ją kołdrą. Przez następnych kilka dni stało się oczywistym, że z Księżniczką Scarlet będą trudności. Nie chciała słuchać Azziego, ani nawet cioteczki Ylith, z całym jej miłym i inteligentnym podejściem do dziewczyny. Scarlet była niezwykle piękna, bez dwóch zdań, i nie ostatni z jej uroków polegał na tym, że długie, oliwkowe i ponad miarę kształtne nogi tancerki unosiły alabastrowo białe ciało ukoronowane blond główką. Ciemny połysk skóry jej nóg sprawiał wrażenie, że nosi jedwabne pończochy
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.